Pokazywanie postów oznaczonych etykietą film. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą film. Pokaż wszystkie posty

środa, 28 marca 2012

Samotność i seks w kinie


Coś jest na rzeczy. W ostatnim czasie przewija się przez ekrany kinowe całkiem sporo filmów eksplorujących najmroczniejsze wymiary ludzkiej samotności. Żadna to nowość - powie ktoś. Przecież to temat stary jak świat, eksploatowany przez sztukę i kulturę "od zawsze". Co jest jednak znamienne to niezwykle mocne zaakcentowanie w tych nowych filmach seksualności, której związki z samotnością są wielorakie i skomplikowane. Oczywiście historia kina zna i takie przykłady, by wspomnieć tylko Ostatnie tango w Paryżu Bertolucciego, czy Pianistkę Hanekego, ale dziś można by już chyba mówić o pewnym trendzie współczesnych dramatów filmowych.


Chyba najgłośniejszym z tych obrazów jest Wstyd Steve'a McQueena, który zdobył zasłużony rozgłos. Przedstawia historię Brandona (Michael Fassbender), który wydaje się ucieleśnieniem współczesnych marzeń młodych ludzi: jest niezależny, ma dobrą pracę, powodzenie u kobiet, klasę i styl, a w dodatku jest zabójczo przystojny i hojnie obdarowany przez naturę. Jednakże reżyser w bezlitosny sposób ukazuje pustkę jego świata oraz bezradność wobec rzeczywistych, jak najbardziej poważnych problemów, wreszcie niszczycielską siłę uzależnienia od pornografii i kompulsywnego, anonimowego seksu. Film jest absolutnie wyjątkowy i dojmująco smutny: oglądałem z ogromnym przejęciem i ze łzami w oczach. Niezwykła siła wyrazu, na którą składają się wszystkie elementy dzieła, a zwłaszcza muzyka, zdjęcia i nade wszystko gra aktorska. Prawdziwy majstersztyk. 


Obecnie krążą w polskich kinach także inne tytuły, które są jeszcze odważniejsze (sic!), podejmując podobną tematykę. Nie gorszym od Wstydu jest zjawiskowy obraz Urszuli Antoniak Code Blue. Przedstawia historię samotnej pielęgniarki, Marian (Bien de Moor), o nieco zachwianej osobowości, która na swój sposób fascynuje się śmiercią i przemocą, a która jednocześnie tęskni za bliskością, dotykiem, seksualnym spełnieniem i która gotowa jest znieść bardzo wiele, aby naruszyć choć na chwilę szczelny kokon wyobcowania, jaki sama wokół siebie zbudowała. Obraz Antoniak jest bardziej zniuansowany i wyrafinowany od Wstydu. Jak dla mnie jest przez to bardziej przejmujący, choć nie tak dosadny i brutalny, jak tamten. Strona wizualna wprost nieprawdopodobna - mistrzostwo!


O wiele skromniejszy jest debiut Michaela Rowe Rok przestępny. Ten niepozorny meksykański film jest nadzwyczaj werystyczny i okrutny, a momentami wręcz obleśny. Przedstawiona w nim historia samotnej Laury (Monica del Carmen) jest pod wieloma względami analogiczna do historii Marian - są tu nawet podobne fabularnie sceny. Film jest jednak zupełnie inny - już na poziomie formalnym. Bohaterka w swoim poszukiwaniu bliskości posuwa się jeszcze dalej na drodze seksualnej perwersji, która tutaj splata się w niebezpieczny sposób z przemocą. Obraz bardzo nieprzyjemny, którego wielu widzów po prostu nie wytrzymuje, wychodząc w trakcie z kina.


Na tle tych mrocznych opowieści wyróżnia się duński komedio-dramat Nie ma tego złego. Nie stroniąc od czarnego humoru, naruszającego różnego rodzaju tabu oraz polityczną poprawność, podejmuje tę samą tematykę. Tutaj jednak mamy całą gamę barwnych bohaterów: młodą, okaleczoną kobietę, która w swoich rozpaczliwych poszukiwaniach akceptacji wchodzi w brudny świat podziemnego porno-biznesu, cynicznego młodzieńca świadczącego usługi seksualne kobietom i mężczyznom za pieniądze, podstarzałego ekshibicjonistę próbującego w kontrowersyjny sposób wyrwać się z okowów swojej dewiacji, wreszcie starą wdowę szukającą chwili rozmowy, choćby dzięki telefonom na "gorącą linię". Brzmi to strasznie, ale reżyser, Mikkel Munch-Fals, opwowiada tę złożoną historię w sposób pełen empatii, a nawet swoistego współczucia dla bohaterów, co bynajmniej nie tępi ostrza diagnozy jaką film stawia współczesności.


To tylko kilka przykładów, do których można by dorzucić jeszcze np. Sponsoring Szumowskiej, Trzy Tykwera, czy Happy, happy Sewitskiej, w których to obrazach wątek niszczycielskiej siły, jaką może stać się seks, jest również mocno obecny.

