wtorek, 29 grudnia 2009

Wyjazd


Będzie krótko i zwięźle. W przerwie między zakupami i pakowaniem się spieszę, aby poinformować, że już jutro będę w Londynie, dokąd jadę na tydzień odwiedzić mojego dobrego przyjaciela Daniela, który emigrował tam w październiku. Nie będzie to jeden z moich wyjazdów poświęconych zwiedzaniu (w ten sposób Londyn już zaliczyłem - że tak nieładnie się wyrażę), niemniej jednak planuję zaglądnąć ponownie do Tate, zobaczyć m.in. słynne How it is Mirosława Bałki; a także do National Gallery (ciekawa wystawa czasowa barokowego malarstwa hiszpańskiego).

Na pewno zrobię też rundkę po księgarniach Londynu - korzystając z przewodnika padmy z miasta książek (cz. I i cz. II). Na liście książek do kupienia m.in. Summertime Coetzeego, Changeing my mind Zadie Smith, Howards End is on the Landing Susan Hill i Virginia Woolf Hermione Lee.

Przez ten czas najpewniej nie będę się tu odzywał - postaram się skrobnąć małe "sprawozdanie" po powrocie. Wtedy też (w drugim tygodniu stycznia) pojawi się tu moje podsumowanie kulturalne roku.

Póki co już teraz życzę wszystkim SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU: jak najwięcej ciekawych książek, filmów, płyt, podróży i pozytywnych przeżyć w roku 2010!


czwartek, 24 grudnia 2009

Zamiast kartki na Boże Narodzenie


Skazany na wiarę

Wojciech Bonowicz

Boże Narodzenie – czyli co? Scena opowiedziana przez znajomych: ich czteroletnia córka szuka czegoś pod choinką, gdzie stoi szopka. Dziewczynka przesuwa figurki, coś przy nich – jak się mówiło u mnie w domu – majstruje. „Zuziu, co tam robisz?”, „Zmieniam Panu Jezusowi pieluchę. Bo kupę zrobił”.

Bóg w naszym świecie. Urodził się jak my, miał ciało jak my, „we wszystkim do nas podobny”, jak powiada Pismo. Ile by się na ten temat nie czytało i nie rozmyślało, jeśli się w to wierzy, ma się w głowie zamęt. No bo jak zrozumieć, że Bóg „się rodzi”? Że Bóg i człowiek odtąd będą razem, jednym? Zamiast wielkiego rozdzielenia – wcielenie. Zamiast budzącego lęk sacrum – dziecko, które płacze, szuka piersi i które trzeba przewinąć, jeśli ma mokro. Nieskończoność wlana do maleńkiego naczynia? Odwieczne dobro, które zanim dorośnie, musi być małym egoistą, żeby przeżyć? Wszechmoc, którą trzeba ukryć, żeby jej nie zamordowano? O co tu chodzi?

Na długiej drodze rozumienia, którą przeszło chrześcijaństwo, nie posunęliśmy się zbyt daleko. Tajemnica ma pozostać tajemnicą.

Kiedy język napotyka tajemnicę, wywraca się, plącze i próbuje się ratować. Ratunkiem są metafora i paradoks. To jak
by dwie ręce wyciągnięte (najdalej jak się da) w stronę niewyrażalnego. Czy są w stanie cokolwiek – nie mówię: objąć, ale przynajmniej – uchwycić? Nie wiemy. Mamy nadzieję, że chociaż wskazują kierunek. Tak jest u św. Jana: „A Słowo stało się ciałem”. I tak jest w najpiękniejszej polskiej kolędzie: „Ogień krzepnie, blask ciemnieje”. Ale paradoks i metafora działają w ten sposób, że odsłaniając, równocześnie tworzą nowe zasłony. Nic w tym złego, byle tylko o tym nie zapominać. „Ostateczna odsłona” i tak nie jest możliwa. Skazani jesteśmy na to, by widzieć niejasno, a w każdym razie podwójnie. Oto małe, ludzkie dziecko. Oto nieskończony Bóg. Te obrazy nakładają się na siebie, ale nigdy ostatecznie się nie nałożą. Widzimy podwójnie i to właśnie jest wiara.

Więc kiedy przychodzą Święta, pierwsze, o czym myślę, to ograniczenia naszej wiary. One się biorą nie tylko z tajemnicy, z którą przychodzi się nam zmierzyć, i ze słabości języka. Tkwią również w naszych pragnieniach. Jednym z nich jest pragnienie, aby „być pewnym Boga”. Niech Bóg się rodzi, ale na naszych warunkach. Niech nas nie zaskakuje, nie wytrąca z równowagi, nie łapie za rękaw. A Bóg nie chce tak przychodzić. W każdym razie – nie Bóg Ewangelii. On chce przychodzić nie w porę, jak złodziej. Budzić nas, jak małe dziecko nocą, kiedy mamy ochotę odpocząć. Pojawiać się tam, gdzie sam chce, a nie w wyznaczonych miejscach. Na tym polega, jak to kiedyś ujął ks. Józef Tischner, „tajemnica wiary ewangelicznej: widzieć Boga tam, gdzie się Go najmniej spodziewamy. Choćby w stajni...”.

Tyle o wierze. A niewiara? Co ona ma z tych Świąt? Czy ma powód, żeby świętować? Czy chodzi o to tylko, żeby ludzie na moment poczuli się – albo nawet stali – lepszymi? A może i ona ma okazję dotknąć swoich ograniczeń? Może i ją można zbudzić, zaskoczyć, złapać za rękaw? Richard Dawkins w zakończeniu swojej książki „Bóg urojony” pisze: „Jestem bardzo szczęśliwy, że przyszło mi żyć w czasach, gdy ludzkość przekracza dawne granice rozumienia. Więcej, gdy okazuje się, że może nie ma przed nami żadnych granic!”. Rozumiem entuzjazm Dawkinsa, a jednak z jakiegoś powodu bardziej ufam paradoksom. Tam, gdzie wszystko staje się wytłumaczalne, życie traci sens. (Ktoś to napisał przede mną. Ale kto? Nie pamiętam.)

Wojciech Bonowicz - poeta i publicysta

Tekst ukazał się w "Tygodniku Powszechnym" w numerze 51-52 (3050-3051) z 23 grudnia 2007 r.

Georges de La Tour, Nowo narodzony,
ok. 1648 r., olej na płótnie, 76 x 91 cm
Musée des Beaux-Arts, Rennes

niedziela, 20 grudnia 2009

Lekcje ciemności


Niesamowita książka. Dariusz Czaja, znany i (wbrew temu, co napisano na okładce) ceniony antropolog kultury penetruje coraz to głębsze pokłady mroku świata, człowieczeństwa i Boga, a przy tym dotyka tego, co najistotniejsze. Dokonuje wnikliwej lekcji tekstów kultury: tych o randze świadectwa (Imre Kertész, Primo Levi, W. G. Sebald) i tych czysto literackich (J. M. Coetzee, Joseph Conrad, Jonathan Littel), filozoficznych (Emil Cioran, Sergio Quinzio), a nawet malarskich (Jerzy Nowosielski, Francis Bacon) i filmowych (Werner Herzog). Już tylko te nazwiska pokazują bardzo szerokie spektrum zainteresowań autora esejów, a trzeba zaznaczyć, że zainteresowania te nie są bynajmniej powierzchowne. To jednak dopiero czubek góry lodowej. Gdyby zechcieć bowiem wymienić wszystkich wspominanych i cytowanych przez Czaję myślicieli, artystów i pisarzy, lista ta ciągnęłaby się jeszcze przez wiele linijek. Zaiste erudycja autora zdumiewa i onieśmiela. Nie jest ona li tylko czystym popisem ze strony autora, ale stanowi dla czytelnika autentyczną wartość poznawczą. Wiadomo, że książka poleca książkę, teksty przyciągają się ze sobą. Lekcje ciemności są pod tym względem nieocenione. Po jej lekturze moja lista książek do przeczytania poszerzyła się o sporo pozycji.

Oczywiście ów atut nie wyczerpuje wartości tych esejów. Ich rzeczywista waga leży w czymś innym. Jest to książka, która wielokrotnie uciska (...) jak niewidzialna, ale realna obręcz (s. 49). Boli. Bo to ma boleć. Po to zostało napisane (s. 61). Dlaczego autor wkracza w ciemność, prowadząc nas w nią za rękę? Bo - jak pisał cytowany przez Czaję Thomas Bernhard - w ciemności wszystko staje się wyraźne.


Jestem naprawdę wdzięczny za tę książkę. Pozwoliła mi wejść w sferę kultury, która była przeze mnie nie do końca rozpoznana i doceniana - choć tak dobrze są mi znane i tak dla mnie fascynujące dzieła i wypowiedzi omawianych tu twórców: Coetzeego, Bacona, Nowosielskiego, o Littelu czy Quinzio nie wspominając. Nie to jednak było w tej lekturze dla mnie najcenniejsze. Lekcje ciemności stały się też dla mnie swoistym przeżyciem duchowym. Niezwykle ważnym rysem mojego osobistego doświadczenia duchowego jest krzyk Chrystusa na krzyżu: Eli, eli, lama sabachtani? - Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? (Mt 27, 46; Mk 15, 34). Lekcje ciemności pozwoliły mi usłyszeć ten krzyk jeszcze wyraźniej. Ujrzeć z wyjątkową mocą i wyrazistością, że wołanie to nie milknie nigdy, a nawet zostaje zwielokrotnione przez tyle kolejnych istnień ludzkich (a nawet zwierzęcych!). Heroizm Chrystusa polegał także i na tym, że po tym dramatycznym wołaniu zdołał jednak wyszeptać: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego (por. Łk 23, 46). A i ten szept, tak delikatny, że ledwo słyszalny, majaczy mi pomiędzy wierszami tej książki, jak nikłe światło pośród ciemności. Czy to tylko moje przewidzenia, czy rzeczywiście światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnia? (por. J 1, 5).


wtorek, 15 grudnia 2009

Uczta Babette czyli o Bogu, sztuce i jedzeniu


Co roku, gdy zbliża się Boże Narodzenie, a także już podczas samych świąt, towarzyszy mi nieustannie myśl ks. Józefa Tischnera:
Na tym polega tajemnica wiary ewangelicznej: widzieć Boga tam, gdzie się Go najmniej spodziewamy. Choćby w stajni...
Niespodziewanie przyszła ona do mnie także podczas seansu zupełnie niezwykłego filmu, jakim jest Uczta Babette (reż. Gabriel Axel) na podstawie opowiadania Karen Blixen. Nie lubię streszczać filmów, powiem więc tylko, że opowiada on o tym, jak pewna mała purytańska społeczność zostaje przemieniona przez przychodzącą z zewnątrz kobietę. Babette, bo takie jest imię kobiety, po długich latach wspólnego życia z tymi ascetami, przygotowuje dla nich niespodziankę: prawdziwą ucztę, która (mimo oporu z ich strony) otwiera ich na nowe doznania, zmieniające wiele w ich życiu.


Członkowie tej społeczności - jak pisze Blixen - wyrzekli się rozkoszy tego świata, bo ziemia i wszystko co ziemskie było dla nich rodzajem ułudy, a rzeczywistość prawdziwą stanowiła upragniona Nowa Jeruzalem. (tłum. W. Juszczak). Aby osiągnąć tę wieczną szczęśliwość, trzeba wyrzec się tego, co jest tylko iluzją, a więc doczesności, zmysłowości, przyjemności. Chodzi więc o to, by w swoje życie wprowadzić swoisty dualizm: należy oddzielić wyraźnie sferę sacrum od sfery profanum; to, co jest służbą Bożą od tego, co nią nie jest. Prowadzi to w konsekwencji do ograniczenia do absolutnie koniecznego minimum tych czynności, które służą zaspokajaniu potrzeb ciała oraz potrzeb ducha mających charakter świecki (takich jak np. muzyka, śpiew, taniec - w ogóle potrzeba sztuki). Zaspokajanie głodu czy pragnienia, a nawet zaspokajanie potrzeby piękna nie jest służbą Bożą, może być więc traktowane zdawkowo. Czyż nie tym w istocie jest specyficzna purytańska pobożność protestancka? I oto pojawiają się ludzie, którzy dążą nie do rozdzielenia świata duchowego i świeckiego, lecz do tego, by się one wzajemnie przenikały. Co ciekawe oboje - Achille Papin (baryton opery paryskiej) i wspomniana już Babette Hersant są katolikami (zostaje to w filmie wyraźnie zaznaczone). To oni właśnie posiadają tę wrażliwość i odwagę, by dostrzec Boga tam, gdzie nikt się Go nie spodziewa.


Życie purytan polega nie tylko na zaprzeczeniu samej zmysłowości. Cała ich egzystencja staje się w zasadzie negacją. Najlepiej widać to na przykładzie sióstr, u których mieszka i służy Babette. Marcina i Filipa, córki pastora (założyciela społeczności), kolejno odrzucają szanse, jakie stawia przed nimi życie. Świadomie rezygnują z miłości, pasji, spełnienia - sądząc zapewne, że dokonują miłej Bogu ofiary. Jednakże zanegowanie tych wartości (a także satysfakcji, przyjemności, sensualności) prowadzi w efekcie do maksymalizacji bólu, wysiłku i zmęczenia, wreszcie skrzętnie maskowanego cierpiętnictwa. Poczucie niechęci jest konsekwencją sensualnego znieczulenia na wszystko, co przyjemne.

Tymczasem to Babette pokazuje, że prawdziwa ofiara łączy się z darowaniem drugiemu jakiegoś dobra. Ona także wyrzeka się wszystkiego, ale tworzy przy tym niezwykłe dobro - z wdzięcznością, miłością i prawdziwą pokorą. Dlatego nie ma w niej zgorzknienia, ale autentyczna radość i spełnienie. Bo jak sama mówi: Na całym świecie rozbrzmiewa wołanie artysty: pozwólcie mi dać z siebie wszystko. To, co czyni dla innych, realizując swój wielki talent, czyni z niej artystkę, a misterium smaku, jakie urządza zagorzałym cierpiętnikom - prawdziwą sztuką. Autentyczny artyzm nie pozostawia nikogo głuchym, każdy może go zrozumieć i to właśnie staje się miarą jego wielkości. W tym momencie film staje się pochwałą kultury. Przypomina także, że życie, by było w pełni życiem, nie może obyć się bez radości i przyjemności oraz bez odrobiny szaleństwa.


Ktoś mógłby twierdzić, że historia ukazana w filmie jest zbyt prosta i naiwna, by mogła być naprawdę przekonująca. Taka obawa byłaby uzasadniona, gdyby nie to, że reżyser rozgrywa ją z wielkim wyczuciem i artyzmem, nie popadając nawet raz w fałszywy ton, czy niezgrabną dosadność. Jest przy tym rozkosznie konkretny i zmysłowy. W jego opowieści wcale nie brakuje logiki i konsekwencji. Bo przecież właśnie dlatego, że przedstawiciele kongregacji wyrzekali się zmysłowości, tak bardzo silnie ona na nich oddziałała, zmieniając zupełnie odniesienie do współwyznawców i świata. (...) To niezwykły paradoks, iż cel jaki sobie ci ludzie stawiali, osiągnęli zupełnie innymi środkami niż te, które wybrali.


Uczta Babette spełnia swoje zadanie. Zmysły odkrywają niepoznawalne dotychczas tajemnice, ujawniają swą potencję i siłę. (...) Prawdziwa sztuka prowadzi do jedności... Sfera sacrum i profanum, duch i ciało zostają zjednoczone. Chory dualizm znika. Jedność rodzi się także między ludźmi. Tam, gdzie pobożni chrześcijanie zupełnie się tego nie spodziewali, tam gdzie nigdy nie szukali, objawia się Bóg. I zostaje uwielbiony.


Zaplecze:
- Waldemar Frąc, Obiektywizm subiektywnych pragnień. Transcendencja zmysłowości w Uczcie Babette Gabriela Axela, w: "Kwartalnik filmowy", Rok XXXI, nr 66 (126) 2009, s. 174-181.

- Jan Olszewski, Uczta Babette, w: Światowa Encyklopedia Filmu Religijnego, red. ks. Marek Lis, Adam Garbicz, Biały Kruk, Kraków 2007, s. 559-560.

sobota, 12 grudnia 2009

Sekret Księgi z Kells

Oto obejrzałem jeden z najlepszych filmów roku. I żeby było ciekawiej, jest to film animowany: The Secret of Kells w reżyserii Tomma Moore'a (koniecznie kliknij w odnośnik).

