sobota, 9 czerwca 2012

Żegnajcie!


Zanosiło się na to już od dawna. Bric-à-brac umarł śmiercią naturalną. Konał zresztą od dłuższego już czasu - po prostu straciłem serce do pisania i prowadzenia dalej tego bloga. Dlatego niniejszym postem oficjalnie zamykam sklepik i kończę jego działalność. Dziękuję przy tym wszystkim czytelnikom, którzy tu zaglądali, czytali, komentowali... Nie opuszczam Was całkowicie. W dalszym ciągu będę zaglądał na Wasze miejsca w sieci. Bo to jest chyba najpiękniejszy owoc tego mojego pisania: to, że w ciągu tych kilku lat mogłem poznać tak ciekawych ludzi oraz wszystko, czym żyjecie, co czytacie i oglądacie. Jeśli kogoś z Was zainteresuje czasem co u mnie słychać, tzn. co ja czytam, oglądam i polecam, zapraszam na moje profile na Filmwebie i LubimyCzytać. Stamtąd nie uciekam i wciąż będę zamieszczał tam swoje oceny oraz mini-opinie. Przypominam, że jestem również na Twitterze. Na razie to mi wystarczy. Kto wie, może z czasem znów nabiorę ochoty do pisania i tu powrócę albo też uwiję sobie jakieś inne gniazdko. Gdyby tak się stało, dam znać tutaj lub w innych miejscach. Jeszcze raz wszystkim bardzo dziękuję za te wspólne lata i zwijam swój kramik. Żegnajcie!


czwartek, 26 kwietnia 2012

Stos po Dniu Książki


I oto nadszedł ten piękny czas, gdy mogę zaprezentować swój doroczny stos po promocjach z Dnia Książki. W tym roku zdecydowałem się skorzystać z 30%-owej zniżki na empik.com oraz z 33%-owej zniżki na stronie wydawnictwa słowo/obraz terytoria (ta promocja obowiązuje cały kwiecień, a więc jest jeszcze czas na składanie zamówień w tym rewelacyjnym wydawnictwie humanistycznym). Dzięki tym obniżkom zaoszczędziłem ponad 170 zł (różnica między cenami detalicznymi a kwotą przeze mnie zapłaconą). Oto plony:



- Lorraine Harrison, Jak czytać ogrody. Krótki kurs historii ogrodów - Chodzi to zagadnienie za mną już od dłuższego czasu. Stwierdziłem, że jestem zbyt dużym ignorantem w tym temacie i postanowiłem przerobić na spokojnie rudymenta sztuki ogrodniczej - od strony odbiorcy, rzecz jasna. Skrótowa, ale rzeczowa pozycja, obficie ilustrowana.

- Roland Barthes, Światło obrazu. Uwagi o fotografii oraz Mitologie - to jeden z tych autorów, których nie wypada nie znać, a którego jednak jakimś dziwnym trafem dotychczas omijałem. To chyba dwa najbardziej znane jego dzieła. Pierwsza z nich to ponoć jedna z najpiękniejszych książek o fotografii, jakie kiedykolwiek powstały.

- Wisława Szymborska, Wystarczy - Tutaj nie potrzeba chyba komentarza. Wystarczy zerknąć do jednej z moich niedawnych notek.

- Tristram Stuart, Bezkrwawa rewolucja. Historia wegetarianizmu - spojrzenie na kulturowe, filozoficzne i społeczno-obyczajowe dzieje wegetarianizmu. Fascynuje mnie ten temat od dawna, sporo już o nim przeczytałem, siedzi we mnie nawet marzenie o konwersji na tę praktykę, ale nie potrafię przekroczyć granicy. Ale będę czytał dalej i jeszcze bardziej drążył temat.

- Maguelonne Toussaint-Samat, Historia stroju - Podobno nie jest to jakiś typowy "podręcznik" na temat mody, ale złożony i erudycyjny esej o zwyczajach ludzkich w kwestii ubioru. Zapowiada się ciekawie. Szkoda tylko, że tak mało ilustracji.

- Filip Springer, Źle urodzone. Reportaże o architekturze PRL-u - Świeżutka nowość, pięknie wydana przez oficynę Karakter, aż zachęca do lektury. Trudno się jej oprzeć, ale niestety chyba będzie musiała chwilę poczekać na swoją kolej.

- Jan Białostocki, O dawnej sztuce, jej teorii i historii - Zbiór artykułów "naszego polskiego Gombricha": od Memlinga i Durera, poprzez Leonarda i Berniniego do Friedricha. Niektóre z tych tekstów są mi znane, ale chciałem je mieć na własność w pięknym, zwartym tomie. Białostockiego zawsze warto poczytać. Co klasyk, to klasyk.

- Hans Belting, Obraz i kult - Brawo! Jak bardzo się cieszę, że ta książka została u nas wreszcie wydana - i to tak solidnie. Traktuje głównie o ikonach, ale porusza w ogóle zagadnienie obrazów kultowych i dewocyjnych. A tematyka ta bardzo mnie interesuje.

- Tzvetan Todorov, Teorie symbolu - Jedna z tych książek, które zasłużone wydawnictwo słowo/obraz terytoria publikuje na pęczki: potrzebne, długo oczekiwane, takie, które ma się ochotę przeczytać, a po które w końcu się nie sięga. Chociaż może w tym przypadku będzie inaczej?

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Celebryta czyta

Ostatnio pojawiają się w Polsce różnego rodzaju inicjatywy i kampanie medialne, które mają zachęcić przeciętnego Kowalskiego do czytania (np. Nie czytasz? Nie idę z tobą do łóżka lub Nie czytaj!). Ja na Dzień Książki proponuję w tym roku serię fotografii celebrytów w otoczeniu książek: Celebryta czyta czyli czytanie jest sexy. Życzę miłego rozpoznawania znajomych twarzy, a jeszcze lepiej czytanych przez nich pozycji. A już wkrótce mój tradycyjny doroczny stos, owoc okolicznościowych zakupów z promocji.

niedziela, 8 kwietnia 2012

Zamiast kartki wielkanocnej


WOŁACZ
Czesław Miłosz


Ty, której imię agresja i pożeranie,
Gnilna i duszna, fermentująca,
Przerabiająca na miazgę mędrców i proroków,
Zbrodniarzy i bohaterów, obojętna.
Bezużyteczny ten mój vocativus.
Nie słyszysz mnie, choć zwracam się do Ciebie.
Ale chcę mówić, bo jestem przeciw tobie.
Co z tego, że mnie połkniesz, kiedy twój nie jestem.
Zwyciężasz mnie gorączką i utratą sił,
Zamącasz moją myśl, która protestuje,
Toczysz się nade mną, tępa, nieświadoma siło.
Ten, który ciebie pokona, biegnie zbrojny.
Umysł, duch, tworzyciel, odnowiciel.
Potyka się z tobą w głębiach i na wysokościach,
Konny, skrzydlaty, lotny, w srebrnej łusce.
Jemu służyłem w wiosennych burzach form
I nie mnie troszczyć się, co zrobi ze mną.

Orszaki ciągną w słońcu nad jeziorami.
Z białych wiosek ozwały się wielkanocne dzwony.

Z tomu Na brzegu rzeki (1994)


Maurice Denis, Niewiasty u grobu, 
1894 r., olej na płótnie
Francja, Saint-Germain-en-Laye,
Musée Départamental du Prieuré (Musée Maurice Denis)
 

środa, 28 marca 2012

Samotność i seks w kinie


Coś jest na rzeczy. W ostatnim czasie przewija się przez ekrany kinowe całkiem sporo filmów eksplorujących najmroczniejsze wymiary ludzkiej samotności. Żadna to nowość - powie ktoś. Przecież to temat stary jak świat, eksploatowany przez sztukę i kulturę "od zawsze". Co jest jednak znamienne to niezwykle mocne zaakcentowanie w tych nowych filmach seksualności, której związki z samotnością są wielorakie i skomplikowane. Oczywiście historia kina zna i takie przykłady, by wspomnieć tylko Ostatnie tango w Paryżu Bertolucciego, czy Pianistkę Hanekego, ale dziś można by już chyba mówić o pewnym trendzie współczesnych dramatów filmowych.


Chyba najgłośniejszym z tych obrazów jest Wstyd Steve'a McQueena, który zdobył zasłużony rozgłos. Przedstawia historię Brandona (Michael Fassbender), który wydaje się ucieleśnieniem współczesnych marzeń młodych ludzi: jest niezależny, ma dobrą pracę, powodzenie u kobiet, klasę i styl, a w dodatku jest zabójczo przystojny i hojnie obdarowany przez naturę. Jednakże reżyser w bezlitosny sposób ukazuje pustkę jego świata oraz bezradność wobec rzeczywistych, jak najbardziej poważnych problemów, wreszcie niszczycielską siłę uzależnienia od pornografii i kompulsywnego, anonimowego seksu. Film jest absolutnie wyjątkowy i dojmująco smutny: oglądałem z ogromnym przejęciem i ze łzami w oczach. Niezwykła siła wyrazu, na którą składają się wszystkie elementy dzieła, a zwłaszcza muzyka, zdjęcia i nade wszystko gra aktorska. Prawdziwy majstersztyk. 


Obecnie krążą w polskich kinach także inne tytuły, które są jeszcze odważniejsze (sic!), podejmując podobną tematykę. Nie gorszym od Wstydu jest zjawiskowy obraz Urszuli Antoniak Code Blue. Przedstawia historię samotnej pielęgniarki, Marian (Bien de Moor), o nieco zachwianej osobowości, która na swój sposób fascynuje się śmiercią i przemocą, a która jednocześnie tęskni za bliskością, dotykiem, seksualnym spełnieniem i która gotowa jest znieść bardzo wiele, aby naruszyć choć na chwilę szczelny kokon wyobcowania, jaki sama wokół siebie zbudowała. Obraz Antoniak jest bardziej zniuansowany i wyrafinowany od Wstydu. Jak dla mnie jest przez to bardziej przejmujący, choć nie tak dosadny i brutalny, jak tamten. Strona wizualna wprost nieprawdopodobna - mistrzostwo!


O wiele skromniejszy jest debiut Michaela Rowe Rok przestępny. Ten niepozorny meksykański film jest nadzwyczaj werystyczny i okrutny, a momentami wręcz obleśny. Przedstawiona w nim historia samotnej Laury (Monica del Carmen) jest pod wieloma względami analogiczna do historii Marian - są tu nawet podobne fabularnie sceny. Film jest jednak zupełnie inny - już na poziomie formalnym. Bohaterka w swoim poszukiwaniu bliskości posuwa się jeszcze dalej na drodze seksualnej perwersji, która tutaj splata się w niebezpieczny sposób z przemocą. Obraz bardzo nieprzyjemny, którego wielu widzów po prostu nie wytrzymuje, wychodząc w trakcie z kina.


Na tle tych mrocznych opowieści wyróżnia się duński komedio-dramat Nie ma tego złego. Nie stroniąc od czarnego humoru, naruszającego różnego rodzaju tabu oraz polityczną poprawność, podejmuje tę samą tematykę. Tutaj jednak mamy całą gamę barwnych bohaterów: młodą, okaleczoną kobietę, która w swoich rozpaczliwych poszukiwaniach akceptacji wchodzi w brudny świat podziemnego porno-biznesu, cynicznego młodzieńca świadczącego usługi seksualne kobietom i mężczyznom za pieniądze, podstarzałego ekshibicjonistę próbującego w kontrowersyjny sposób wyrwać się z okowów swojej dewiacji, wreszcie starą wdowę szukającą chwili rozmowy, choćby dzięki telefonom na "gorącą linię". Brzmi to strasznie, ale reżyser, Mikkel Munch-Fals, opwowiada tę złożoną historię w sposób pełen empatii, a nawet swoistego współczucia dla bohaterów, co bynajmniej nie tępi ostrza diagnozy jaką film stawia współczesności.


To tylko kilka przykładów, do których można by dorzucić jeszcze np. Sponsoring Szumowskiej, Trzy Tykwera, czy Happy, happy Sewitskiej, w których to obrazach wątek niszczycielskiej siły, jaką może stać się seks, jest również mocno obecny.

Tak się zastanawiam co jeszcze te filmy mówią o nas. Pokazują chyba jak coraz częściej nie radzimy sobie z naszą rozerotyzowaną (pop-)kulturą, nieograniczonym dostępem do najbardziej nawet wyuzdanych treści pornograficznych oraz pustką, której to wszystko nie tylko nie może zapełnić, ale którą wręcz karmi i podtrzymuje. Bo przecież lekko i zabawowo traktowana seksualność bez odpowiedzialności i zobowiązań oraz bez miłości, niejednokrotnie niszczy w nas coś bardzo cennego i może sprawić, że ranimy siebie nawzajem w sferze najbardziej intymnej i wrażliwej. Nasz egoizm ma swoje ofiary. A kto próbuje wyzwolić się od miłości, najczęściej będzie gotowy uwolnić się od człowieka. Kino to już widzi i daje nam przed oczy - bez pruderii i bez znieczulenia. I wiecie co? To naprawdę boli.