sobota, 30 stycznia 2010

ERA NOWE HORYZONTY tournée


Bardzo mnie cieszy idea "obwoźnych" festiwali filmowych, kiedy to najciekawsze filmy z jakiejś imprezy filmowej ruszają w Polskę. Najczęściej jest to jedyna możliwość, by zobaczyć niszowe i naprawdę interesujące filmy światowej kinematografii. Nic więc dziwnego, że zawsze korzystam z tej okazji, pomimo tego, że nie wiedzieć czemu festiwale te odbywają się najczęściej w gorącym dla studentów czasie zaliczeń i sesji. W ostatnim tygodniu wziąłem udział w tournée Międzynarodowego Festiwalu Filmowego ERA NOWE HORYZONTY. Ponieważ tournée owo jest dopiero na półmetku (obecnie w Kielcach i Gliwicach, w najbliższym czasie zawita jeszcze do Szczecina, Torunia, Białegostoku, Częstochowy, Olsztyna i Elbląga) postanowiłem zamieścić tu krótkie opinie na temat wyświetlanych filmów - a nuż zachęcą one kogoś do wizyty w kinie.

Głód (Hunger)
reż. Steve McQueen



Bardzo bolesny film - tylko dla ludzi o mocnych nerwach. Wiele już w kinie widziałem, ale czegoś tak mocnego nie widzi się zbyt często. Można by go umieścić gdzieś pomiędzy takimi tytułami, jak Jego brat Chereau i Import/Export Seidla. Podsuwa przed oczy obrazy, których nie chce się oglądać. Stawia przed umysłem problemy, z którymi wolelibyśmy się nie mierzyć. Za tą ważną i przejmującą treścią idzie wysmakowana i świadoma forma. Tam, gdzie jest to potrzebne mamy naturalistyczne do bólu sceny. Innym znów razem relacje chłodnym okiem, jakby nieco z dystansu lub też wyestetyzowane ujęcia. Wszystko jednak bardzo spójne i na właściwym miejscu.

Jest to przede wszystkim głęboko ludzki, odbierany bardzo emocjonalnie dramat - i to chyba w filmie oddziałuje na widza najbardziej. Konflikt racji jest trochę na drugim planie, ale jednak mocno zaakcentowany. Dzieje się to w kluczowej scenie rozmowy z księdzem, która jest w zasadzie jedynym istotnym dialogiem w filmie (reszta dzieje się niemal bez słów). To w tym momencie zostajemy postawieni przed konkretnym pytaniem. Przyznam, że osobiście skłaniam się bardziej ku racjom, które w tym filmie wyraża ksiądz. Nie przeszkodziło mi to jednak w tym, by przejąć się, tak po prostu, po ludzku, bolesnym dramatem tego, który wybiera inaczej. Bo przed takimi postawami trzeba z szacunkiem pochylić głowę - nawet jeśli się ich do końca nie popiera i nie rozumie.

Według mnie Głód to zdecydowanie najlepszy film festiwalu.


Tlen (Kislorod)
reż. Iwan Wyrypajew



Sporo osób twierdzi, że ten film to "pseudoartystyczny bełkot". Rozumiem te obiekcje, bo rzeczywiście obraz ten sprawia wrażenie dosyć chaotycznego i w pewnym momencie można się nieco pogubić, ale obiekcji tych jednak nie podzielam. Film - wbrew pozorom - jest spójny. Składa się w zasadzie z kilku "teledysków muzycznych". Nicią przewodnią wszystkich tych "tracków" jest Chrystusowe Kazanie na Górze, które jest po kolei, niemal zdanie po zdaniu dekonstruowane i poddane swoistej analizie. Co więcej, dzieje się to według tego samego schematu, jakiego użył sam Jezus omawiając w tymże kazaniu prawo Izraela (w istocie Dekalog). Jest to schemat "teza - antyteza": "Słyszeliście, że powiedziano... A ja Wam powiadam". Bardzo pomysłowy i ciekawy zabieg, który pozwala nam na nowo (albo po raz pierwszy!) zastanowić się nad sensem słów, które stanowią serce i jądro Ewangelii. Podobało mi się też to, że odpowiedź na pytanie o to, co najważniejsze, o tytułowy "tlen", bez którego żyć nie można - że ta odpowiedź została ledwie zasugerowana, ale nie zaprezentowana wprost jako jedynie słuszna. Bo to każdy sam musi sobie zadać to pytanie. Niby banalne, jeśli się wypowie je na głos, ale czy tak naprawdę każdy wie jak sobie na nie odpowiedzieć? Jeśli do tego dodać jeszcze odważną i porywającą formę, to film ocenić można przynajmniej jako "dobry". Ale rozumiem, że może się nie podobać.

Dubel (Double Take)
reż. Johan Grimonprez



Nie jest to ani film fabularny, ani dokumentalny - bardziej "art-film" rodem ze współczesnej galerii sztuki (reżyser, podobnie jak twórca Głodu, to uznany artysta wizualny). Bardzo sprytny kolaż filmowy o multiplikacji będącej istotną cechą nowoczesności i współczesnej kultury. Mimo, że w trakcie oglądania całość wydaje się nieco chaotyczna, to film fascynuje pomysłowymi rozwiązaniami i analogiami, a nawet charakterystycznym "hitchcockowskim" suspensem i humorem. Naprawdę dobrze się ogląda. A w rolach głównych takie osobistości, jak Alfred Hitchcock, Richard Nixon, John F. Kennedy, Nikita Chruszczow i Fidel Castro.


Las
reż. Piotr Dumała



Oj, trudny film. Ta metaforyczna przypowieść ma jednak sporą siłę oddziaływania, i to głównie dzięki poetyce obrazu, podkreślanego subtelną muzyką. Reżyser jest słynnym twórcą animacji i to widać w tym filmie. Siła tych starannie zakomponowanych kadrów wprowadza w stan swoistej zadumy i kontemplacji nad kwestiami fundamentalnymi. Fakt, nie wszystko do końca zrozumiałem, ale też chyba nie o rozumienie tu przede wszystkim chodzi.


Plaże Agnès (Les Plages d'Agnès)
reż. Agnès Varda



Dosyć uroczy. Agnès Varda to reżyser ze sporym dorobkiem i zabrzmi to zapewne niezręcznie, jeśli napiszę, że film ten sprawia wrażenie trochę nieporadnego, ale tak go właśnie odebrałem. Bardzo osobista wędrówka w przeszłość, momentami może nieco megalomańska, zwykle jednak urocza i oczywiście sentymentalna. Film dosyć ciekawy i choć żadne to arcydzieło, to obejrzeć można. Wprawia w dobry nastrój, a we mnie wzbudził też pragnienie tworzenia, które po seansie wydało mi się tak proste i niemal na wyciągnięcie ręki.


Każdy myśli swoje (Man tänker sitt / Burrowing)
reż. Henrik Hellström, Frederik Wenzel



Każdy myśli swoje... a ja nie wiem co myśleć. Film niby o słabościach cywilizacji, powrocie do natury etc. Ale jakoś to wszystko mi się nie klei. Według mnie to najsłabszy film tej obwoźnej wersji festiwalu.

czwartek, 28 stycznia 2010

Zamiast podsumowania książkowego


Nie dam rady! Próbowałem i nie dam rady zrobić w tym roku nawet szczątkowego podsumowania przeczytanych książek. Dzięki ocenom wystawionym na BiblioNETce i Goodreads obliczyłem, że w 2009 r. przeczytałem ok. 60 książek. Nie jest to jakaś zastraszająca liczba, ale i tak nie byłem w stanie wybrać "tych najlepszych".

Początkowo do zadania próbowałem podejść w podobny sposób, jak poprzednio, tzn. wziąć po uwagę tylko pozycje wydane w tym roku. Zaraz jednak żal mi się zrobiło tego mnóstwa tegorocznych tytułów, które dopiero czekają na półce na swoją kolej.

Potem było jeszcze kilka innych przymiarek, włącznie z tą najsensowniejszą tzn. wybrać najlepsze pozycje w różnych kategoriach. Ale i to przerosło moje siły. Dlatego w tym roku książkowych podsumowań nie będzie. I nie dzieje się tak ponieważ książki są dla mnie mniej ważne niż film i muzyka, którym poświęciłem ostatnio tyle miejsca, ale właśnie dlatego, że jest wręcz przeciwnie - są tak istotne, że nie będę ich na siłę wciskał w wąskie szufladki plebiscytów.

O tym jak ważna jest dla mnie literatura i książka pisałem odrobinkę bodajże w pierwszym konkretnym poście na tym blogu. Gdybym się rozkręcił, to pewnie napisałbym całą książkę na ten temat. Mógłby to być esej podobny do Jak powieść Daniela Pennaca lub ExLibrisu Anne Fadiman (niedługo wznowienie w wydawnictwie Znak); albo bibliofilskie wyznanie literackie, jak Bohumila Hrabala Zbyt głośna samotność, Dom z papieru C. M. Dominigueza, czy Cień wiatru Zafona. A najpewniej jakiś felietonik wzorem świetnego cyklu Andrzeja Rostockiego z "Książek w Tygodniku", dodatku do "T. Powszechnego".

Póki co proponuję jednak fragment tekstu Piotra Wojciechowskiego na temat czytania. Pochodzi on z artykułu będącego głosem w najnowszej debacie "Tygodnika Powszechnego" nt. literatury ostatniego dwudziestolecia Co pisarzom po wolności? (Krakusi to jednak uwielbiają wszelkiego rodzaju debaty, a ponieważ ja z tamtych stron, więc tę ich miłość podzielam). Nie muszę chyba zaznaczać, że pod tymi słowami Wojciechowskiego podpisuję się "oboma ręcoma"!

WSPÓLNOTA CZYTAJĄCYCH
Piotr Wojciechowski

Polacy zmarnieją, nie czytając dobrych książek, złajdaczą się, zgłupieją, zapiją albo zapracują na śmierć. W najlepszym wypadku wyjadą na saksy, gdzie zniemczą się czy poturczą. Bez obiegu polskiego słowa, niosącego krwinki myśli, obumierać będzie cała kultura – plastyka, teatr, muzyka, architektura, balet i kino. Będzie to nędzna śmierć, bo poprzedzona utratą twarzy. Odżywianie się surogatami obcego pochodzenia, nawet tymi w najlepszych opakowaniach, taką utratę powoduje.

Dlatego czytelnicy muszą iść i kupować książki. Rodzice powinni odejmować sobie od gęby, aby je kupić dzieciom. Bogacze powinni porzucić myśl o nowym większym samochodzie, aby zapraszać pisarzy do salonów i organizować im wieczory literackie. Powinni fundować biblioteki w małych miastach, zakładać wiejskie księgarnie, nie pytając o rentowność. Nawet politycy powinni od czasu do czasu wyciągnąć się za włosy z tego, czym jest ich profesja, powinni czytać, rozmawiać o książkach – a potem bronić spraw książki w Sejmie, Senacie, ministerstwach.

Profesorowie nie mogą ulegać presji studentów, a raczej przekonać ich, że propozycja przeczytania książki nie jest złośliwym aktem agresji. Oficerowie powinni wymagać oczytania od swoich podwładnych, a nawet od generałów. I minister słusznie nam fundujący nowe instytucje, muzea, filharmonie powinien myśleć, co zrobić, aby wychować czytelników – bo tylko ludzie książki przyjdą do muzeów, do teatrów, do filharmonii, tylko ludzie książki odróżnią film od konfekcji. Gazety i czasopisma muszą mądrze propagować książki, bo wymierają im czytelnicy. Dom, w którym się czyta, wychowuje przyszłych nabywców i prenumeratorów.

Z biernych gapiów nie zrobi się społeczeństwa. Póki palą się reflektory i kamery, póty patrzą. Potem, pilnie strzegąc zakupów, zamkną się w domach. A obywatelem jest się przez siedem dni w tygodniu, od świtu do poduszki. I jeśli do poduszki nie ma lektury, zadającej niegłupie pytania, człowiek może zapomnieć, że jest obywatelem. Społeczeństwo obywatelskie jest wspólnotą czytającą.

Fragment tekstu Piotra Wojciechowskiego, Wieniec dla nieznanego czytelnika, "Tygodnik Powszechny" nr 4 (3159), 24 stycznia 2010, s. 45.
Piękne chwile w St. James's Park, Londyn, lato 2007

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Podsumowanie 2009 - muzyka


Jak już chyba kiedyś wspomniałem w którejś z notatek, nie znam się na muzyce, choć oczywiście lubię jej słuchać. Jednakże radia nie słucham wcale, nie oglądam też telewizji i dlatego moja znajomość nowości jest bardzo ograniczona. W zasadzie poruszam się wciąż w obrębie dokonań tych samych wykonawców, których lubię i słucham od lat jeszcze licealnych, a jeśli natrafię na coś nowego, to zupełnie przez przypadek lub po przeczytaniu jakiejś intrygującej recenzji w czasopiśmie lub w internecie (przyznacie, że to dosyć dziwny sposób poznawania nowej muzyki). Tym bardziej więc zaskoczył mnie samego fakt, że tegoroczne płyty, które uważam za najlepsze nie zostały nagrane przez moich ulubionych wykonawców.

NAJLEPSI

Tegoroczną palmę pierwszeństwa w muzyce popularnej przyznaję bowiem dwóm tytułom:

Where The Wild Things Are - Carter Burwell & Karen O and The Kids















O tej niezwykłej muzyce już na tym miejscu wspominałem. Jak sam film jest urocza i dziecięca, a zarazem smutna i groźna. Po prostu przepiękna. Instrumentalne utwory Burwella świetnie korespondują z prostymi piosenkami Karen Orzołek (nazwisko po ojcu Polaku!). Ponieważ o muzyce nie bardzo da się wiele pisać, dalej będę po prostu prezentował wybrane utwory. Zachęcam do posłuchania.




Humbug - Arctic Monkeys

To jedna z tych naprawdę rzadko spotykanych płyt, na których nie ma ani jednego słabego utworu. A wszystkie są bardzo melodyjne, z ciekawym, nieraz zabawnym tekstem - bardzo szybko wpadają w ucho i nie chcą cię opuścić. Spośród nich wszystkich prym zaś wiedzie singlowy Cornerstone, który ogłaszam oto wszem i wobec piosenką roku! Zaraziłem się nią i mogę słuchać w kółko, a jak nikt nie słyszy (tzn. w samochodzie) wydzieram się wniebogłosy równo z wokalistą. Odkrycie roku!




ZNAKOMICIE

Na moich idoli przyszedł czas dopiero teraz. Rok 2009 był pod względem muzycznym rewelacyjny. Większość moich ulubionych wykonawców wydało naprawdę dobre płyty. Gdybym musiał wybrać najlepszą z nich byłaby to zapewne:

A Woman A Man Walked By - PJ Harvey & John Parish

Ta kobieta nie jest chyba w stanie nagrać słabej płyty, a tę już zaliczyłem do jednej z najlepszych w jej dorobku. W PJ lubię też to, że na każdym krążku potrafi czymś zaskoczyć. Tutaj nie jest inaczej. Poniżej prezentuję utwór promujący to wydawnictwo. To prosta piosenka, jakby żywcem wzięta z lat 90-tych. Zaznaczam, że nie jest ona reprezentatywna dla całości materiału. Niemniej jednak jest to kawał starego, dobrego gitarowego grania.





Bardzo dobrze spisali się w tym roku także U2 z płytą No Line On The Horizon (pisałem o niej tutaj - tam też o The Annie Lennox Collection, która jak najbardziej zasługuje, by ją tu wymienić). Trzeba przypomnieć też Tori Amos i jej dwie płyty Abnormally Attracted To Sin oraz Midwinter Graces - obie opisane przeze mnie w tym poście.


















I jeszcze:

White Lunar - Nick Cave & Warren Ellis

Instrumentalne kompozycje filmowe tych panów lubię jeszcze bardziej niż ich dokonania "rockowe" z The Bad Seeds. To jedne z najpiękniejszych utworów filmowych, jakie powstały! Tu mamy niezły ich zbiór na dwóch płytach, ale warto powracać i do pełnych krążków (szczególnie polecam ścieżkę z filmu Zabójstwo Jesse'ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda). Te utworu potrafią wywołać niesamowity nastrój. Smyczki i fortepian od razu przenoszą nas w samotną, melancholijną podróż po Dzikim Zachodzie. Poniżej jedna z moich ulubionych piosenek - The Rider Song.




