Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wiara. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wiara. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 8 kwietnia 2012

Zamiast kartki wielkanocnej


WOŁACZ
Czesław Miłosz


Ty, której imię agresja i pożeranie,
Gnilna i duszna, fermentująca,
Przerabiająca na miazgę mędrców i proroków,
Zbrodniarzy i bohaterów, obojętna.
Bezużyteczny ten mój vocativus.
Nie słyszysz mnie, choć zwracam się do Ciebie.
Ale chcę mówić, bo jestem przeciw tobie.
Co z tego, że mnie połkniesz, kiedy twój nie jestem.
Zwyciężasz mnie gorączką i utratą sił,
Zamącasz moją myśl, która protestuje,
Toczysz się nade mną, tępa, nieświadoma siło.
Ten, który ciebie pokona, biegnie zbrojny.
Umysł, duch, tworzyciel, odnowiciel.
Potyka się z tobą w głębiach i na wysokościach,
Konny, skrzydlaty, lotny, w srebrnej łusce.
Jemu służyłem w wiosennych burzach form
I nie mnie troszczyć się, co zrobi ze mną.

Orszaki ciągną w słońcu nad jeziorami.
Z białych wiosek ozwały się wielkanocne dzwony.

Z tomu Na brzegu rzeki (1994)


Maurice Denis, Niewiasty u grobu, 
1894 r., olej na płótnie
Francja, Saint-Germain-en-Laye,
Musée Départamental du Prieuré (Musée Maurice Denis)
 

niedziela, 25 grudnia 2011

Na okres Bożego Narodzenia


Tym razem nieco później niż zwykle, ale kolejny raz chcę uczcić Święta na blogu utworem poetyckim. A w roku Czesława Miłosza właśnie jego wiersz wydał mi się najbardziej na miejscu. Nie jest to jedyny jego utwór, w którym pojawiają się wątki bożonarodzeniowe, ale ten spodobał mi się najbardziej.

Modlitwa Wigilijna
Czesław Miłosz

Maryjo czysta, błogosław tej,
Co w miłosierdzie nie wierzy.
Niech jasna twoja strudzona dłoń
Smutki jej wszystkie uśmierzy.
Pod twoją ręką niechaj płacze lżej.

Na wigilijny ześlij jej stół
Zielone drzewko magiczne,
Niech, gdy go dotknie, słyszy gwar pszczół,
Niech jabłka sypią się śliczne.
A zamiast świec daj gwiazdę mroźnych pól.

Przyprowadź blisko pochód białych gór,
Niechaj w jej okno świecą.
Astrologowie z Chaldei, z Ur,
Pamięć złych lat niech uleczą.
Zmarli poeci niechaj dotkną strun
Samotnej zanucą kolędę.

Warszawa, 1938

James Tissot, Narodziny naszego Pana Jezusa Chrystusa,
1886-94; akwarela i ołówek na papierze, Brooklyn Museum, Nowy Jork

piątek, 29 kwietnia 2011

Benedykt XVI raz jeszcze


Ostatnio mam jakiś ciąg na lekturę książek religijnych, co związane jest zapewne z aurą ostatnich dni: Wielkiego Tygodnia i Świąt Wielkanocnych oraz zbliżającej się niedzieli beatyfikacji Jana Pawła II. Po drugiej części papieskiego Jezusa z Nazaretu, o którym niedawno tu pisałem, przyszedł czas na wywiad-rzekę z Benedyktem XVI pt. Światłość świata (a w kolejce już czeka Bóg Hołowni).

Czytałem tę rozmowę mając w pamięci poprzednie rozmowy Petera Seewalda z Josephem Ratzingerem (zwłaszcza znakomitą Bóg i świat) i może dlatego ta publikacja nieco mnie rozczarowała. Choć dziennikarz nie boi się zadawać odważnych pytań, to Benedykt jest w swoich wypowiedziach raczej ostrożny i niejednokrotnie robi różnego rodzaju uniki. Jest to zapewne spowodowane inną wagą odpowiedzialności za słowo, która przychodzi wraz z tym wyjątkowym urzędem, jakim jest papiestwo.

Niemniej jednak w odpowiedziach Benedykta można znaleźć sporo zaskakujących stwierdzeń. Już na samym wstępie papież szczerze wyznaje: "Byłem całkowicie pewny, że ten urząd nie jest moim powołaniem" (s. 15). Chociaż jego diagnoza współczesności jest dosyć pesymistyczna, potrafi jednak powiedzieć np. coś takiego: "Nowoczesność nie jest zbudowana tylko z elementów negatywnych. Gdyby tak było, nie mogłaby dłużej istnieć. Niesie w sobie wielkie moralne wartości, które pochodzą także z chrześcijaństwa i właśnie przez chrześcijaństwo zostały jako wartości wszczepione w świadomość rodzaju ludzkiego" (s. 32). I dalej: "Bycie chrześcijaninem nie może oznaczać przywdziania archaicznego kostiumu, trzymania się go kurczowo i w pewnym stopniu życiak  o b o k  nowoczesności. Bycie chrześcijaninem jest już samo w sobie czymś żywym, czymś nowoczesnym, co całą nowoczesność formuje i kształtuje - w tym sensie jest ona prawdziwie obejmowana przez chrześcijaństwo" (s. 67).

Ten wytrwały obrońca prawdy (uważany przez wielu za ultrakonserwatywnego) mówi o niej m.in. tak: "Nigdy jej [prawdy] nie mamy, najwyżej ona ma nas. Nikt nie zaprzeczy, że z pretensjami do prawdy należy być ostrożnym i przezornym. (...) Musi [ona] także iść w parze z tolerancją. (...) Prawda panuje nie przez przemoc, ale swoją wewnętrzną mocą: Jezus (...) nie broni prawdy legionami, ale czyni ją widoczną i skuteczną przez własną mękę" (s. 61-62). "Świadomość posiadania prawdy może stać się tak ograniczająca, że staje się nietolerancją..." (s. 112). A "wiara jest czymś, co rozgrywa się w przestrzeni wolności" (s. 181).

Dużym walorem tej książki jest to, że papież może spokojnie wytłumaczyć się z niektórych swoich zachowań i wypowiedzi, które zbyt histeryczne media interpretowały w sposób dziwaczny i zupełnie błędny. Takich sytuacji w obecnym pontyfikacie było trochę: od tak błahych, jak ubranie "archaicznego" papieskiego nakrycia głowy o wdzięcznej nazwie camauro ("Było mi po prostu zimno..."), poprzez decyzję o zakazie udzielania komunii św. na rękę podczas papieskich celebr oraz używanie w przemówieniach formy "my", poprzez wypowiedź nt. tajemnicy fatimskiej, aż po słynny wykład w Ratyzbonie nt. islamu. Szczególnie interesujące są kulisy zdjęcia ekskomuniki z biskupów lefebrystów oraz głośna sprawa jednego z nich, Williamsona, "kłamcy oświęcimskiego". Te wszystkie bardzo cenne wyjaśnienia zamykają usta różnego rodzaju domorosłym interpretatorom, którzy chcą być nieraz bardziej papiescy od papieża (np. o komunii na rękę Ojciec święty mówi wyraźnie: "Nie jestem z zasady przeciwko komunii na rękę, sam tak jej udzielałem i tak ją przyjmowałem", s. 166). Owe wyjaśnienia są też bardzo ludzkim świadectwem zakłopotania papieża z tego, jak bywają przyjmowane i interpretowane jego poczynania ("jestem może zbyt racjonalny" wyznaje z rozbrajającą bezpretensjonalnością przy jednym z takich tłumaczeń). 

Sam papież nie boi się też stawiać odważnych pytań, np. "W czym sekularyzacja ma rację?" (s. 68) O dialogu z islamem mówi bardzo istotną rzecz, a mianowicie, że "musi [on] w publicznym dialogu wyjaśnić dwie kwestie (...): sprawę swojego odniesienia do przemocy i do rozumu" (s. 109).

Książka przywołuje też sporo mało znanych lub zapomnianych faktów, jak np. to, że pierwszą oficjalną czynnością Benedykyta XVI było napisanie listu do żydowskiej wspólnoty w Rzymie, a późniejszy Patriarcha Moskwy był pierwszym gościem przyjętym przez Benedykta po wyborze na papieża. Nie wiedziałem też, że Rzym uznał już prawie wszystkich biskupów mianowanych przez władze państwowe w Chinach, nie zwróciłem też uwagi na to, że papież-Niemiec nie odwiedził jeszcze z oficjalną wizytą swojej ojczyzny, choć w ciągu 5 lat pontyfikatu zagranicznych pielgrzymek odbył już prawie 20. Podobnych ciekawostek można w książce znaleźć sporo.

Co mnie uderzyło najbardziej, to wielka troska i dbałość papieża o liturgię, którą - nie po raz pierwszy zresztą - przedstawia jako coś absolutnie istotnego dla wspólnoty wierzących, co jest ważniejsze niż to się wydaje wielu członkom Kościoła (także duchownym).

Summa summarum, choć nie jest to rozmowa tak fascynująca i "sensacyjna", jak głosi napis na okładce polskiego wydania, niemniej jednak jest lekturą cenną dla każdego, kto chciałby poznać bliżej obecnego papieża, także od tej zwykłej, ludzkiej strony.

Benedykt XVI w rozmowie z Peterem Seewaldem, 

Światłość świata. Papież, Kościół i znaki czasu.

Wydawnictwo Znak, 
Kraków 2011,

stron 200,

cena okładkowa: 
29,90 (opr. miękka), 
34,90 (opr. twarda)

niedziela, 24 kwietnia 2011

Święto życia


Idzie o to, abyśmy pogodzili się z życiem. Takim, jakie ono jest. 
(ks. Józef Tischner)


*
patrzeć życiu w twarz
zawsze
patrzeć życiu w twarz
i poznać je
takim, jakie jest
w końcu
poznać je
pokochać je
takim, jakie jest
a następnie
zrezygnować z niego

zawsze lata między nami
zawsze lata
zawsze miłość
zawsze godziny

(Virginia Woolf w filmie Godziny w reż. S. Daldry'ego wg powieści M. Cunninghama)

*
to look life in the face
always
to look life in the face
and to know it
for what it is
at last
to know it
to love it
for what it is
and then
to put it away

always the years between us
always the years
always the love
always the hours


piątek, 22 kwietnia 2011

Religijnie przed świętami


Od dłuższego czasu obserwuję w polskim Kościele zjawisko, które niezmiernie mnie niepokoi. Otóż wydaje mi się, że coraz szersze kręgi duchowieństwa - także na najwyższych szczeblach - zdają się przyjmować postawę populistyczną i antyintelektualną. W wielu mediach katolickich, na ambonach, w prywatnych rozmowach widać, że dochodzi do jakiegoś dziwnego "zwierania szeregów" i szerzy się duch sekciarstwa. Najwyraźniej widać to w spotkaniu wiary z polityką, co ujawniła z całą mocą katastrofa smoleńska i to, co dzieje się w związku z nią przez ostatni rok (świetną diagnozę tego zjawiska przedstawił Michał Olszewski w świątecznym numerze Tygodnika Powszechnego - całość pojawi się wkrótce tutaj).

Okazuje się, że w tych swoich spostrzeżeniach nie jestem odosobniony, bo swoje niepokoje w tej kwestii zaczęli już wyrażać inni zaangażowani katolicy. Mam tu na myśli zwłaszcza artykuł teologa Jarosława Makowskiego i literaturoznawcy Artura Madalińskiego opublikowany niedawno w Polityce (można go przeczytać tutaj). Już sam fakt, że jest więcej takich osób dodaje mi otuchy.

Jednakże w tych dniach światłem nadziei jest czytana przeze mnie najnowsza książka Benedykta XVI Jezus z Nazaretu, cz. II: Od wjazdu do Jerozolimy do Zmartwychwstania. Jest ona bardzo wymownym (bo papieskim) świadectwem tego, że Kościół i wiara nie mogą obejść się bez rzetelnej refleksji.

84-letni papież zadziwia obeznaniem w literaturze teologicznej, także tej najnowszej (i nie tylko "ortodoksyjnej"). W swoim dziele obficie cytuje ustalenia różnych teologów, biblistów i historyków, wchodzi z nimi w żywy dialog, poważnie traktuje ich argumenty, z niektórymi także polemizuje. Poleca też do lektury różne naukowe publikacje, a niemałą bibliografię konstruuje w ten sposób, że prawie każdą pozycję komentuje, pisząc co możemy w niej znaleźć i co jest tam najbardziej interesujące.

Przy tym wszystkim sama lektura książki Ratzingera jest fascynująca (choć nie pozbawiona fragmentów odrobinę nużących). Zadziwia żywotność myśli, interpretacja wielu słów Jezusa i szczegółów jego ostatnich dni na ziemi. A do tego ile ważnych i inspirujących pytań. Jeden tylko przykład (trochę à propos moich uwag wstępnych, tj. zaczadzenia polityką). Pisząc o przesłuchaniu Chrystusa przez Piłata pyta papież:
Czy polityka może uznać prawdę za element swej struktury? Czy też musi prawdę, jako coś niedostępnego, pozostawić w sferze podmiotowej, a zamiast niej szukać sposobów zaprowadzania pokoju i sprawiedliwości w posługiwaniu się instrumentami dostępnymi władzy? Jeśli weźmiemy pod uwagę niemożność znalezienia konsensu w prawdzie, to czy opierająca się na niej polityka nie stanie się narzędziem pewnych tradycji, które w rzeczywistości są tylko sposobami dochodzenia do władzy?

Z drugiej strony jednak, co dzieje się wtedy, gdy prawda się nie liczy? Jaka sprawiedliwość jest wtedy możliwa? Czy nie są tu konieczne wspólne kryteria, które rzeczywiście dają wszystkim gwarancję sprawiedliwości - kryteria, które nie są zależne od dowolności zmieniających się poglądów i koncentracji władzy? Czy nie jest prawdą, że wielkie dyktatury utrzymywały się przy życiu dzięki potędze kłamstwa, i że wyzwalać mogła tylko prawda? (s. 206)

W dyskursie papieża uderza też jego pokora w obliczu osoby Chrystusa i jego życia. Chociaż pisze oczywiście z ortodoksyjnych pozycji katolickich, to jednak nie waha się stawiać pytania, na które nie ma jednoznacznych odpowiedzi. Potrafi zatrzymać się w porę i pochylić głowę przed tajemnicą, jednocześnie inspirując czytelnika do własnych przemyśleń i poszukiwań. Jak pisze w jednym momencie:
Pretensjonalne i jednocześnie niepoważne wydaje mi się zaglądanie do świadomości Jezusa i usiłowanie wyjaśnienia jej na podstawie tego, co On myślał, czy też nie myślał - zgodnie z naszą wiedzą o tamtych czasach i o ówczesnych koncepcjach teologicznych. (s. 149)

Być może za taką pretensjonalną i niepoważną próbę podejścia do postaci Mistrza z Nazaretu, uznałby papież film, który w tych dniach obejrzałem: słynne Ostatnie kuszenie Chrystusa Martina Scorsese z 1988 r. Książkę Nikosa Kazantzakisa, na której został on oparty czytałem już dawno, ale zapadła mi ona dość głęboko w pamięć. Z kontrowersyjnej, acz interesującej wizji Jezusa z powieści greckiego pisarza uczynił Scorsese prawdziwie hipnotyczne widowisko. Reżyser przedstawia własną wizję postaci - różniącą się zarówno od tej kanonicznej, jak i powieściowej (aczkolwiek nie oderwaną od tamtych). Spodobało mi się w niej zwłaszcza ukazanie człowieczeństwa Jezusa i jego stopniowe dochodzenie do prawdy o sobie i swojej misji.

Film jest wysmakowany wizualnie (w wielu miejscach wyraźnie inspiruje się malarstwem religijnym) oraz mistrzowsko wyreżyserowany i zagrany, ze świetną muzyką, zdjęciami, scenografią, kostiumami i plenerami. Jest też oczywiście kilka scen i rozwiązań, które mnie nie przekonały, jak np. scena z wyrywaniem sobie serca, groteskowy chrzest nad Jordanem, uzdrowienia i cuda, wreszcie nieco rozlazłe i nudne tytułowe "ostatnie kuszenie". Brakuje mi też kilku wydarzeń ewangelicznych oraz bardziej wyrazistego ukazania Apostołów. Niemniej jednak jest to film porywający, odważny i inspirujący. I co chyba najważniejsze, czuć w nim autentyzm: obraz ten to przejmujące świadectwo zmagań duchowych reżysera (i chyba nie tylko jego) i kolejny dowód na to jak wyjątkową i skomplikowaną postacią był Mesjasz z Nazaretu i Jego nauczanie - nie dające sprowadzać się tylko do jakichś dogmatycznych formułek, nakazów, zakazów, rytuałów i konwencji. Oby nasz polski Kościół szedł za przykładem papieża i nigdy o tym nie zapominał.


Cytaty z książki Benedykta XVI w tłumaczeniu Wiesława Szymony OP (Wyd. Jedność, Kielce 2011).

piątek, 24 grudnia 2010

Podarek na Boże Narodzenie


Boże Narodzenie


W tym roku grzmiano w mediach
o niezatracaniu wartości świąt.
Krytykowano pierogi, bombki i prezenty,
bo "o co innego chodzi".

Skrajnie radzono nawet,
żeby w wigilię poprzestać
na słowie i opłatkach,
ewentualnie świecy,
która symbolizuje Bliskość.

Śmiałam się w duchu
lepiąc od rana uszka,
mieszając groch z kapustą
o jedenrazrocznym aromacie.

Wyjęłam z pudełka
nowe słomiane gwiazdki
(kupione wcale nie okazyjnie).

Dałam znak prababci
- przyszła po cichu
razem wieszałyśmy gwiazdki na jedlinie
na palcach sięgając ku najwyższym gałęziom,
jak ku niebiosom.

Babciu, szepnęłam, rozświetlając niebo nad ziemią,
jak tam jest?
- Dobrze, ale czasami tęskno nam za ziemią.
Wy wciąż jesteście tak potrzebni sobie,
my tam - westchnęła - mamy wszystko...

B. N. 2005

Z tomu "Podarki" Aleksandry Dąbrowskiej (Tuchów 2007), którą niniejszym (razem z mężem i córeczką) gorąco pozdrawiam!

poniedziałek, 1 listopada 2010

Święci nie są gwiazdami porno


Moim największym odkryciem poetyckim tego roku jest Piotr Macierzyński. Jest to już uznany autor z czterema tomikami na koncie, ja jednak dopiero niedawno zapoznałem się z jego twórczością. Jego wiersze są dosyć dosadne, nieraz brutalne, ale nigdy banalne, czy miałkie. Jest w nich dużo humoru, celnej obserwacji, a także diagnozy otaczającej nas rzeczywistości. Nie poprzestają one jednak na doraźnych konstatacjach, ale zawsze znaleźć w nich można treści uniwersalne, a nawet metafizyczne. Dzisiaj, w dzień Wszystkich Świętych, chciałbym przywołać tu utwór z tomu Odrzuty (Kraków: Korporacja Ha!art, 2007):

Święci to się nie liczą

święci nie są gwiazdami porno
nie mają willi nad morzem
nawet nie święcą sukcesów w boksie zawodowym

nie znamy rekordu świata w odmawianiu modlitwy bez przerwy
gdy umierają nie ma telewizji
jest jeden świadek żadnego dziennikarza i co tu ma się podobać

święci to się nie liczą
czy widział ktoś aby na przykład księgowy został świętym
liczy się szybki samochód zgrabne nogi morderstwo na ulicy

tak święci to się nie liczą
ze swoją epoką z reklamą z mafią
nawet z własnym życiem

sobota, 30 października 2010

Na cmentarzu


Miałem ochotę zatytułować tę notkę Kicz na cmentarzu. Bo obiektywnie patrząc kiczu na nekropoliach jest mnóstwo - myślę, że warto zwrócić na to uwagę odwiedzając w najbliższych dniach groby swoich bliskich. Nie chodzi mi tylko o plastikowe kwiaty i tandetne znicze, ale same nagrobki. Te wszystkie grawerowane portrety lub święte wizerunki, ten błyszczący kamień, kostka Bauma, pozłacane litery, rzewnie płaczące gipsowe anioły itp. Tak, to wszystko jest kiczowate, niemniej jednak wydaje mi się, że nazywanie tego kiczem jest trochę nie na miejscu. Każdy ma przecież prawo upamiętnić swoich bliskich w taki sposób, w jaki uważa za słuszny. Tak naprawdę trudno dyskutować z tym jak wyrazić swoją żałobę. A to, że tak duża część społeczeństwa nie ma smaku, to już inna sprawa. Wystarczy tylko spojrzeć na polskie domy (polecam stronę Koszmary Architektury). Oto co się ludziom podoba. Nic dziwnego, że w podobnym stylu urządzają swoje "domy na wieczność".

Jednakże to wszystko, co spotkać możemy na polskich cmentarzach jest niczym w porównaniu z tym, co zobaczyć możemy za granicą. Chciałem tu zaprezentować wybór co ciekawszych nagrobków z Cmentarza Wolvercote w Oxfordzie. Odwiedziłem go ostatnio po raz kolejny, pielgrzymując do miejsca spoczynku J. R. R. Tolkiena. Sam cmentarz nie jest zresztą brzydki, ma też kilka bardzo ciekawych nagrobków (te celtyckie krzyże!). Znaleźć tam można jednak sporą grupę nagrobków co najmniej dziwnych. Prezentuję tu mały wybór: nie po to jednak, by sobie drwić (wiele z nich to groby dzieci), ale by pokazać, że także i w ten sposób ludzie upamiętniają dziś swoich zmarłych. Ot, taka funeralna ciekawostka przed Dniem Zadusznym.

Kilka Jezusów, Maryj i aniołów to zawsze lepiej niż jedna.

Jak tu się nie wzruszyć: smoczek, butelka i jeszcze te różowe kamyczki.

Oto prawdziwy kibic.

Bill chyba bardzo lubił grać w lotki.

Czy tylko ja mam skojarzenia z bombonierką?

Humor nie opuszcza Anglików nawet w obliczu śmierci.

Muszę sprawdzić co symbolizuje ważka.

Aż żałowałem, że te światłowody się nie świeciły. Matka Boska i buldog muszą wyglądać w ich świetle naprawdę niesamowicie.

I na koniec groby z zabawkami:



piątek, 15 października 2010

O współczesnej architekturze sakralnej na jednym udanym przykładzie


W zasadzie to lubię współczesną architekturę, boleję jednak nad tym, że ma ona taki kłopot z budowlami sakralnymi. Jest oczywiście w świecie kilka udanych, a nawet genialnych realizacji współczesnych świątyń (żeby wspomnieć tylko słynną kaplicę Le Corbusiera w Ronchamp), jednakże projektów chybionych jest niewspółmiernie więcej. Szczególnie dobrze widać to w naszym kraju, gdzie większość nowych świątyń budowana jest albo w eklektycznej pseudo-historyzującej manierze, albo w stylu "barakowym". Architektom wydaje się widocznie, że aby zaprojektować kościół wystarczy dowolnie połączyć różne historyczne elementy z różnych epok, traktując je ze skrajną dezynwolturą, albo też wystarczy zaprojektować halę sportową lub supermarket i na szczycie umieścić krzyż. Tymczasem niektóre udane projekty pokazują, że można też inaczej.


Podczas mojego pobytu we Włoszech natknąłem się na nowy kościół, który naprawdę bardzo mi się spodobał. Znajduje się on w Toskanii, ok. 30 km na południe od Florencji, przy miejscowości zwanej Incisa, w dolinie rzeki Arno. Sama świątynia należy jednak do Loppiano, miasteczka-osiedla będącego centrum formacyjnym znanego na całym świecie zdumiewającego Ruchu Focolare. Kościół zaprojektowany został i wykonany przez studio artystyczne Ruchu o wdzięcznej nazwie Centro Ave (warto kliknąć na odnośnik i zobaczyć inne ich dzieła).





Architektura kościoła nie jest może jakoś wyjątkowo awangardowa, ujmuje jednak swoją prostotą i elegancją. Co najważniejsze, stwarza bardzo dobre warunki do modlitwy i celebracji liturgicznych, a przecież taka jest funkcja właściwa tej budowli.



Podczas Mszy świętej można się tu poczuć jak w prawdziwej wspólnocie, czemu pomaga układ nawy i prezbiterium. Wszyscy zgromadzeni są wokół ołtarza, jak rodzina wokół świątecznego stołu. Wszystkie twarze są widoczne i rozpoznawalne, nikt nie jest wykluczony.





Szczególny nastrój wprowadzają witraże oraz fakt, że świątynia umieszczona jest na wzgórzu i nie jest zasłonięta innymi budynkami. Dzięki temu światło może swobodnie przenikać przez szyby witrażowe, co sprawia, że wygląd wnętrza zmienia się w zależności od pogody, pory dnia i roku. Daje to naprawdę interesujące efekty.


W budowli widać też dbałość o zgodność z zaleceniami przepisów liturgicznych Kościoła, a także o wymowę ideową, opartą na pogłębionej teologii. Oficjalna kościelna nazwa Ruchu Focolare to "Dzieło Maryi", a sama świątynia jest Sanktuarium Maryji Theotokos (z greckiego "Bożej Rodzicielki"). Już zewnętrzna bryła nawiązuje do płaszcza Maryi, pod którym chronią się wierni. Nie bez znaczenia jest też teologiczna nauka o Maryi jako modelu Kościoła.


Jednakże wewnątrz w centrum jest ołtarz Chrystusa oraz tabernakulum (co ciekawe - i uzasadnione - ukryte nieco za szybą witrażową odsuwaną na czas komunii świętej). Sanktuaryjny obraz Maryi z Dzieciątkiem - dosyć nietypowy, bo powstały w Indiach - znajduje się w miejscu godnym, widocznym i odpowiednio zaznaczonym, jednakże z boku i w dodatku z tyłu kościoła. Z czymś takim nie spotkałem się w żadnym sanktuarium maryjnym.


Okazuje się, że współczesne sanktuarium maryjne nie musi być takim monstrualnym potworem, jak Licheń. Naprawdę można inaczej. Miejsca takie, jak kościół w Loppiano dodają otuchy. Cieszy to, że także i dzisiaj powstają naprawdę udane sakralne realizacje architektoniczne. Oby było ich coraz więcej - także w Polsce.

sobota, 3 lipca 2010

Quo vadis?


Zauważyłem, że ostatnimi czasy coraz częściej poruszam na blogu tematykę wiary i religii. Pojawia się ona nawet wtedy, gdy piszę o filmach, książkach, czy sztuce. Jest tam obecna albo bezpośrednio w tekście, albo wywołana zostaje przez Wasze komentarze. Mnie osobiście specjalnie to nie przeszkadza i mam nadzieję, że Was też nie odstraszy - chociaż nie chcę, aby bric-à-brac zmienił się w sklepik z dewocjonaliami. Ma tu dominować przede wszystkim kultura!

Mimo tego dzisiaj znowu kilka słów zahaczających o wiarę i Kościół katolicki. Wszystkim zainteresowanym chciałbym polecić najnowszy numer pisma Czas Kultury (nr 2/2010). Poświęcony jest on tematowi apostazji i można znaleźć w nim naprawdę interesujący blok tekstów na ten temat. Obok wywiadów z ks. Jackiem Prusakiem, SJ (Tygodnik Powszechny), z teologiem i byłym jezuitą Stanisławem Obirkiem oraz z założycielami strony apostazja.pl, w numerze opublikowano m.in. artykuły o Stanisławie Przybyszewskim, Richardzie Dawkinsie oraz o Janie Pawle II "Apostacie" (sic!). Dla mnie najbardziej inspirujący był jednak tekst literaturoznawcy Michała Larka Katolicy, apostaci i poeci. Komentarz do tekstów Stanisława Obirka. Znajdziemy tam m.in. trafną sugestię, iż duchowni powinni na poważnie czytać poetów. I jakby na potwierdzenie tej tezy autor przytacza dwa wiersze Jerzego Jarniewicza (muszę bliżej poznać twórczość poetycką tego autora!). Pozwolę sobie zamieścić tutaj chociaż jeden z nich:
Rozmowa będzie możliwa (wiersz trzeci)

między bobem a bojem
między bobrem a bólem
utknął w jednej sylabie
ojciec całej rodziny
bogiń bożnic bogdanów
bogumiłów i bożyszcz

zszedł między słowa
poddając się gramatyce
cielesności przypadków
(on - tak absolutny)
prawom artykulacji
(on - niewypowiedziany)
fanaberii form
(on - który jest istotą)
kornie spoczął na języku

a ciało słowem się stało
i mieszkało między nami

(z tomu Skądinąd)

Michał Larek podejmuje m.in. kwestię tego, w jakiej sytuacji znajduje się dziś wiara religijna i w jakiej przestrzeni działa obecnie Kościół - chodzi tu przede wszystkim o przestrzeń językową rozumianą jako ta, która jest wyrazem (a zapewne i jedną z przyczyn) ewolucji ludzkiej mentalności:

XXI wiek rozpuścił ludzi, ułatwiając im wyrażanie i upublicznianie własnych opinii. Portale społecznościowe, blogi, YouTube, fora, rozmaite komunikatory, coraz bardziej rozgadana i interaktywna telewizja, wielofunkcyjne komórki - wszystkie te środki produkcji i dystrybucji prywatnej twórczości zmieniają w sposób diametralny warunki globalnej dysputy. Podejrzewam, że to bogate medialne wyposażenie przeciętnego człowieka przeprogramowuje jego oczekiwania intelektualne, czyniąc go bardziej odpornym na absolutystyczne roszczenia. Nie można dzisiaj przekonująco uzurpować sobie prawa do przemawiania ex cathedra.

Im bardziej jesteśmy apodyktyczni, tym bardziej śmieszni. Kto chce przekonać do swoich racji, musi argumentować, pytać, sugerować, namawiać, uwodzić, a nie rozkazywać, nakazywać, pouczać, czy wymagać. Kościół katolicki jest jednym z dyskutantów - powiada Obirek - powinien w końcu zdać sobie z tego sprawę i wyciągnąć konstruktywne wnioski na temat uzurpatorskiej intronizacji w czasach demokratycznego zarządzania ludźmi i ideami, w erze perswazyjnej wręcz polifonii.


Wczytując się w teksty S. Obirka autor pyta czym jest wiara religijna oraz jej specyficzna forma wyznaniowa, jaką jest katolicyzm w wydaniu polskim. Woła mocnym głosem:

(...) Nie mylcie przedstawienia Boga z samym Bogiem; nie wierzcie, że katolicyzm to Bóg; prawdą jest Bóg, nie katolicyzm.
Sprawa jest poważna, bo (...) stawką wiernego jest nie ślepe oddanie pośrednikom, ale praca nad coraz lepszą relacją z Bogiem.

Gdyby poprzestać na owym treningu ufności i posłuszeństwa, wiara stałaby się działaniem automatycznym, swoistym konsumowaniem liturgicznych schematów, bezwolnym mimetyzmem.

Aby uniknąć tego niebezpieczeństwa, trzeba konfrontować swoją wiarę z wierzącymi inaczej, w tym także z agnostykami i niewierzącymi. Jak pisze Obirek:

Agnostyk jest dla mnie - człowieka wiary - lustrem, w którym się przeglądam. Jedno z podstawowych pytań, które stawia również agnostyk, brzmi: skoro można przyzwoicie i sensownie żyć bez wiary, po co wiara, co daje i czemu służy? Takie pytania dla wierzącego są błogosławione. Jest w nich moc oczyszczająca dla kogoś, kto wierzy i wyraża swoją wiarę. Jeśli do takich radykalnych pytań człowiek wierzący podejdzie z życzliwością, a nie lękiem, może okazać się, że niektóre elementy jego wiary mają bałwochwalczy charakter. Ale ten proces oczyszczenia wiary pokaże też, że zostaje coś, co się mu nie poddaje.

Co jest tym, co pozostaje? Odpowiedzi będą zapewne różne dla poszczególnych osób, ale rdzeniem jest zawsze Ewangelia. Stanisław Obirek też daje swoją osobistą odpowiedź: Wierzę, gdyż wierzył także człowiek imieniem Jezus z Nazaretu.

Polski katolik niestety nie ma zbyt wiele okazji do oczyszczania swojej wiary z różnych zbędnych, a niekiedy nawet niebezpiecznych naleciałości. Nie ma zbyt wiele okazji, by na co dzień konfrontować swoją wiarę z wyznawcami innych obrządków, religii i światopoglądów. Co więcej, specyfika naszego katolicyzmu polega jak sądzę na tym, że jest on bardzo hermetyczny, a jego spotkanie z każdą inną formą - nawet niewiele się różniącą (jak np. katolicyzm europejski) owocuje zwykle nieufnością i poczuciem pychy oraz samozadowolenia.

Wnętrze bazyliki Hagia Sofia w Stambule (Konstantynopolu) z 1 poł. VI w.,
przekształcona na meczet w 2 poł. XV w. Dziś muzeum.

Dzieje się tak dlatego, że - jak pisze Obirek - w gruncie rzeczy chrześcijaństwo polskie w jego katolickiej wersji zostało uwikłane w dość przypadkowy kostium kulturowy, który tym trudniej poddaje się krytycznej ocenie, że wzmocniony został historiozoficzną interpretacją przydającą mu status wyjątkowości i niezmienności niemal metafizycznej.

Niestety polski Kościół nie zachęca wiernych do refleksji na temat przedmiotu katolickiej wiary, motywuje natomiast gorąco do adoracji tegoż. W konsekwencji nie wiemy, w co wierzymy. A jeśli nie wiemy, w co wierzymy, to czy rzeczywiście wierzymy? Oto ważne pytanie, na które wcale nie ma oczywistej odpowiedzi.

Wiara nie może być jakąś zarozumiałością poznawczą. Nie jest ona jakąś jedną uniwersalną odpowiedzią na absolutnie wszystkie pytania człowieka. Wręcz przeciwnie - jak pisze Obirek:
(...) Wiara to rujnowanie własnej pewności i wygaszanie w sobie potrzeby kolonizowania cudzych intelektów. (...) Wiara nie może polegać na rozkoszowaniu się własną nieomylnością, na moszczeniu się we własnej wiedzy. (...) Wiara nie boi się cudzych racji i własnej niepewności.

Oczywiście w takim rozumowaniu, jakie prezentuje Obirek i Larek może grozić popadnięcie w drugą skrajność, którą jest indyferentyzm lub akceptacja bliżej niesprecyzowanego "ducha Ewangelii" oraz niekonkretnej wizji Chrystusa, ale odrzucenie wspólnoty Kościoła. No bo po co pozostawać jeszcze w tej instytucji? Tę kwestię porusza na łamach Czasu Kultury ks. Jacek Prusak. W wywiadzie mówi między innymi takie słowa:

Wiara zawsze jest przeżywana w pojedynkę. Trzeba przecież dać osobiście odpowiedź Panu Bogu na jego wezwanie. Ale nie jest to wiara rozumiana indywidualistycznie. Według badań empirycznych ludzie, którzy odchodzą z Kościoła, żeby przeżywać prywatnie wiarę, najczęściej wiarę tracą. Bo czym jest wtedy wiara? Tacy ludzie nie mają dojścia do źródeł, które Kościół ofiaruje poprzez sakramenty, praktyki ascetyczne, duchowe et cetera. Stają się łagodnymi deistami. Jakoś tam wierzą w wyższą istotę, która napełnia świat sensem i miłością, ale nie myślą o niej na tyle osobowo, żeby się do niej modlić czy wiązać z nią określoną religię.

I dalej:

Kościół nie jest zbiorem indywidualistów, którzy mają większe czy mniejsze natchnienia. Kościół jest wspólnotą pamięci, którą trzeba ożywiać i którą trzeba chronić, a także tłumaczyć.

Dla mnie osobiście jednym z wielu powodów, by trwać w Kościele - i to w sposób czynny, zaangażowany, a nie bierny - jest to, że mogę być jednym z tych, który będzie pokazywał inną twarz katolicyzmu, niż chociażby ten spod znaku ojca Rydzyka i większości jego zwolenników. Bo - jak mówi ks. Prusak - w Kościele wszystkie reformy zostały przeprowadzone przez ludzi, którzy w Kościele zostali. Nie mam wprawdzie żadnych poważnych zapędów reformatorskich, ale przecież mogę być jednym z tych, który pokaże - nawet na tym swoim małym kawałku podłogi - że można być człowiekiem myślącym i jednocześnie wierzącym. Dlatego nigdzie się nie wybieram i nie myślę o żadnych odejściach i apostazjach - bynajmniej nie z braku odwagi.