Tak się zastanawiam co jeszcze te filmy mówią o nas. Pokazują chyba jak coraz częściej nie radzimy sobie z naszą rozerotyzowaną (pop-)kulturą, nieograniczonym dostępem do najbardziej nawet wyuzdanych treści pornograficznych oraz pustką, której to wszystko nie tylko nie może zapełnić, ale którą wręcz karmi i podtrzymuje. Bo przecież lekko i zabawowo traktowana seksualność bez odpowiedzialności i zobowiązań oraz bez miłości, niejednokrotnie niszczy w nas coś bardzo cennego i może sprawić, że ranimy siebie nawzajem w sferze najbardziej intymnej i wrażliwej. Nasz egoizm ma swoje ofiary. A kto próbuje wyzwolić się od miłości, najczęściej będzie gotowy uwolnić się od człowieka. Kino to już widzi i daje nam przed oczy - bez pruderii i bez znieczulenia. I wiecie co? To naprawdę boli.


niedziela, 1 stycznia 2012

Remanent 2011 - filmy


Podsumowania zacząć czas. Na pierwszy ogień jak zwykle idą filmy. Obejrzałem ich w 2011 roku 155, z czego 96 w kinie (a więc nieco mniej, niż w poprzednim roku). Zanim przejdę do tytułów, które najbardziej mi się spodobały, parę ogólnych spostrzeżeń. Otóż był to rok, w którym premierę miało kilka obrazów uwodzących widza wyjątkowo mocno. Działały na zmysły zdjęciami, muzyką, scenografią, kostiumami, wreszcie... aktorami. Choć poziom miały różny, nie można odmówić im tej siły uwodzenia. Myślę tu przede wszystkim o takich filmach, jak Drive, Szpieg, Czarny łabędź, Mr. Nobody, Skóra, w której żyję, Melancholia, Hanna, ale też np. Passione i Drzewo życia... Ponadto zauważyłem, że w ciągu tych 12 miesięcy przewinęło się przez nasze ekrany (czy to na festiwalach, czy w regularnej dystrybucji) sporo dobrych komedii. I chociaż nie przepadam za tym gatunkiem, nieźle bawiłem się na seansach Lapońskiej odyseji, Debiutantów, Miłości i innych używek, Kamienicy w Madrycie, Drapacza chmur, Parkingu królów, Kocha, lubi, szanuje, Rango, O północy w Paryżu...

Co tu dużo mówić, przeżyliśmy naprawdę dobry rok w kinie. Aż sześciu pierwszym filmom w moim zestawieniu wystawiłem najwyższe noty (10/10) i kolejność w jakich je tutaj przedstawiam jest zapewne kontrowersyjna (zwłaszcza jeśli chodzi o miejsce pierwsze), ale w tym momencie taka jest moja decyzja - kto wie, może za jakiś czas będę się jej wstydził? Kolejne sześć pozycji to ocena niewiele niższa (9/10). W sumie dwanaście rewelacyjnych filmów, wyrastających ponad przeciętną. Do tego trzeba jeszcze doliczyć filmy polskie oraz film animowany roku, które przedstawiam poza głównym zestawieniem.

Przypominam, że w rankingu biorą udział tylko te filmy, które miały swoją polską premierę kinową w 2011 roku (z małymi wyjątkami premier z końca grudnia roku wcześniejszego). Szczegółowe oceny wszystkich obejrzanych przeze mnie w tym roku filmów oraz krótkie o nich opinie znajdziecie w tym miejscu. Stamtąd zresztą pochodzą poniższe notki.

Które z tych filmów Wy widzieliście? Jakie tytuły są Waszymi faworytami?

1. Para na życie

Boże! Co za film! Rozłożył mnie na łopatki! Niby wiem, że to nie arcydzieło sztuki filmowej, widzę jak to jest zrobione, jestem w stanie wskazać różne ograne sztuczki, ale jednak całkowicie zawładnęła mną ta opowieść o parze 30-kilkuletnich nomadów poszukujących swojego miejsca na ziemi, sposobu na życie... domu. Uderza we wszelkie możliwe emocje: dyskretny uśmiech i głośny szczery śmiech, subtelne wzruszenie i fontanny łez. Sam byłem zdziwiony co ten film ze mną robi. Ot, magia kina.

2. Wtorek, po świętach

Opinię o tym filmie zamieściłem już wcześniej w tym poście.









3. Kolejny rok

To prawdziwa sztuka opowiedzieć o normalnej, ludzkiej dobroci w sposób, który nie jest nudny, banalny, sentymentalny lub pełen patosu. Mikeowi Leigh to się udało. Jego film to ciepła i bezpretensjonalna opowieść o dobrych ludziach i ich ognisku domowym, przy którym ogrzewają się różne pokiereszowane nieco przez życie osoby. Reżyserowi udało się uchwycić wiele niuansów tych relacji międzyludzkich - w tym frustrację i nieuświadomione być może uczucia żalu i zazdrości u osób szukających po omacku akceptacji i ciepła w domu Toma i Gerri. Mnie ta opowieść po prostu porwała. Cóż za brawurowy scenariusz i dialogi! Śmiałem się w głos, a nawet parę razy autentycznie się wzruszyłem. Dodatkowo film przypomniał mi to wszystko, za co tak bardzo kocham Anglię. Wielkie brawa należą się też znakomitym aktorom, którzy - jak jeden - pokazali kunszt brytyjskiej szkoły aktorstwa.

4. Ludzie Boga

Nie jestem w stanie powiedzieć czegokolwiek o tym filmie, co nie byłoby wzniosłym i patetycznym banałem. Podpisuję się więc pod znakomitą recenzją torne'a.






5. Rozstanie

Konflikt racji jak w tragedii antycznej. Dylematy moralne godne Dostojewskiego. Pytania dręczące jak u Kafki. I uniwersalna moc rażenia przypowieści biblijnej. A wszystko bez moralizowania i nadęcia, osiągnięte najprostszymi środkami. Jak napisała Anita Piotrowska w "Tygodniku Powszechnym": "psychologiczne 3D". Maestria!





6. Zwyczajna historia

O tym filmie pisałem w tej notce.








7. Drive

Majstersztyk reżyserii. Do tego wciągająca historia, fajni aktorzy, świetne zdjęcia, niekonwencjonalne użycie muzyki i dużo emocji. W tym filmie nawet brutalna przemoc nie jest bezsensowna - ukazana w taki sposób, że przejmuje do głębi. Rewelacja! 





8. Pina

Jeden z tych niewielu filmów, który pokazuje, że tzw. "efekty 3D" mogą mieć jakiś sens. Film rewelacyjny, który po prostu pochłania. Ależ ja zazdrościłem tym tancerzom świadomości własnego ciała i wykorzystywania jego możliwości w tak piękny sposób.

A tak poza tym: chociaż to pewnie nie zgadza się z zamierzeniem twórców, to obraz ten można także odczytać jako ukazanie tego w jaki sposób potężna, charyzmatyczna osobowość może wpływać na postawy, zachowania i myślenie innych. Nie sądzicie?

9. Szpieg

Nie zdziwiłbym się, gdyby w tym roku sięgnął po Oscary - nawet, jeśli nie po same nagrody, to przynajmniej nominacje. Reżyseria, zdjęcia, montaż, a nade wszystko kostiumy i scenografia to jego największe atuty. Poza aktorstwem, rzecz jasna. Bo mamy tu do czynienia nie tyle z koncertem gry aktorskiej, co z całą symfonią. Każdy jeden ze świetnych aktorów strzelił tu niemały popis - moimi faworytami są zwłaszcza Tom Hardy i John Hurt. Jednak i tak na głowę bije ich mistrzowski Gary Oldman. Jeśli tą rolą nie zdobędzie od dawna należącego mu się Oscara, to ja wymięknę.

A mankamenty? Oczywiście, są - inaczej dałbym mu wyższą notę. Otóż ta misterna intryga była jak dla mnie jednak trochę zbyt zawiła. Nie jestem pewien, czy wszystko dobrze pokojarzyłem. Nie wszystkie punkty udało mi się połączyć, by po wyjściu z kina mieć jakiś całościowy obraz wydarzeń. Jako przykład podam tylko postać Kontrolera (J. Hurt) - jakoś zniknął mi z pełnego obrazu i nie wiem w końcu jaką rolę odgrywał ostatecznie w historii.

Tak, czy siak film wywarł na mnie duże wrażenie - a to, że nie do końca wszystko w szczegółach załapałem też było mi potrzebne, żeby nie myśleć, że już wszystkie rozumy zjadłem. ;-) 

10. Peryferie

Surowy, acz subtelny rumuński dramat społeczny w stylu dokonań braci Dardenne. Wcale nie gorszy. 








11. Somewhere. Między miejscami

Uwielbiam takie skromne i bezpretensjonalne kino. Aż dziw bierze, że film "o pustce życia celebryty" tak się udał. Szkoda tylko, że Sofia uderzyła pod koniec w sentymentalne tony, których kumulacją jest ostatnia scena. Pasowało to do reszty jak kwiatek do kożucha. Mimo wszystko jednak jest to film udany, który naprawdę dobrze mi się oglądało - także dzięki dobrym zdjęciom i przyjemnej muzyce oraz Stephenowi Dorffowi, który ma przyjemną, a "nieopatrzoną" powierzchowność.

12. Wszystko w porządku

Ten film godzi konserwatystę i liberała we mnie. ;-)  Zajmująca historia i świetne aktorstwo.









13. Drzewo życia

Miałem nadzieję na arcydzieło. I chociaż te moje oczekiwania nie zostały spełnione, to i tak wyszedłem z kina usatysfakcjonowany. Ten film to doświadczenie jedyne w swoim rodzaju, coś w rodzaju snu, w którym przewijają się obrazy dzieciństwa. Nie zmieniłem zdania co do Malicka - wciąż uważam go za jednego z najciekawszych współczesnych reżyserów. 





14. Kieł

Pisałem już o nim na tym blogu w tym poście









15. Mr. Nobody

Uwielbiam takie dynamiczne i "zakręcone" kino. Świetnie mi się ten film oglądało.
 







16. Jaskinia zapomnianych snów 

Mam małego fioła na punkcie sztuki paleolitycznej, była to więc dla mnie fascynująca wyprawa. Niemniej jednak spodziewałem się po Herzogu trochę więcej. A tak poza tym - wreszcie film, w którym 3D ma jakiś sens. I obok "Piny" Wendersa, to także dokument.







17. Wujek Boonmee, który potrafi przywołać swoje poprzednie wcielenia

Ta baśń, opowiedziana doskonale opanowanym językiem filmu, urzekła mnie swoim klimatem, który kojarzył mi się z tahitańskimi obrazami Paula Gaugaina. Bardzo wyrafinowane kino - nie dla wszystkich! 







18. Jak zostać królem

Po skończonym seansie miałem od razu ochotę głosić peany na cześć aktorów. Dali oni wielki popis gry aktorskiej i po raz kolejny udowodnili, że są prawdziwymi mistrzami w swoim fachu. Zawodzi jedynie Timothy Spall (dobry skądinąd aktor), którego kreacja Winstona Churchilla wypadła jak niezamierzona parodia.

