poniedziałek, 22 grudnia 2008

Zamiast kartki na Boże Narodzenie


Holy Iona, czyli Kartka z podróży

ZBIGNIEW HERBERT

Nie wiem dlaczego, ale od paru lat nawiedza mnie obraz wyspy. Wyspy nie należą do krajobrazu mego dzieciństwa. Urodziłem się w środkowej Europie, w połowie drogi między Morzem Bałtyckim a Czarnym. Pejzaż mojej młodości to podlwowskie okolice: jary i łagodne pagórki porośnięte sosną, na której najpiękniej kwitnie pierwszy sypki śnieg. Morze było tam czymś niewyobrażalnym, a wyspy miały posmak baśni.

Była późna jesień, kiedy zdecydowałem się w małym szkockim porcie Oban popłynąć na jedną z wysp Hebrydów. Cel podróży - Holy Iona. Przymiotnik figurujący przy nazwie oznacza "świętą", gdyż od tego skrawka ziemi we wczesnym średniowieczu rozpoczął św. Kolumban nawracanie Celtów. Według wiarogodnych świadectw wylądował na piaszczystej plaży w towarzystwie paru zakonnych braci. Była to jedna z najbardziej pokojowych misji religijnych, nie tak kolorowa od ognia i krwi jak wyprawy krzyżowe, ale za to bardziej duchowa. Podania mówią o długich nocnych rozmowach św. Kolumbana z celtyckimi druidami.

Tylko dzięki wyjątkowej życzliwości szkockich rybaków - jako że pora była późna i regularna żegluga statkiem od paru tygodni zawieszona - dotarłem na wyspę Mull. Pustym autobusem przeprawiłem się na drugi jej koniec, do małej osady rybackiej (jeśli osadą godzi się nazwać parę rozproszonych domków) położonej na wprost Holy Iona. Tutaj gospodyni, u której zamieszkałem, wydzwaniała w ciemną noc rybaków, którzy zechcieliby popłynąć ze mną.

Zimny, wilgotny, siwy ranek. Stoję w pobliżu jetty, która jest po prostu betonową ścieżką wchodzącą w morze. Ocean jest wzburzony, wysokie fale rozbijają się na skałach urwistego brzegu. Nagle z mgły wyłania się mała łódka rybacka płynąca w moim kierunku. Było to jak podanie ręki marzeniu.

Na Holy Iona jest klasztor i kościół - jeden z najpiękniejszych zespołów romańskich Północy. Osłonięty od zachodu okalającymi wzgórzami, ale mimo to napełniony słoną bryzą, przysadzisty, zbudowany z piaskowca o rudym odcieniu. Mury są grube, całość zabudowań uderzająca jednością stylu robi wrażenie fortecy zbudowanej przeciwko wiatrom. Wzrok musi przyzwyczaić się, aby w ciemnym wnętrzu kościoła rozpoznać pięknie rzeźbione kapitele i detale architektoniczne, które mają kolor bladego seledynu i zatarty rysunek, jakby wydobyto je z dna morza.

W środku zabudowań klasztornych - chiostro. Chiostro włoskie jest zawsze rajem zamkniętym w architekturę arkad, rajem z fontanną, pełnym kolorowych kwiatów i krzewów. Tutaj tylko soczysta trawa, a w środku bardzo nowoczesna, ale nieburząca nastroju rzeźba przedstawiająca Madonnę. Na rzeźbie napis, żeby było dziwniej, po francusku.

Ów napis brzmi: "Leo Lipschitz - Żyd wierny wyznaniu swo¬ich przodków - wyrzeźbił tę Madonnę, aby ludzie porozumieli się między sobą i aby duch zapanował na ziemi".


Wtedy uświadomiłem sobie, że podróżuję po Europie po to, aby z długich i dramatycznych dziejów ludzkich wydobyć ślady, znaki utraconej wspólnoty. Dlatego romańska kolumna z Tyńca koło Krakowa, tympanon z kościoła św. Petroneli koło Wiednia i płaskorzeźby w katedrze Św. Trofima w Arles były dla mnie zawsze nie tylko źródłem przeżyć estetycznych, ale uświadomieniem sobie, że istnieje ojczyzna
szersza niż ojczyzna swojego kraju. I wdzięczny jestem żydowskiemu artyście, że mając pod ręką tyle słów nienawiści, zdobył się na słowa pojednania. I zdaje mi się, że ta mała kartka z podróży jest kartką z morałem.

Do portu, gdzie czekał na mnie cierpliwy rybak, idzie się przez cmentarz. W rudej trawie leżą płyty grobowe panów szkockich. Przez butwiejące liście i słoną wodę płyną do swej dalekiej wieczności rycerze zakuci w skorupę zbroi. Ich rysy są nie do odczytania. Płaskie, podobne do siebie tw
arze owadów. Wróciłem na wyspę Mull. Po kolacji gospodyni prosiła mnie, abym postawił małą lampkę w oknie wychodzącym na Holy Iona. Taki jest zwyczaj. Nocą światła obu wysp rozmawiają ze sobą.

Nie wiadomo, co przyniesie przyszłość i jak długo trwać będzie rozdarcie świata. Ale dopóki w jedną bodaj noc roku światła tej ziemi będą się pozdrawiały, niecała chyba nadzieja jest pogrzebana.


Cyt. za: Zbigniew Herbert, "Mistrz z Delft" i inne utwory odnalezione, Warszawa 2008, s. 19-20.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz