czwartek, 4 grudnia 2008

N/O


Słucham już prawie tydzień – czas na parę słów.

zupełnie inaczej, opacznie. totalnie odkleić się od oryginału. psychodeliczne, ciemne granie. przywołanie brzmienia retro, czasów które kojarzą się z Osiecką. To mnie porusza, wprowadza w dygot. duża swoboda skonstruowania czegoś nowego. maksymalna dekonstrukcja. na granicy szaleństwa. ujawniło się drugie dno. dużo, dużo nas. podejść do tego bystrze. sens całkowicie odwrócony. ekstremalnie dołująco. wystrzelić w innym kierunku.

To tylko wybór z wypowiedzi Nosowskiej i Macuka dotyczących płyty z piosenkami Osieckiej. Myślę, że trafnie określają ten projekt. Jest to płyta bardzo odważna – idzie wbrew naszym oczekiwaniom związanym zarówno z Nosowską, jak i Osiecką. Raz po raz zaskakuje, zastanawia i przez to staje się jedyną w swoim rodzaju przygodą intelektualną i duchową. Gdy Nosowska śpiewa jeden z najbardziej poruszających utworów jakie słyszałem, „Kto tam u ciebie jest?”, to czuję całym sobą ten dygot, o którym wspomina. Mówi, że śpiewała tak, jakby „od dłuższego czasu brała tabletki uspokajające, popijała alkoholem, była totalnie zmęczoną kobietą, znała na wylot życie..." I dalej: "Pamiętam, że śpiewałam na granicy szaleństwa. Gdy tego słucham, to nie poznaję siebie - autentycznie się boję”. A ja razem z nią.

Drugim utworem, który nie chce mnie opuścić jest „Nim wstanie dzień” – niby taki skromny, prosty, zwyczajny, a jednak… czuje się w nim coś podskórnego, co uwiera, nie daje spokoju, … jakąś najbardziej pierwotną tęsknotę człowieka, której wyczucie napędza do oczu łzy…

Przepraszam za ten patos i uniesienia, ale nic nie poradzę na to, że ta płyta tak na mnie działa. Przejmuje ona smutkiem do szpiku kości i długo nie puszcza. Po pierwszym jej przesłuchaniu miałem malutki żal do twórców, że tych nagrań jest tak mało – zaledwie 9 piosenek. Teraz jednak jestem skłonny przyznać, że to w zupełności wystarczy. Nie wiem czy zniósłbym więcej…

Zresztą to, co tutaj zostało nam zaserwowane daje pełną satysfakcję. Od początkowego „Na całych jeziorach ty”, które chyba najbardziej „przywołuje brzmienia retro i czasy kojarzące się z Osiecką”; poprzez odważne acz trafione „Uciekaj, moje serce” w dansingowo-weselnych klimatach a la Tata Kazika; aż do finalnego arcysmutnego „Na kulawej naszej barce”.

Tyle. Cóż więcej mogę dodać, ja, mały żuczek, który przed śmiercią nogą macha, gdy Bóg mu walca gra do snu - a towarzyszą Mu dwie smutne panie, które serce boli, dręczy spleen...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz