piątek, 10 września 2010

Monk's House Virginii Woolf w Rodmell


Jestem już w Toskanii i codziennie zmagam się z językiem włoskim, marząc jednocześnie o tym, by wybrać się wreszcie do Florencji, która jest "tuż za rogiem" (niespełna 30 km). Tymczasem wracam myślą do mojego pobytu w Anglii i chciałbym teraz opowiedzieć krótko o ważnej dla mnie wizycie. Odbyła się ona w strugach deszczu (po raz pierwszy Brytania zechciała mnie uraczyć przysłowiową "angielską pogodą"), ale akurat w ten jeden dzień nie przeszkadzało mi to zbytnio. Wyprawę tę odbyłem bowiem będąc w nastroju nieco smutnym i poważnym, żeby nie powiedzieć podniosłym i nabożnym. Jej celem był ostatni dom Virginii Woolf, zwany Monk's House, który znajduje się w Rodmell, malutkiej wiosce gdzieś pomiędzy Lewes a Brighton. To właśnie tutaj Virginia spędziła ostatnie miesiące swojego życia, utopiła się w pobliskiej rzecze Ouse, tutaj wreszcie spoczęły jej prochy, a później także prochy jej kochanego męża, Leonarda.

Przed Monk's House

Rodmell to naprawdę malutka wioseczka: dosłownie dwie ulice na krzyż, jeden całkiem przyjemny pub, przystanek autobusowy i tablica ogłoszeń. Nic dziwnego, że pisarka czuła się tu nieraz odcięta od świata. Przy ulicy ciąg uroczych domków, a wśród nich ten jeden, tak dla mnie ważny. Monk's House od ulicy nie prezentuje się specjalnie okazale, a i z drugiej strony bardziej zachwyca rozległy ogród, niż sam budynek.


Jeden z domów w Rodmell

Jednakże to przede wszystkim wnętrza zdumiewają. Zachowany został ich oryginalny charakter, z czasów, gdy mieszkało tu małżeństwo literatów. Ma to znaczenie nie tylko sentymentalne, ale i estetyczne. Jak się bowiem okazuje, owi mieszkańcy, z pomocą rodziny i przyjaciół z grupy Bloomsbury, nie tylko sami te wnętrza urządzili, ale i sami wykonali lub przekształcili znajdujące się tam przedmioty (łatwo można rozpoznać tu rękę Vanessy Bell, malarki i siostry Virginii). To oni własnoręcznie pomalowali meble i ściany, lampy, naczynia i parawany. To oni zdobili tkaniny i obicia haftami i różnymi aplikacjami. Tak sobie myślę, że trzeba sporo pewności siebie, a nawet odwagi, by zdecydować się na taki krok. Efekt jest jedyny w swoim rodzaju. Niezwykłe połączenie prostoty i wyrafinowania, skromności i elegancji. A przy tym cóż za oryginalność! (Zrobiłem tam mnóstwo zdjęć - aż trudno wybrać, które zamieścić na blogu).

Wyrównaj do środkaSalon

Jadalnia

Sypialnia Virginii

Sypialnia Virginii













Dom i ogród zwiedzać można swobodnie, snując się w dowolnie wybranym przez siebie kierunku - co bardzo mi odpowiadało. Przydałby się tam jednak jakiś przewodnik, który podałby najbardziej podstawowe fakty o pobycie państwa Woolf tutaj, a może i sypnął garścią ciekawych anegdotek - trochę mi tego brakowało. Nie zaszkodziłby też jakiś mały sklepik z pamiątkami.

Ogród


Dom od strony ogrodu

Pomimo że, o dziwo, było tam naprawdę sporo odwiedzających, bez większego problemu można było znaleźć zaciszne miejsce, by pobyć samemu ze swoimi myślami: czy to w altance, czy w "domku ogrodnika", albo też obok sadzawki lub przy nagrobkach Leonarda i Virginii.













Nagrobki Leonarda i Virginii

Spacerując po ogrodzie ze zdumieniem odkryłem, że sąsiaduje on z małym kościołem i cmentarzem. Cóż to było za zaskoczenie, gdy nagle zza drzew ogrodu Virginii wychyliła się strzelista wieża kamiennej świątyni.




Natchnęło mnie to nie tylko do rozmyślań na temat życia, śmierci i samobójstwa, ale także do tego, by przejść szlakiem "ostatniej drogi" Virginii nad rzekę Ouse, w której odebrała sobie życie. Pomimo niesprzyjającej pogody wybrałem się na ten "spacer". Sama rzeka robi spore wrażenie, niestety jej otoczenie musiało mocno ulec zmianie przez te lata, które minęły od czasów Virginii. Wokoło jest po prostu brzydko (błoto, puste pola, autostrada, jakieś maszyny), a w dodatku usypane tam wysokie i strome wały nie pozwalają na to, by zejść i dotknąć tafli wody. Choć pewnie leżące wszędzie wokół duże kamienie nie jedną osobę musiały już kusić... Ja zmarznięty i mokry wolałem poszukać schronienia w przytulnym pubie.

Ostatnia droga Virginii Woolf


Rzeka Ouse

Nie ukrywam, że wyprawa ta była dla mnie ważna i wręcz wzruszająca. Chociaż nie tak beztroska i przyjemna, jak wycieczki do Canterbury i Oxfordu, to na pewno zapamiętam ją na bardzo długo. Bo pewnie już tam nie wrócę.