sobota, 30 października 2010

Na cmentarzu


Miałem ochotę zatytułować tę notkę Kicz na cmentarzu. Bo obiektywnie patrząc kiczu na nekropoliach jest mnóstwo - myślę, że warto zwrócić na to uwagę odwiedzając w najbliższych dniach groby swoich bliskich. Nie chodzi mi tylko o plastikowe kwiaty i tandetne znicze, ale same nagrobki. Te wszystkie grawerowane portrety lub święte wizerunki, ten błyszczący kamień, kostka Bauma, pozłacane litery, rzewnie płaczące gipsowe anioły itp. Tak, to wszystko jest kiczowate, niemniej jednak wydaje mi się, że nazywanie tego kiczem jest trochę nie na miejscu. Każdy ma przecież prawo upamiętnić swoich bliskich w taki sposób, w jaki uważa za słuszny. Tak naprawdę trudno dyskutować z tym jak wyrazić swoją żałobę. A to, że tak duża część społeczeństwa nie ma smaku, to już inna sprawa. Wystarczy tylko spojrzeć na polskie domy (polecam stronę Koszmary Architektury). Oto co się ludziom podoba. Nic dziwnego, że w podobnym stylu urządzają swoje "domy na wieczność".

Jednakże to wszystko, co spotkać możemy na polskich cmentarzach jest niczym w porównaniu z tym, co zobaczyć możemy za granicą. Chciałem tu zaprezentować wybór co ciekawszych nagrobków z Cmentarza Wolvercote w Oxfordzie. Odwiedziłem go ostatnio po raz kolejny, pielgrzymując do miejsca spoczynku J. R. R. Tolkiena. Sam cmentarz nie jest zresztą brzydki, ma też kilka bardzo ciekawych nagrobków (te celtyckie krzyże!). Znaleźć tam można jednak sporą grupę nagrobków co najmniej dziwnych. Prezentuję tu mały wybór: nie po to jednak, by sobie drwić (wiele z nich to groby dzieci), ale by pokazać, że także i w ten sposób ludzie upamiętniają dziś swoich zmarłych. Ot, taka funeralna ciekawostka przed Dniem Zadusznym.

Kilka Jezusów, Maryj i aniołów to zawsze lepiej niż jedna.

Jak tu się nie wzruszyć: smoczek, butelka i jeszcze te różowe kamyczki.

Oto prawdziwy kibic.

Bill chyba bardzo lubił grać w lotki.

Czy tylko ja mam skojarzenia z bombonierką?

Humor nie opuszcza Anglików nawet w obliczu śmierci.

Muszę sprawdzić co symbolizuje ważka.

Aż żałowałem, że te światłowody się nie świeciły. Matka Boska i buldog muszą wyglądać w ich świetle naprawdę niesamowicie.

I na koniec groby z zabawkami:



piątek, 15 października 2010

O współczesnej architekturze sakralnej na jednym udanym przykładzie


W zasadzie to lubię współczesną architekturę, boleję jednak nad tym, że ma ona taki kłopot z budowlami sakralnymi. Jest oczywiście w świecie kilka udanych, a nawet genialnych realizacji współczesnych świątyń (żeby wspomnieć tylko słynną kaplicę Le Corbusiera w Ronchamp), jednakże projektów chybionych jest niewspółmiernie więcej. Szczególnie dobrze widać to w naszym kraju, gdzie większość nowych świątyń budowana jest albo w eklektycznej pseudo-historyzującej manierze, albo w stylu "barakowym". Architektom wydaje się widocznie, że aby zaprojektować kościół wystarczy dowolnie połączyć różne historyczne elementy z różnych epok, traktując je ze skrajną dezynwolturą, albo też wystarczy zaprojektować halę sportową lub supermarket i na szczycie umieścić krzyż. Tymczasem niektóre udane projekty pokazują, że można też inaczej.


Podczas mojego pobytu we Włoszech natknąłem się na nowy kościół, który naprawdę bardzo mi się spodobał. Znajduje się on w Toskanii, ok. 30 km na południe od Florencji, przy miejscowości zwanej Incisa, w dolinie rzeki Arno. Sama świątynia należy jednak do Loppiano, miasteczka-osiedla będącego centrum formacyjnym znanego na całym świecie zdumiewającego Ruchu Focolare. Kościół zaprojektowany został i wykonany przez studio artystyczne Ruchu o wdzięcznej nazwie Centro Ave (warto kliknąć na odnośnik i zobaczyć inne ich dzieła).





Architektura kościoła nie jest może jakoś wyjątkowo awangardowa, ujmuje jednak swoją prostotą i elegancją. Co najważniejsze, stwarza bardzo dobre warunki do modlitwy i celebracji liturgicznych, a przecież taka jest funkcja właściwa tej budowli.



Podczas Mszy świętej można się tu poczuć jak w prawdziwej wspólnocie, czemu pomaga układ nawy i prezbiterium. Wszyscy zgromadzeni są wokół ołtarza, jak rodzina wokół świątecznego stołu. Wszystkie twarze są widoczne i rozpoznawalne, nikt nie jest wykluczony.





Szczególny nastrój wprowadzają witraże oraz fakt, że świątynia umieszczona jest na wzgórzu i nie jest zasłonięta innymi budynkami. Dzięki temu światło może swobodnie przenikać przez szyby witrażowe, co sprawia, że wygląd wnętrza zmienia się w zależności od pogody, pory dnia i roku. Daje to naprawdę interesujące efekty.


W budowli widać też dbałość o zgodność z zaleceniami przepisów liturgicznych Kościoła, a także o wymowę ideową, opartą na pogłębionej teologii. Oficjalna kościelna nazwa Ruchu Focolare to "Dzieło Maryi", a sama świątynia jest Sanktuarium Maryji Theotokos (z greckiego "Bożej Rodzicielki"). Już zewnętrzna bryła nawiązuje do płaszcza Maryi, pod którym chronią się wierni. Nie bez znaczenia jest też teologiczna nauka o Maryi jako modelu Kościoła.


Jednakże wewnątrz w centrum jest ołtarz Chrystusa oraz tabernakulum (co ciekawe - i uzasadnione - ukryte nieco za szybą witrażową odsuwaną na czas komunii świętej). Sanktuaryjny obraz Maryi z Dzieciątkiem - dosyć nietypowy, bo powstały w Indiach - znajduje się w miejscu godnym, widocznym i odpowiednio zaznaczonym, jednakże z boku i w dodatku z tyłu kościoła. Z czymś takim nie spotkałem się w żadnym sanktuarium maryjnym.


Okazuje się, że współczesne sanktuarium maryjne nie musi być takim monstrualnym potworem, jak Licheń. Naprawdę można inaczej. Miejsca takie, jak kościół w Loppiano dodają otuchy. Cieszy to, że także i dzisiaj powstają naprawdę udane sakralne realizacje architektoniczne. Oby było ich coraz więcej - także w Polsce.