The Fall - Norah Jones

To ciekawe jak artystce tej udało się zmienić, nie tracąc niczego z tych jakości, które tak polubiliśmy na poprzednich jej płytach. Przez wprowadzenie brudnych, gitarowych brzmień udało się Norze uniknąć powtarzalności i nudy. Nie zatraciła przy tym jednak charakteru muzyki ze spowitego oparami dymu przyciemnionego baru z mrugającym neonem. Subtelne przesunięcie akcentów bez zdrady swojej tożsamości. Należą się brawa!



Z polskich wykonawców oczywiście grupa Hey i Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!, która choć jest płytą bardzo dobrą, to jednocześnie odrobinkę "rozczarowuje". Dlaczego? Bo jakoś tak chciałoby się więcej Heya w Heyu. Tymczasem dostajemy coś na kształt solowych projektów Kasi. Je zresztą uwielbiam, ale nie jestem pewien, czy chcę, by Hey nagrywał taki UniSexBlues 2 z jakim mamy do czynienia w tym przypadku.







W tym roku bardzo spodobała mi się także płyta Antyszanty Spiętego z grupy Lao Che (zeszłoroczni tryumfatorzy tego zestawienia). Nigdy nie należałem do fanów szantów, może dlatego tak bardzo spodobały mi się te parodie. Jest tu mnóstwo świntuszenia (lecz nie wulgarności), ale jest i poezja. Zabawa i refleksja. Ta płyta daje dużo radości.








Muszę jeszcze zaznaczyć, że dotychczas nie przesłuchałem najnowszego albumu Renaty Przemyk pt. Odjazd ani kompilacyjnego wydawnictwa Grzegorza Turnaua Do zobaczenia, a są to artyści, których też lubię. Szczątkowo tylko znam też Together Through Life Boba Dylana, ale to, co udało mi się usłyszeć bardzo przypadło mi do gustu.


NIEŹLE

Backspacer - Pearl Jam

Kontakt z dokonaniami tej grupy straciłem niestety po świetnym No Code z 1996 r. Z tego, co mi się jednak obiło o uszy, to chyba niezbyt wiele straciłem. Tegoroczna płyta nie jest zła, ale też jakoś specjalnie nie porusza i nie zapada w pamięć. Ale posłuchać jak najbardziej można.





Smashes and Trashes - Skunk Anansie

Taki mały powrót do przeszłości. To kompilacja przebojów zespołu od początku ich kariery (z małym dodatkiem nowych nagrań) - i to słychać. Trochę się jednak zestarzały te kawałki, ale niezwykły głos wokalistki Skin wciąż przeszywa na wylot. Ostatnio jakoś zapomniałem o istnieniu tej grupy i miło mi było powrócić do takich utworów, jak Hedonism, czy All I Want. Przypomniały mi się licealne imprezy. ;)



Celebration - Madonna (DVD)

I kolejny przegląd największych hitów. To nie był jednak powrót do starych czasów, gdyż ja nigdy nie należałem do wielbicieli tej pani. Przecież ona ani nie ma ciekawego głosu, ani nawet nie jest ładna. Muzyka też niezbyt ciekawa - choć ma na koncie parę hitów, które lubię (np. Tell me, Take a bow). Tę publikację muszę jednak wymienić wśród najlepszych. Chodzi mi tutaj o dwupłytowe wydanie DVD, zbierające aż 47 teledysków Madonny. A zważywszy, że wokalistka ta nagrywa od wczesnych lat 80-tych, otrzymujemy małą historię teledysku w pigułce. A są to klipy najwyższej klasy, realizowane przez największych twórców gatunku. I chociaż brakuje kilku ciekawych realizacji (np. Dear Jessie, Oh Father, Bad Girl, wszystkie wersje American Life), to i tak jest to kawał popkultury na najwyższym poziomie, który należy docenić, nawet jeśli nie jest się fanem Madonny.




Uff! Dość tego. Chyba niczego nie opuściłem. Miłego słuchania wszystkim życzę!

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Podsumowanie 2009 - film


Podsumowania czas zacząć - w tym roku może nieco opóźnione, ale za to jeszcze dokładniejsze (auć!).

W 2009 r. oglądnąłem 143 filmy, z czego 68 w kinie (nie ma to jak trochę sklepikarskiej buchalterii). Wzorem poprzednich lat znów spróbowałem wybrać i z trudem ułożyć w wartościującym porządku najlepsze filmy roku. Przypominam, że uwzględniam tylko filmy pełnometrażowe, które w tym roku miały w Polsce swoją premierę i były rozpowszechniane w szerszej kinowej dystrybucji (tzn. nie tylko na festiwalach filmowych etc.).

NAJLEPSI


1. Wątpliwość

Wątpliwości mogą mi sprawiać cierpienie, ale pozwalają nawiązać więź. Pewność daje komfort, ale może sprawić, że stanę się okrutny. W czym bardziej wyraża się kondycja ludzka?

Długo i niecierpliwie czekałem na ten film, a moje oczekiwania były naprawdę wysokie, oglądałem go więc bez taryfy ulgowej. Na szczęście nie zawiodłem się. Już dawno nie dałem się pochłonąć przez ekran kinowy tak intensywnie. Na pewno wielka w tym była zasługa aktorów: Meryl Streep, Philip Seymour-Hoffman i Viola Davis sprawili, że chodziły mi ciarki po plecach (choć Meryl miała jeden fałszywy ton - w scenie finalnej mogła zagrać nieco subtelniej). Emocjonalnie zaangażowała mnie też opowiadana historia - fascynująca, niejednoznaczna, pełna niuansów i sprzeczności. Wszystko podane przez wybitnych aktorów w sposób zarazem wyrazisty i subtelny. Film bardzo teatralny opierający się w zasadzie na kreacjach aktorskich i dialogach (może czasem niepotrzebnie pewne kwestie były wyrażane wprost, ale to zapewne ustępstwo dla mniej wrażliwych i mniej pojętnych widzów - uważam, że zupełnie niepotrzebne). Film mnie pochłonął także ze względu na tematykę, która bardzo mnie interesuje. Na pewno też na taki mój odbiór wpłynęły zdjęcia, muzyka, scenografia, które nadawały odpowiedni nastrój i autentyczność obrazowi. Jak dla mnie - mistrzowska robota.


2. Biała wstążka

Chyba niewiele osób ma wątpliwości co do tego, że Michael Haneke jest jednym z najwybitniejszych żyjących twórców kina, a może i jednym z najwybitniejszych reżyserów filmowych w historii. Dowiódł to po raz kolejny w Białej wstążce, prawdziwym traktacie filozoficzno-psychologiczno-społecznym. Jak napisała o nim niezrównana Anita Piotrowska w "Tygodniku Powszechnym": Haneke "to filmowy eseista, stawiający swoje diagnozy bez mentorskiego gadulstwa, z poszanowaniem dla znaków zapytania, ze świadomością siły milczenia. (...) Haneke tworzy filmy niespokojne i świdrujące. Dzięki nim mamy szansę dotrzeć do tego, co głęboko ukryte w zakamarkach świadomości – tej najbardziej intymnej i tej zbiorowej".

Ciekawe, że pomimo tego, iż ten austriacki twórca podejmuje w swoich filmach wciąż te same problemy (natura i źródła zła i przemocy, obłuda i zakłamanie, rzekoma niewinność człowieka, atrofia więzi międzyludzkich itp.), nigdy nie powtarza tego samego i nie zjada własnego ogona. Każdy jego obraz wnosi jakieś nowe obserwacje i konstatuje coś nowego w obrębie tych zagadnień. Każdy mówi coś ważnego o nas samych, tu i teraz - nawet jeśli przyjmuje kostium historyczny, jak to się dzieje w Białej wstążce.

Styl reżysera jest często określany takimi pojęciami, jak "Precyzja chirurga, chłód spojrzenia, beznamiętny ton, wnikliwa analiza". Jak pisał w "Kinie" Błażej Hrapkowicz: twórca ten "uparcie wpatrując się w to, co banalne, oczywiste i znane, dostrzega to, co niepoprawne, nieprawe, opaczne. Ukryte, ale do czasu".

Diagnozy Hanekego są tak ostre i precyzyjne, że nie można się im oprzeć. Jego filmy, mimo że zwykle nie uciekają się do naocznego przedstawiania przemocy, są tak okrutne i przerażające, że raz obejrzane, pozostają z nami na zawsze, jak uwierająca i kłująca drzazga w sercu (wystarczy wspomnieć tylko Funny Games lub Ukryte). Podobnie jest z Białą wstążką. Co ciekawe siła oddziaływania tego filmu wzmagała się we mnie wraz z upływem czasu. Jeszcze wiele dni po seansie trzymał mnie za gardło i nie puszczał - a odnoszę wrażenie, że wręcz zaciskał się jeszcze mocniej. Kino przez duże K.


3. Opowiedz mi o deszczu

Cudowny, wspaniały film! Pełen finezji, dyskretnego humoru i mądrości. Mało kto potrafi mówić o relacjach międzyludzkich tak, jak Agnes Jaoui. Po raz kolejny pokazała mistrzostwo!









4. Rewers

No, no, no... To jeden z dwóch tak niezwykłych i rewelacyjnych filmów polskich w tym roku (obok Wojny polsko-ruskiej)! Aż się wierzyć nie chce. Rewers jest wprost wyborny. Zaskakuje raz po raz - i to nie tylko niespodziewanym rozwojem akcji. Ogląda się go początkowo jak czarną komedię obyczajową w stylu noir, z ciekawie zarysowanym tłem historycznym i nieco absurdalnym humorem. Raz po raz ukazuje się jednak druga strona tej monety. Zaczynamy odczuwać opresyjną i niemal demoniczną prawdę tego okrutnego czasu oraz tragiczną moralną dwuznaczność wyborów dokonywanych przez bohaterów. Nikt nie jest tym, na kogo wygląda. Czarujący amant, zahukana urzędniczka od kultury, asekurancka matka, schorowana babcia, partyjny dyrektor, miły i odpowiedzialny księgowy - każdy posiada swoją drugą stronę, niewidoczną na co dzień. Twórcy filmu powoli odkrywają karty, co sprawia, że film jest niezwykle wciągający i ogląda się znakomicie. Oto wreszcie widzimy na polskim ekranie historię, która tak, jak w rzeczywistości, odbywa się w codziennym życiu zwykłych ludzi, a nie w świecie idei i typów ludzkich.

Rewers zachwyca też pod względem realizacyjnym. Świetnie poprowadzona opowieść, nad którą reżyser panuje po mistrzowsku; zachwycające i przemyślane zdjęcia, znakomite kostiumy i wnętrza, świetna muzyka... Wreszcie aktorzy! Nie ma tu słabej roli. Najbardziej zachwyca Agata Buzek, grą bardzo wyrazistą, acz pełną niuansów. Zaskakuje też Marcin Dorociński: to chyba jego pierwsza tak dobra rola - rozegrana nieco parodystycznie, a jednak przerażająca. Ta dwójka w niczym nie ustępuje tak doświadczonym aktorkom jak Krystyna Janda i Anna Polony. Warto zauważyć też dobrego Adama Woronowicza - mam nadzieję, że teraz będziemy mogli częściej oglądać go na naszych ekranach.

Co tu wiele gadać. Dobry rok w polskim kinie nam się przytrafił. Oby nie był odosobniony.


5. Wojna polsko-ruska

Cud nad Wisłą. Po pierwsze cud, że w ogóle powstał u nas taki film - choć po 33 scenach z życia nic już nie powinno mnie dziwić. A jednak.

Szalona i oryginalna wizja literacka Doroty Masłowskiej została przełożona na język obrazów. Ale słowo nadal jest ważne - wręcz kluczowe. Rozbuchana forma (świetne efekty specjalne!) nie przeciwstawia się słowu i treści - wręcz przeciwnie: współistnieją one w filmie Xaverego Żuławskiego w organicznej symbiozie. Wielka w tym zasługa aktorów! Każdy z nich daje wprost koncert gry aktorskiej - z genialnym Borysem Szycem na czele. Ta rola zostanie w pamięci na długo i przejdzie do historii polskiego kina.

Film jest prawdziwą jazdą bez trzymanki. Co rusz jesteśmy zaskakiwani oglądając ten "obrazotok", w którym bez większego trudu możemy rozpoznać własną rzeczywistość i siebie samych. Mamy tu cały katalog naszych marzeń i nadziei, kompleksów i fobii, aspiracji i resentymentów... Ale to tylko jedna warstwa tej opowieści. Gdy tylko nieco poskrobiemy, dokopiemy się do głębszych, wręcz metafizycznych, pokładów. Bo możemy wciąż żyć przeszłą wygraną wojną lub bitwą i czekać na kolejny cud. Tymczasem wojna polsko-ruska wciąż trwa. Nie tylko wokoło. Przede wszystkim w nas samych.


6. Revolutionary Road. Droga do szczęścia

Może i jest nieco histeryczny. Ale i tak boli. I to jeszcze długo po zakończeniu napisów końcowych.










7. Milczenie Lorny

Jean-Pierre i Luc Dardenne znaleźli swoją własną półkę i od lat kręcą filmy w tym samym klimacie oraz poruszające podobne problemy. Mimo tego, ich filmy nie nużą i nie są wtórne. Nie jest to żadne "odcinanie kuponów od poprzednich sukcesów" - jak to lubią mawiać recenzenci. To są znakomici twórcy i każdy ich film przekonuje autentyzmem i naprawdę porusza. (Przypominają mi w tym chociażby Mike'a Leigh).

Nie inaczej jest z Milczeniem Lorny. Jest to historia w pewien sposób przypominająca wcześniejsze filmy braci: Rosettę i Dziecko (może bardziej ten drugi). Jednakże ta najnowsza produkcja jest do tamtych podobna tylko do pewnego stopnia. Różnica jest bardzo subtelna, ale widoczna. Historia Lorny wydaje się być trochę zbyt "przekombinowana", jak na braci Dardenne. Mnie jednak przekonała. I to do tego stopnia, że jestem skłonny uznać właśnie ten film za ich najlepszy spośród tych, które widziałem. Rozumiem jednak, że nie wszystkich może przekonywać to wcielenie reżyserów - pewnie stąd krytyczne oceny tego filmu wśród niemałej ilości widzów i krytyków.


8. Miasto ślepców

Chyba największe pozytywne zaskoczenie tego roku. Czytałem kilka niezbyt pochlebnych recenzji tego filmu i dlatego nie liczyłem na nic specjalnego. Jak to cudownie być "mile rozczarowanym"! Otrzymałem bowiem film oryginalnie zrealizowany, ze świetnymi zdjęciami i w dodatku niegłupi. Nie czytałem wprawdzie książki Saramago i może stąd moja dobra ocena. Sam pomysł, klimat i wymowa całości przypominały mi jednak inną książkę - Drogę Cormaca McCarthy'ego (to autor powieści To nie jest kraj dla starych ludzi, według której bracia Coen nakręcili swój oscarowy film, zwycięzcę mojego zeszłorocznego zestawienia). Zresztą ta historia też wkrótce trafi na nasze ekrany (w roli głównej Viggo Mortensen). Lubię takie apokaliptyczne klimaty, mówiące coś interesującego o ludzkiej naturze. W Mieście ślepców też to można znaleźć. To momentami naprawdę wstrząsający i przerażający film, ale ma też w sobie nutkę nadziei. To prawda, pewnie można by było ulepszyć w nim to i owo (szczególnie pogłębienie psychologiczne postaci), jednak i tak twierdzę, że efekt finalny jest w pełni zadowalający.

9. Brick Lane

Pięknie opowiedziana wielowymiarowa opowieść o odnalezieniu siebie, wolności, miłości... Początkowo film zdaje się wpadać w pewien stały schemat historii o kobiecie stłamszonej w świecie mężczyzn, wydanej nieszczęśliwie za mąż, która odnajduje miłość gdzie indziej. Na szczęście film wyzwala się z tych schematów całkowicie i czyni to niepostrzeżenie, w sposób niezwykle subtelny. Naprawdę ujął mnie tym. Dzięki temu nie popada w banał i sentymentalizm, ale staje się prawdziwie ludzką i głęboką historią, która wzrusza i daje do myślenia. Brawo!


10. Serafina

Na temat tego obrazu nie powiem nic, co wcześniej nie zostało już napisane. Rewelacyjnie zrealizowany film na zawsze ważne i aktualne tematy. Bardzo podoba mi się jego powściągliwość i prostota, która idealnie pasuje do tego obrazu. Genialna rola Yolandy Moreau.









11. Frost/Nixon

Bardzo dobry film: pomimo skromności zastosowanych środków, potrafi przykuć uwagę przez cały seans. A rola Franka Langelli po prostu fenomenalna.









12. Zapaśnik

Mówcie sobie co chcecie: może i jest to wszystko sentymentalne, może nie grzeszy oryginalnością, może brakuje nieco wnikliwości... Ale ja się i tak wzruszyłem - w czym na pewno olbrzymia zasługa odtwórców głównych ról - Mickeya Rourke'a i Marisy Tomei. Dla mnie wystarczy. 1-2-3: jestem powalony, a Ram tryumfuje. YEAH! ;)








13. Spotkanie

Prostolinijny film, który przedstawiając ludzki dramat, dotyka do głębi i porusza w nas wszystko to, co najcenniejsze.











14. Vicky Cristina Barcelona

Rozważna i romantyczna w Barcelonie. Bardzo przyjemny film na sobotni wieczór: inteligentny i zabawny, ogląda się świetnie. Spośród wyśmienitej obsady miłą niespodzianką była dla mnie Rebecca Hall. W ogóle postać Vicky była chyba najciekawsza i najbardziej intrygująca.

Sam nic mądrego tu nie napiszę, ale pozwólcie, że po raz kolejny zacytuję fragment kapitalnej recenzji Anity Piotrowskiej z "Tygodnika Powszechnego":

"Ten film jest jak karafka prostego, stołowego wina. Zamąci w głowie, połechce zmysły, ale przy okazji może skłonić do paru wcale nie błahych przemyśleń. (...) Allen folguje swoim i naszym zmysłom, ale opowiadając tę upojną, dionizyjską historię, ani na moment nie ukrywa jej cudzysłowu. Trochę gorzkiego, mimo wszystko".
Nic dodać, nic ująć.


15. Walc z Baszirem

Podobno pamięć to zdolność zapominania. Mamy wiele mechanizmów obronnych, które nie pozwalają nam przyjąć do wiadomości okrutnej prawdy o bolesnych wydarzeniach, o historii, o sobie, o naturze ludzkiej... Przydaje się nam umiejętność zapominania. Nie chcemy pamiętać, wypieramy to, co najboleśniejsze gdzieś w najdalsze i najmroczniejsze kąty umysłu. Uciekamy we własne wyobrażenia i wizje. Jeśli już musimy się z prawdą zmierzyć, wolimy odkrywać ją stopniowo, powoli. Jeśli prawdę chcemy opowiedzieć, to najlepiej przez jakiś bufor, filtr - np. poprzez fikcję, poezję, metafory albo... animację. Pozwala to zachować bezpieczny dystans. Do czasu. W końcu przychodzi taki moment, gdy brutalna naoczność da nam po oczach. Wtedy te bezpieczne filtry na nic się nie zdadzą. Tych obrazów już tak łatwo pozbyć się nie możemy. Niestety, to nie chroni nas przed niebezpieczeństwem. Bo może się okazać, że w pewnym momencie ofiary staną się katami. I znów zapomną.


16. Lektor

Potwór godzien miłości? Ważny i śmiały film o winie i odpowiedzialności, o dojrzewaniu do człowieczeństwa... A także o tym, że potwór jest człowiekiem. Pytanie: jak z tym sobie poradzić? Nie znam odpowiedzi. Wdzięczny jestem jednak filmowi, że w ogóle skonfrontował mnie z tym pytaniem.

PS Kate Winslet rzeczywiście rewelacyjna.






17. Gran Torino

Przewidywalny i momentami nieco sztampowy, ale ogląda się znakomicie. Można się i pośmiać i wzruszyć. To jeden z lepszych filmów w reżyserii Clinta Eastwooda. I świetna rola.









18. Bracia Karamazow

Wiem, znakomity film - ale jednak nie dam go na wyższą pozycję.

Śmiałe zacieranie granic między filmem a teatrem. Nic dziwnego, że widz może poczuć się co najmniej zdezorientowany. Forma i koncept filmu naprawdę zachwycają. Paradoksalnie jednak obraz razi sztucznością i szeleści papierem tam, gdzie odchodzi od Dostojewskiego. Zastanawiające doświadczenie...







19. Wrogowie publiczni

Nowatorsko zrealizowana ciekawa, a nawet nieco wzruszająca historia. Fajna obsada, zdjęcia i muzyka. I ten klimat lat 30-tych. ;) Porządna robota.










20. Watchmen: Strażnicy

Mocna jazda bez trzymanki - i to rollercoasterem. Mój odbiór tego filmu podczas seansu przechodził od zachwytów i euforii, po nudę i zniecierpliwienie. Nieczęsto to się zdarza: w jednym filmie sceny i sekwencje, które genialnie wbijają w fotel i trzymają za gardło oraz takie, którym wiele do doskonałości brakuje. Dlatego w sumie nie jest mi łatwo ocenić ten film. Nie jest to film głupi, ale odnoszę wrażenie, że za tą efektowną fasadą w gruncie rzeczy niewiele się kryje. Więcej tam pustki i napuszenia (pomimo niewątpliwego poczucia humoru) niż jakiejś diagnozy człowieczeństwa, rzeczywistości i współczesności. Ale może zbyt wiele wymagam od filmu fantastycznego, który jest ekranizacją komiksu? Tak, czy siak film warto zobaczyć, chociaż nie jest on dla wszystkich. Myślę, że spora część widzów będzie zdezorientowana, a może nawet zniesmaczona (film jest bardzo brutalny, a i nagości nie brakuje). Co by nie mówić, jest to przeżycie jedyne w swoim rodzaju.


21. Gomorra

Przerażający i bardzo niewygodny. Trudno się go ogląda, a jeszcze trudniej zapomina. Mimo, że widziałem go na początku ubiegłego roku, wciąż mnie uwiera i nie daje zapomnieć, że gdzieś na wyciągnięcie ręki to dzieje się naprawdę.








ANIMOWANE POST SCRIPTUM

Do czołówki filmów roku zaliczyć też mogę dwa filmy animowane. Nie wpisuję ich w powyższe zestawienie, gdyż jakoś nie bardzo mi pasują wśród pozostałych tytułów i trudno mi je umieścić na jakimś konkretnym miejscu. Chodzi oczywiście o:


Lato Muminków

Pisałem już o nim w tym poście.













Odlot

Wreszcie trochę powiewu świeżości w świecie animowanych mega-produkcji dla całej rodziny. Świat ten stawał się już zatęchły i zaczynał zjadać swój własny ogon.

Odlot to wbrew pozorom naprawdę odważny film. Po raz pierwszy głównym bohaterem jest starzec - z wszystkimi tego konsekwencjami: niedołężność (fakt, że momentami po prostu wyparowywała), zgryźliwość, stare przyzwyczajenia, sztuczna szczęka etc. Po raz pierwszy głównym bohaterem jest Azjata (nie liczę skośnookiego chłopca z Epoki Lodowcowej). Po raz pierwszy w tego typu filmie pojawiają się takie wątki, jak przemijanie, śmierć, poronienie/bezpłodność, brak ojca etc. Do tego film autentycznie wzrusza i bawi - i to w większości nieco staroświeckim humorem, a nie parodiami popkultury, które zaczynają już być nieco męczące w tym gatunku. Trzeba też wspomnieć o dobrej animacji (spotęgowanej dodatkowo efektami 3D). Prawdziwy odlot!


WIELCY NIEOBECNI


Niektórych mogło zdziwić w moim zestawieniu brak kilku tytułów, które pojawiają się na większości tego typu listach, i to na wysokich pozycjach. Są to filmy szeroko doceniane, które mnie jednak mniej lub bardziej zawiodły. Warto jednak o nich wspomnieć i "wytłumaczyć się" z ich braku na liście.


Bękarty wojny

Cały Tarantino. Już sam pomysł, aby z II wojny światowej uczynić okazję do zabawy popkulturą wydał mi się chybiony, delikatnie mówiąc. Film to poniekąd potwierdza. Nie przekonała mnie ta historia. Na dodatek zbyt często balansowała niebezpiecznie na granicy dobrego smaku i stosowności, a czasem ją przekraczała. Filmowi brak spójności: poszczególne sceny są świetne, ale razem nie tworzą spójnej całości i w efekcie powstaje niemały chaos. Film broni się m.in. dobrym aktorstwem i pomysłowością czyli cechami, które są tak charakterystyczne dla Tarantino. I tym razem udało się Quentinowi mnie zaskoczyć: i filmem jako całością i konkretnymi scenami czy dialogami. Niestety arcydzieło to nie jest. Choć akurat to samo w sobie zaskoczeniem dla mnie nie było.




Dom zły

Upiorna makabreska, na granicy karykatury. Duszna atmosfera wprost dławi widza i nie daje ani na chwilę odetchnąć. Postaci jak z obrazów Dudy-Gracza - i to na gnoju i śmietnisku. Jakieś takie zbyt straszne to wszystko, zbyt tragiczne, żeby było wiarygodne. Wszystkiego jakby tu było za dużo. Pewnie tak właśnie miało być, ale takiej obrzydliwej przesady to ja jednak nie lubię. Nie wiem... Może to po prostu nie jest film dla mnie?







Slumdog. Milioner z ulicy

Ładna, choć chyba jednak nieco przeceniana bajka. Dodatkowe punkty za wirtuozję reżyserską i realizacyjną.










ZALEGŁOŚCI

Jeszcze gwoli ścisłości informuję, że nie oglądałem następujących ważnych tegorocznych premier (większość z tego względu, że dystrybutorzy i kiniarze nie dali mi tej możliwości w mieście, w którym aktualnie najczęściej przebywam). Myślę, że parę z tych tytułów miałoby szansę załapać się na listę najlepszych:

- Zdobyć Woodstock
- Kocham cię od tak dawna
- 500 dni miłości
- Wojna domowa
- Odgłosy robaków - zapiski mumii
- Obywatel Havel
- Pierwszy krzyk
- Ricky
- Moje Winnipeg
- Spotkanie w Palermo
- Genua. Włoskie lato
- Nad jeziorem Tahoe
- Baader - Meinhof
- Boski
- Gigante
- Yes-Meni naprawiają świat
- Zabójcze ciało
- Stary, kocham cię
- Janosik. Prawdziwa historia
- Shultes

To pewnie tyle w tym temacie. Gdyby jednak komuś było mało, zapraszam na mój profil na filmwebie, gdzie zobaczyć można pełną listę oglądniętych przeze mnie w tym roku filmów z ocenami i krótkimi opiniami. Tam można też przeczytać o filmach, które na pewno załapałyby się do czołówki najlepszych, gdyby nie to, że miały premierę przed styczniem 2009 (Wyspa, Spotkania na krańcach świata, Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj i in.).