Już dawno żaden film nie dał mi tyle przyjemności! To, co najbardziej mnie w nim zachwyciło to genialna wprost animacja. Syntetyczna, czasem wręcz schematyczna, a jednocześnie bardzo inteligentna, wchodząca w subtelny dialog ze średniowiecznymi iluminacjami iryjskimi. A do tego jeszcze dowcipna i niezwykle pomysłowa! Kolejne kadry i ujęcia dawały oku tyle radości, że aż żal było, iż tak szybko się zmieniają.


Sekret księgi z Kells zachwyca jednak nie tylko animacją, ale i piękną historią o roli sztuki i twórczości w ludzkiej cywilizacji, zahaczającą o takie tematy jak wartość wiedzy i ksiąg, stosunek do natury, relacje między pogaństwem a chrześcijaństwem, siła wyobraźni, konflikt między postawą otwartości i asekuranctwa oraz ślepego posłuszeństwa i zaufania - żeby wymienić tylko te najbardziej narzucające się kwestie podjęte przez twórców. Wszystko zarysowane na tle historycznym, w sposób nieskomplikowany, ale z szacunkiem wobec faktów.


Może dla niektórych zabrzmi to jak bluźnierstwo, ale ostatnie obrazy filmu, gdy zanurzamy się w gąszcz całostronicowej miniatury, przywołały mi na myśl ostatnie ujęcia Rublowa Tarkowskiego. I dopiero wówczas zauważyłem, że można doszukać się więcej analogii między obydwoma filmami. Czy to tylko przypadek? Nie wiem. Cieszę się jednak, że przesłanie tamtego niełatwego filmu zostało przez tę animację przybliżone szerszemu gronu widzów, w tym tych najmłodszych.


Brzmi strasznie poważnie? Ależ nie! Przecież to przede wszystkim kapitalna historyjka przygodowa, pełna uroku i magii, humoru i emocji, która zająć może i rozbawić widza w każdym wieku. I jeszcze ta piękna muzyka!


Żal tylko bierze, że The Secret of Kells wyświetlany był u nas jedynie na krakowskim festiwalu Etiuda i Anima (o innych seansach nic mi nie wiadomo). I wciąż nie ma dystrybutora, i wciąż nie może jakoś trafić do normalnej dystrybucji w naszym kraju. Ale nasi dystrybutorzy sądzą chyba, że nie zasługujemy na filmy naprawdę wartościowe, bo albo wypuszczają je w skandalicznie małej ilości kopii (vide chociażby tegoroczny zwycięzca na festiwalu w Cannes Biała wstążka Hanekego) albo nie sprowadzają ich wcale. Tylko jakoś ja wciąż nie mogę powstrzymać się od naiwnego pytania: DLACZEGO?

Stronica incipitowa Ewangelii Marka w Ewangeliarzu z Kells (ok. 800 r.);
Dublin, Trinity College Library, Ms. 58, fol. 34r.

wtorek, 1 grudnia 2009

Rozwiązanie konkursu

.
Jak można się było tego spodziewać chętnych do wzięcia udziału w konkursie nie było zbyt wielu. Tym bardziej więc dziękuję tym, którzy w ogóle podjęli próbę odpowiedzi na zadane pytanie. Dziękuję też za wszystkie miłe słowa i życzenia.

Niniejszym z przyjemnością ogłaszam, że zwycięzcą została Olka! Serdecznie gratuluję!

Droga Olu - każde nazwisko, które wymieniłaś bardzo lubię, choć nie każde znajduje się na mojej liście ulubionych. Można więc powiedzieć, że nie popełniłaś żadnego błędu. ;)

Wszystkie właściwe odpowiedzi można sprawdzić na moim profilu Bloggera.

Zwyciężczynię proszę o powiadomienie mnie jaką nagrodę wybiera. Adres do przesyłki można wysłać na podanego wcześniej maila: muminek79 @ gmail.com. Postaram się wysłać wybraną pozycję jak najprędzej.

Wszystkim jeszcze raz bardzo dziękuję i pozdrawiam!
snoopy