Tak naprawdę to aktorzy niosą ten film. Reżyseria bowiem nie porywa i jest dosyć nierówna. Niektóre sceny wypadają blado, przez co film kilkakrotnie traci tempo. Tom Hooper nie do końca się sprawdził. Aż ciarki przechodzą mi po plecach, gdy pomyślę co z tym materiałem i z tą ekipą zrobiliby np. tacy reżyserzy jak Stephen Frears, Stephen Daldry, czy James Ivory.

Odsuwając jednak na bok wszelkie kwestie warsztatowe i techniczne, trzeba powiedzieć, że jest to po prostu piękny film o przyjaźni i zaufaniu, o walce z przeciwnościami i wierze we własne siły. Tematyka wyświechtana do końca przez kino Hollywoodzkie, które pozbawiło ją do reszty oryginalności i doniosłości. Brytyjczycy filmem "King's Speech" przywracają jej pierwotny blask.

19. Prawdziwe męstwo

Tuż po seansie napisałem o tym filmie tak: Trochę brakuje mi w tym filmie tak charakterystycznego stylu i przewrotności wcześniejszych dokonań braci Coen. Nie zmienia to jednak faktu, że "Prawdziwe męstwo" to kawał znakomitego, solidnego kina. Przygoda, wzruszenie, humor, małe "puszczanie oka" do widza, a do tego świetne zdjęcia, niezła muzyka i - nade wszystko - rewelacyjne aktorstwo. Nie ma tu jednej słabej roli, choć relatywnie Matt Damon wypada w tym doborowym towarzystwie nieco słabiej. Pozytywnie zaskoczył mnie za to Josh Brolin. Nie dlatego, żebym dotychczas uważał, że jest słabym aktorem - wręcz przeciwnie. Zadziwiłem się jednak, że tak wiele można wycisnąć z tak "niepozornej" jakby się zdawało roli. Summa summarum - już dawno tak dobrze nie bawiłem się w kinie.
Niestety okazało się, że po kilku miesiącach po tym seansie nic we mnie nie zostało - trudno przywołać mi w pamięci cokolwiek poza dobrą rolą młodej Hailee Steinfeld. Stąd niezbyt wysoka pozycja w tym rankingu.
 
20. Fighter

Koncert bez jednej fałszywej nuty. 












Niech to na razie wystarczy. Na dalszych pozycjach znalazły się (mniej więcej w tej kolejności, choć wszystkie oceniłem na 8/10):
- Jak spędziłem koniec lata
- Młyn i krzyż
- Czarny łabędź
- Lapońska odyseja
- Mama
- Le quattro volte
- Kocha, lubi, szanuje
- O północy w Paryżu
- Hanna
- Uprowadzona Alice Creed
- Skóra, w której żyję
- Anonimus

NAJLEPSZY FILM ANIMOWANY

Rango

Schemat historii raczej sztampowy, ale różne smaczki i nieco surrealistyczne żarty dodają pikanterii tej historyjce. Za to animacja po prostu powala. To chyba najlepiej animowany film amerykański, jaki widziałem. Dużym atutem są też głosy (polecam wersję z napisami!). Wielkie pozytywne zaskoczenie.





NAJLEPSZY FILM POLSKI

Wymyk

Rewelacja! Wreszcie poważny polski film na wysokim poziomie. Rzecz o grzechu zaniedbania, winie, wyrzutach sumienia itp. Są tam poruszane i inne kwestie, ale tak poza tym to po prostu znakomita ludzka historia, którą oglądałem z prawdziwym przejęciem.Chyba najlepsza rola Więckiewicza, jaką widziałem. Bardzo dobra Muskała.

W tym roku na wyróżnienie zasługują także: Sala samobójców, Erratum oraz Czarny Czwartek.

ROZCZAROWANIA

Nie było ich w tym roku zbyt wiele. Najbardziej zawiedli cenieni przeze mnie, naprawdę oryginalni twórcy, którzy pomimo dużego potencjału opowiadanych historii w doborowej obsadzie, stworzyli filmy do bólu sztampowe. To Gus Van Sant i jego Restless (4/10), Lone Scherfig i Jeden dzień, François Ozon i Schronienie (5/10), a nade wszystko David Cronenberg z Niebezpieczną metodą (4/10). Rozczarowały mnie też: Jeż Jerzy (5/10), Pogorzelisko (5/10), Rabbit Hole (5/10), Daas (4/10), W imieniu diabła (5/10).

ZALEGŁOŚCI

I jeszcze gwoli ścisłości tegoroczne premiery, których jeszcze nie widziałem (coś mi się wydaje, że niewiele tytułów z tej listy mogłoby namieszać w powyższym zestawieniu):
- Chłopiec na rowerze
- Armadillo – wojna jest w nas
- Wojna Restrepo
- Szczęście ty moje
- Elitarni – ostatnie starcie
- Jutro będzie lepiej
- Attenberg
- Czarna Wenus
- Mr. Nice
- Made In Poland
- Green Hornet
- Joanna
- Para do życia 
- Super 8
- Kubuś i przyjaciele
- Kobieta, która pragnęła mężczyzny
- Mała matura 1947  

Tyle filmy. Wkrótce podsumowanie książkowe.

wtorek, 16 sierpnia 2011

Letnia Akademia Filmowa w Zwierzyńcu


Właśnie zakończyła się 12. Letnia Akademia Filmowa w Zwierzyńcu (na pięknym Roztoczu, niedaleko Zamościa). Ten znakomity festiwal filmowy trwał od 5 do 15 sierpnia, ale mi udało się tam pojechać zaledwie na cztery całe dni. 

To festiwal naprawdę wyjątkowy. Jego niepowtarzalnym klimat tworzy nie tylko znakomity, ambitny repertuar, ale i urokliwe miasteczko, które wygląda jak wielki park. Można tam naprawdę odpocząć, spacerując spokojnie od jednej sali kinowej do drugiej (wśród drzew, a nie w budynku multipleksu), nie bojąc się, że zabraknie miejsca, biletów, że będą jakieś wielkie tłumy (a tak bywa na wielu innych imprezach tego typu). Filmy wyświetlane są równocześnie w czterech miejscach i trzeba czasem nieźle się nagłówkować który seans wybrać (w sumie są ich setki - także w ramach przeglądów tematycznych). Tak, czy siak, prawdziwie zapalony kinoman może obejrzeć nawet pięć lub sześć tytułów dziennie - ja poprzestawałem jednak na trzech lub czterech. 

LAF to jednak nie tylko filmy, ale i różne imprezy towarzyszące: spektakle teatralne, koncerty, spotkania autorskie z twórcami kina, wreszcie niekończące się dyskusje wśród uczestników. Miłymi akcentami są prelekcje przed filmami, festiwalowa gazetka wychodząca codziennie, bardzo pomocny katalog filmów, różne konkursy etc. 

Zauroczyło mnie to miejsce i mam nadzieję, że uda mi się tam powrócić - może następnym razem na dłużej. Póki co przedstawię większość filmów, które tam obejrzałem (w kolejności z grubsza od tego, który mi się najbardziej podobał). Niestety kilka ciekawych filmów mnie ominęło (m.in. czeski Palacz zwłok, najnowszy Woody Allen, kilka polskich premier).

Wtorek, po świętach  
(Rumunia, 2010)
reż. Radu Muntean


Można by powiedzieć, że to banalna historia małżeńskiej zdrady. Pokazana jest jednak w zupełnie nowy sposób - jakże różny od tego, jakie serwuje nam większość produkcji kinowych i telewizyjnych. Tym samym film przywraca całą wagę tematowi. Jego realizm sprawił, że aż chodziły mi ciarki po plecach. Genialny!

Kieł 
 (Grecja, 2009) 
reż. Giorgos Lanthimos


Oglądałem ten mocny film nie słysząc wcześniej o czym traktuje - tym większe więc było moje zaskoczenie (lepiej chyba nie wiedzieć, więc nie napiszę nic na ten temat). Jest on bardzo nieprzyjemny w oglądaniu i przypomina mi nieco dokonania dwóch Austriaków: Michaela Haneke i Ulricha Siedla - także pod względem jakości.

Drapacz chmur  
(Dania, 2010)
reż. Rune Schjøtt


Ona - niewidoma. On - siedemnastolatek o umyśle dziewięciolatka. Do tego problemy ze stulejką, kastrowanie wieprza po pijaku, kierowca autobusu z wieczną czkawką, rubaszne podstarzałe bliźniaczki w dezabilu itd., itp. - czli duński misz-masz oryginalnych typów. Nade wszystko jest to jednak ciepła i ujmująca historia inicjacyjna (w wielorakim sensie - także tym seksualnym) o potrzebie prywatności i intymności oraz wyzwoleniu się spod kontroli i tyranii. Co ciekawe, może być też odczytywana metaforycznie, na głębszych poziomach (także religijnym i politycznym). A tak poza tym najwyczajniej w świecie film bawi i wzrusza.

Karen płacze w autobusie  
(Kolumbia, 2011)
reż. Gabriel Rojas Vera


Historia Karen (sympatyczna Angela Carrizosa), która "bez powodu" odchodzi od całkiem "normalnego" męża i próbuje sama radzić sobie w świecie. Skromny dramat o subtelnie feministycznej wymowie. Może stosuje parę mało oryginalnych chwytów, ale porusza emocjonalnie. Film słuszny i potrzebny - mężczyznom może bardziej niż kobietom.

W lepszym świecie  
(Dania, Szwecja, 2010)
reż. Susanne Bier


Ogląda się znakomicie: ładne zdjęcia, wciągająca fabuła, aktualność problematyki, która posługując się analogią staje się filozoficzno-etyczną tyradą na najbardziej palące tematy społeczno polityczne (Afryka, terroryzm, europejska tolerancja, wychowanie, konfrontacja ze złem, a nawet z bestialstwem etc.). Film trzyma w napięciu - cały czas mamy wrażenie, że oto za chwilę stanie się coś strasznego. Mimo tych wszystkich niewątpliwych atutów, Susanne Bier grzęźnie momentami w banałach i zbyt stereotypowych rozwiązaniach. Nie udaje jej się także całkowicie uniknąć pułapki sentymentalizmu. I co najgorsze, całość sprawia wrażenie zbytniego wykoncypowania, a film staje się przez to nieco sztuczny. Za mało tu życia, a za dużo papierowych teorii i tez. Chyba najsłabszy ja dotąd obraz tej świetnej skądinąd reżyserki. "Tylko" dobry.

Parking królów 
(Islandia, 2010)
reż. Valdís Óskarsdóttir


Bardzo sympatyczna komedia o lekko czarnym, a raczej szaro-burym zabarwieniu. Fabuła prawie zerowa, za to jeśli już się coś dzieje, są to niespodziewane zwroty akcji. Jakiekolwiek wydarzenia nie są jednak zbytnio potrzebne, bo cała plejada oryginalnych bohaterów (a la Przystanek Alaska i Twin Peaks) wystarczy, by nieźle się ubawić.

Szukając Erica 
(Wielka Brytania, Francja, Włochy, Belgia, Hiszpania, 2009)
reż. Ken Loach


Bardzo przyjemna bajka. Trochę straszna, trochę "magiczna", trochę śmieszna i oczywiście budująca. Bawiłem się świetnie - nie przeszkadzał mi nawet wątek sportowy, który był raczej tłem dla całej wciągającej historii listonosza, jego rodzimy, kumpli, pewnej broni i pewnego gangstera.

Passione 
 (Włochy, USA, 2010)
reż. John Turturro

Dla tych, którzy tak, jak ja, sądzili, że nie istnieje coś takiego, jak dobra muzyka włoska. A także dla miłośników muzyki, Neapolu (i Italii w ogóle). Szkoda tylko, że zabrakło jakiejś spójnej narracji. Film sprawia bowiem wrażenie nieco przypadkowego zlepku teledysków. Można przy nim jednak dobrze odpocząć, wyłączając umysł niemal całkowicie. ;)

Nieściszalni  
(Szwecja, Francja, 2010)
reż. Ola Simonsson, Johannes Stjärne Nilsson


Film twórców niezapomnianych Jabłek Adama. Bardzo pomysłowa i oryginalna komedia, w której można się doszukiwać głębszych sensów, np. na temat roli sztuki w społeczeństwie i ludzkim życiu. Bez wielkich rewelacji, ale obejrzeć można.

Nawet deszcz  
(Hiszpania, Meksyk, Francja, 2010)
reż. Icíar Bollaín


Interesujący pomysł zderzenia wypraw Krzysztofa Kolumba z sytuacją współczesnego wyzysku i uciskania biednej ludności Ameryki Południowej. Zostało to nawet sprawnie zrealizowane, choć ukazane analogie są trochę zbyt oczywiste i przez to ocierają się o trywialność. I nie wiem po co jeszcze ten hollywoodzki sentymentalizm i trochę zbyt "lewacka" słuszność.

Cyrk Columbia  
(Słowenia, Bośnia i Hercegowina, Serbia, Belgia, Francja, Niemcy, Wielka Brytania, 2010)
reż. Danis Tanović


Oglądając ten film o krótkim czasie pokoju między upadkiem komunizmu w byłej Jugosławii, a wybuchem wojny, trzeba wyrzucić z pamięci to, że wyreżyserował go Danis Tanović. Zapomnij o jego genialnym debiucie, jakim była Ziemia niczyja. Wówczas być może będziesz mieć trochę przyjemności i satysfakcji z seansu. Ładne zakończenie.

Po zachodzie 
(Austria, 2010)
reż. Nikolaus Geyrhalter


Dokumentalny. Krótkie migawki nocnego życia z różnych krajów Europy zachodniej (głównie Austria, Niemcy i Anglia). Szpital, posterunek policji, krematorium, dworzec, monitoring miejski, fabryka itd., itp. Bogactwo i różnorodność życia, które interpretować musimy sobie sami. Choć film ogląda się z zainteresowaniem, zaskoczyło mnie to, że wygrał on Planet Doc, jeden z najlepszych festiwali filmu dokumentalnego.

***

Są to filmy lepsze i gorsze, ale trzymają niezły poziom i każdy z nich zasługuje na uwagę. Jeśli kiedykolwiek będziecie mieli okazję je obejrzeć, polecam.

piątek, 22 kwietnia 2011

Religijnie przed świętami


Od dłuższego czasu obserwuję w polskim Kościele zjawisko, które niezmiernie mnie niepokoi. Otóż wydaje mi się, że coraz szersze kręgi duchowieństwa - także na najwyższych szczeblach - zdają się przyjmować postawę populistyczną i antyintelektualną. W wielu mediach katolickich, na ambonach, w prywatnych rozmowach widać, że dochodzi do jakiegoś dziwnego "zwierania szeregów" i szerzy się duch sekciarstwa. Najwyraźniej widać to w spotkaniu wiary z polityką, co ujawniła z całą mocą katastrofa smoleńska i to, co dzieje się w związku z nią przez ostatni rok (świetną diagnozę tego zjawiska przedstawił Michał Olszewski w świątecznym numerze Tygodnika Powszechnego - całość pojawi się wkrótce tutaj).

Okazuje się, że w tych swoich spostrzeżeniach nie jestem odosobniony, bo swoje niepokoje w tej kwestii zaczęli już wyrażać inni zaangażowani katolicy. Mam tu na myśli zwłaszcza artykuł teologa Jarosława Makowskiego i literaturoznawcy Artura Madalińskiego opublikowany niedawno w Polityce (można go przeczytać tutaj). Już sam fakt, że jest więcej takich osób dodaje mi otuchy.

Jednakże w tych dniach światłem nadziei jest czytana przeze mnie najnowsza książka Benedykta XVI Jezus z Nazaretu, cz. II: Od wjazdu do Jerozolimy do Zmartwychwstania. Jest ona bardzo wymownym (bo papieskim) świadectwem tego, że Kościół i wiara nie mogą obejść się bez rzetelnej refleksji.

84-letni papież zadziwia obeznaniem w literaturze teologicznej, także tej najnowszej (i nie tylko "ortodoksyjnej"). W swoim dziele obficie cytuje ustalenia różnych teologów, biblistów i historyków, wchodzi z nimi w żywy dialog, poważnie traktuje ich argumenty, z niektórymi także polemizuje. Poleca też do lektury różne naukowe publikacje, a niemałą bibliografię konstruuje w ten sposób, że prawie każdą pozycję komentuje, pisząc co możemy w niej znaleźć i co jest tam najbardziej interesujące.

Przy tym wszystkim sama lektura książki Ratzingera jest fascynująca (choć nie pozbawiona fragmentów odrobinę nużących). Zadziwia żywotność myśli, interpretacja wielu słów Jezusa i szczegółów jego ostatnich dni na ziemi. A do tego ile ważnych i inspirujących pytań. Jeden tylko przykład (trochę à propos moich uwag wstępnych, tj. zaczadzenia polityką). Pisząc o przesłuchaniu Chrystusa przez Piłata pyta papież:
Czy polityka może uznać prawdę za element swej struktury? Czy też musi prawdę, jako coś niedostępnego, pozostawić w sferze podmiotowej, a zamiast niej szukać sposobów zaprowadzania pokoju i sprawiedliwości w posługiwaniu się instrumentami dostępnymi władzy? Jeśli weźmiemy pod uwagę niemożność znalezienia konsensu w prawdzie, to czy opierająca się na niej polityka nie stanie się narzędziem pewnych tradycji, które w rzeczywistości są tylko sposobami dochodzenia do władzy?

Z drugiej strony jednak, co dzieje się wtedy, gdy prawda się nie liczy? Jaka sprawiedliwość jest wtedy możliwa? Czy nie są tu konieczne wspólne kryteria, które rzeczywiście dają wszystkim gwarancję sprawiedliwości - kryteria, które nie są zależne od dowolności zmieniających się poglądów i koncentracji władzy? Czy nie jest prawdą, że wielkie dyktatury utrzymywały się przy życiu dzięki potędze kłamstwa, i że wyzwalać mogła tylko prawda? (s. 206)

W dyskursie papieża uderza też jego pokora w obliczu osoby Chrystusa i jego życia. Chociaż pisze oczywiście z ortodoksyjnych pozycji katolickich, to jednak nie waha się stawiać pytania, na które nie ma jednoznacznych odpowiedzi. Potrafi zatrzymać się w porę i pochylić głowę przed tajemnicą, jednocześnie inspirując czytelnika do własnych przemyśleń i poszukiwań. Jak pisze w jednym momencie:
Pretensjonalne i jednocześnie niepoważne wydaje mi się zaglądanie do świadomości Jezusa i usiłowanie wyjaśnienia jej na podstawie tego, co On myślał, czy też nie myślał - zgodnie z naszą wiedzą o tamtych czasach i o ówczesnych koncepcjach teologicznych. (s. 149)

Być może za taką pretensjonalną i niepoważną próbę podejścia do postaci Mistrza z Nazaretu, uznałby papież film, który w tych dniach obejrzałem: słynne Ostatnie kuszenie Chrystusa Martina Scorsese z 1988 r. Książkę Nikosa Kazantzakisa, na której został on oparty czytałem już dawno, ale zapadła mi ona dość głęboko w pamięć. Z kontrowersyjnej, acz interesującej wizji Jezusa z powieści greckiego pisarza uczynił Scorsese prawdziwie hipnotyczne widowisko. Reżyser przedstawia własną wizję postaci - różniącą się zarówno od tej kanonicznej, jak i powieściowej (aczkolwiek nie oderwaną od tamtych). Spodobało mi się w niej zwłaszcza ukazanie człowieczeństwa Jezusa i jego stopniowe dochodzenie do prawdy o sobie i swojej misji.

Film jest wysmakowany wizualnie (w wielu miejscach wyraźnie inspiruje się malarstwem religijnym) oraz mistrzowsko wyreżyserowany i zagrany, ze świetną muzyką, zdjęciami, scenografią, kostiumami i plenerami. Jest też oczywiście kilka scen i rozwiązań, które mnie nie przekonały, jak np. scena z wyrywaniem sobie serca, groteskowy chrzest nad Jordanem, uzdrowienia i cuda, wreszcie nieco rozlazłe i nudne tytułowe "ostatnie kuszenie". Brakuje mi też kilku wydarzeń ewangelicznych oraz bardziej wyrazistego ukazania Apostołów. Niemniej jednak jest to film porywający, odważny i inspirujący. I co chyba najważniejsze, czuć w nim autentyzm: obraz ten to przejmujące świadectwo zmagań duchowych reżysera (i chyba nie tylko jego) i kolejny dowód na to jak wyjątkową i skomplikowaną postacią był Mesjasz z Nazaretu i Jego nauczanie - nie dające sprowadzać się tylko do jakichś dogmatycznych formułek, nakazów, zakazów, rytuałów i konwencji. Oby nasz polski Kościół szedł za przykładem papieża i nigdy o tym nie zapominał.


Cytaty z książki Benedykta XVI w tłumaczeniu Wiesława Szymony OP (Wyd. Jedność, Kielce 2011).

piątek, 15 kwietnia 2011

Seriale


Lubię seriale. Jeszcze kilka lat temu takie stwierdzenie byłoby bardzo ryzykowne i narażałoby na śmieszność wśród "oświeconych elit kulturalnych". Jednakże rewolucja, jaka dokonała się w telewizji w ostatniej dekadzie sprawiła, że słowa te wypowiadane są dzisiaj przez osoby, które trudno by podejrzewać o impotencję intelektualną. A porównanie serialu telewizyjnego do XIX-wiecznej powieści w odcinkach (pierwsza była bodajże Agnieszka Holland), poprzez ciągłe powtarzanie stało się już niemal banałem. Mnożą się różnego rodzaju analizy tego zjawiska kulturowego (polecam np. 24 numer Dwutygodnika), czego przykładem jest też książka, o której chcę tutaj napisać.

Chodzi o pozycję wydaną w zasłużonej serii Przewodniki Krytyki Politycznej. Lubię te publikacje za to, że opisują najbardziej aktualne zjawiska społeczne, kulturalne i polityczne, a czynią to w sposób przystępny, a zarazem wnikliwy. Ponadto łatają wiele braków na naszej mapie intelektualnej i wydawniczej. Ich grzechem głównym jest oczywiście zbyt mocne zideologizowanie (o zabarwieniu lewicowym), które potrafi być dosyć drażniące (nie inaczej jest i w tym przypadku). Niemniej jednak zasługi tej serii i tego wydawnictwa są bezsprzeczne. 

Cieszę się, że zabrali się także za fenomen, jakim są seriale. Bo to tam właśnie dzieją się dziś najciekawsze rzeczy w popkulturze. Jestem nawet skłonny przyznać, że to, co najciekawszego spotkało mnie poprzez medium filmowe w ostatnich kilku latach, zawdzięczam właśnie serialom: wystarczy wspomnieć tylko takie tytuły, jak Six Feet Under (pisałem o nim tutaj), The Sopranos, The Wire, czy Mad Men.

Przewodnik prezentuje nam kilka rozmów z intelektualistami na temat seriali (na wyróżnienie zasługuje zwłaszcza wywiad z Henrym Jenkinsem, kulturoznawcą) oraz sporą garść omówień i analiz konkretnych tytułów. Autorzy omawiając poszczególne produkcje skupiają się nie tyle na ich walorach artystycznych, co diagnostycznych i światopoglądowych. Analizują co mówią nam one na temat społeczeństwa, polityki, kultury, obyczajowości etc. Chyba najbardziej wszechstronnie wypadło omówienie Rodziny Soprano, autorstwa filmoznawcy Jakuba Majmurka, który usytuowuje serial "w kontekście gatunku filmowego, przede wszystkim filmu gangsterskiego", a także omawia "społeczny obraz figury gangstera, jaki jest przedstawiany w serii" oraz "problem kryzysu tradycyjnej męskości (...), który odbija się w psychologicznych problemach głównego bohatera". Zagadnienie płci wysuwa się na plan pierwszy także przy omawianiu takich tytułów, jak Californication, Sex in the City, The L Word, czy Big Love.

Wiele tekstów prezentuje dosyć świeże spojrzenie na konkretne tytuły. Np. Dexter jest dla Macieja Gduli (socjologa) przede wszystkim serią, która obnaża napięcia, jakie rodzą się w spotkaniu trzech sfer ludzkiego życia (praca, rodzina i namiętność). Bardzo podobały mi się także analizy takich tytułów, jak South Park i The Office. Inne omówione bardziej szczegółowo serie to (poza wyżej wymienionymi): The Wire, Rome, Weeds, Friends, Star Trek, House M. D., X-Files, True Blood (ja pisałem o nim tutaj) oraz kilka tytułów polskich (m.in. Ekipa i Świat według Kiepskich) i internetowych.

Tomik wydany przez Krytykę Polityczną czyta się jednym tchem. Jest on cenną inicjatywą, która bardzo cieszy, aczkolwiek zostawia pewien niedosyt. Zabrakło mi tu omówienia tak ważnych przecież "kamieni milowych" telewizji, jakimi były Twin Peaks, The Simpsons, Northern Exposure i Six Feet Under. Nie mogę zrozumieć, że pominięto serial Mad Men, który wydaje się być jak stworzony dla ideologicznej analizy środowiska KP (a tak swoją drogą można było zamieścić przynajmniej świetny tekst na jego temat z Dwutygodnika, skoro część tekstów zamieszczonych w tomie to przedruki z czasopism, także z tegoż internetowego magazynu). Inne produkcje jakby stworzone do omówienia przez KP, których tu zabrakło to Treme i Hung, a także United States of Tara, Nurse Jackie i The Big C. Zapewne każdy wielbiciel małego ekranu dorzuciłby tu jeszcze garść swoich ulubionych tytułów. Nie pozostaje nam więc nic innego, jak mieć nadzieję, że doczekamy się od Krytyki Politycznej drugiej serii "Seriali".Nie ukrywam, że bardzo na to liczę.

DANE KSIĄŻKI

Autor: Opracowanie zbiorowe
Tytuł: Seriale. Przewodnik Krytyki Politycznej
Seria: Przewodniki Krytyki Politycznej
Projekt okładki: twożywo
ISBN: 978-83-62467-05-1
Okładka: miękka
Format: 118 x 165 mm
Liczba stronic: 320
Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Miejsce i data wydania: Warszawa 2011
Cena: 34,90 zł
Premiera: 25 marca 2011




Zdjęcie aktorów ze stajni HBO pochodzi z magazynu Enterteinment Weekly (wyd. amer.) z grudnia 2001 r. - można powiedzieć, że to początek serialowej rewolucji (kliknij, by powiększyć i zobaczyć w całości).