piątek, 31 lipca 2009

Mnich i ryba (10)

.
(kliknij, aby powiększyć)
c. d. n.

niedziela, 26 lipca 2009

Witold Wojtkiewicz: Chrystus i dzieci

.
Witold Wojtkiewicz, Chrystus i dzieci (1908 r.), z cyklu Ceremonie,
olej na płótnie, 65 x 70 cm, Muzeum Narodowe w Warszawie

Obraz należy do cyklu Ceremonie, w którym – jak twierdzi W. Juszczak – osobowość artysty wyraziła się najpełniej i najbardziej bezpośrednio. „Tam bowiem wszystkie niuanse tej twórczości splatają się w trudny do rozwikłania czy do przebycia gąszcz znaczeń, aluzji, relacji wzajemnych, swoistych zapożyczeń (…)”. W cyklu tym Wojtkiewicz „próbuje odsłonić milczące zakamarki, w których gromadzi się to, co tajemne, zakazane, niepewne i zaledwie przeczuwane w duszy dziecka”.

W obrazie Chrystus i dzieci, który jest ostatnim dziełem cyklu i jednym z ostatnich dzieł artysty w ogóle, właściwości te zdają się osiągać swoistą kulminację. W stosunku do innych obrazów cyklu, ten „wyróżnia się też gęstszą atmosferą i cięższą materią malarską, co wynika w znacznej mierze z techniki – jest to obraz olejny, podczas gdy pozostałe malowane są przeważnie temperą”.

Ukazana scena, chociaż nawiązująca do jednego z wydarzeń ewangelicznych i Chrystusowego wezwania „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie” (Mk 10, 14), zgodnie z tendencją obecną w malarstwie modernistycznym, przedstawiana jest w specyficzny i tajemniczy sposób. Jest to interpretacja mało ortodoksyjna, niewiele mająca wspólnego z klasyczną pobożną ikonografią. Nie można zapomnieć, że cykl Ceremonie, do którego należy to przedstawienie, jest cyklem baśniowym, fantastycznym, trudno więc uznać go za dzieło jednoznacznie religijne. Wręcz przeciwnie – odmienna interpretacja zdaje się właściwsza.

Scena przedstawia Jezusa siedzącego w ogrodzie wśród dzieci. Już samo ukazanie postaci Chrystusa jest nietypowe. Widzimy smutną, melancholijną postać o rudych włosach i ciemnej szacie. Ciemniejsza i stłumiona tonacja barwna, w jakiej jest On przedstawiony, odróżnia go spośród gromady barwnych postaci dziecięcych. Smutna twarz Jezusa ginie wśród przepychu barw i zmysłowości form.

Postać Zbawiciela otacza barwna gromada dzieci. Trójka z nich garnie się do Niego, siedząc Mu na kolanach. Pozostałe siedzą dookoła: na ziemi, na kamiennej ławie, na ogrodowym murze, nawet na drzewie. „Zebrane w ogrodzie dzieci prezentują różne kolory i rasy, rozmaite kostiumy i przebrania. Jest bosa pastuszka w zgrzebnej koszulinie – obok hiszpańskiej infantki; mała Cyganka we wzorzystej spódnicy – obok miejskiej panny w czarnej sukni. U stóp Jezusa klęczy Japonka w barwnym kimonie, pod murem siedzi półnagi chłopczyk w papierowej, trójkątnej czapce, dziewczynka w sukni z koronkową kryzą wdrapała się jak biblijny Zacheusz na drzewo”.

Istotny jest ambiwalentny i zaskakujący sposób ukazania tych dzieci: są to małe pierroty, księżniczki i odaliski, pastuszki i sierotki, jedna z nich upozowana na podobieństwo sfinksa. Nie brakuje sensualnej nagości, zmysłowych póz, zamyślonych i rozmarzonych twarzy, wieloznacznych rekwizytów (np. owoce, kwiaty). Jak ujął to Franciszek Siedlecki w tekście z 1911 roku: „Oto Chrystus w otoczeniu tworów dziwnych, przemęczonych pragnieniem uciech nigdy niezaspokojonych (…)”. Rzeczywiście, nieświadome niczego dzieci, spragnione ciepła i miłości, „zdają się kusić Chrystusa dojrzałym owocem i uwodzić swym pozornie niewinnym wdziękiem”. Ten zawikłany splot odniesień i aluzji służy charakterystycznej dla Wojtkiewicza cesze utożsamiania tego, co dziecięce z dorosłością (a nawet starością), zacieranie granic między dzieckiem, lalką, a dojrzałą kobietą. Rozpowszechniona od czasów romantyzmu teoria przedstawiała dzieci jako istoty czyste i niewinne, pozostające bliżej natury niż dorośli. Jako wolne od konwenansu, odznaczają się większą spontanicznością uczuć i przeżyć. Takie są też u Wojtkiewicza, ale „objawia się w nich zarazem jakiś nieuchwytny rys smutku, przerafinowania, zmęczenia życiem”.

Ambiwalencja znaczeń podkreślona zostaje przez aspekt formalny dzieła. Scena malowana jest płasko, w jednym planie, bez większej troski o przestrzenność i głębię (wpływ sztuki japońskiej?). Sprawia wrażenie misternie tkanego, orientalnego gobelinu. Największą rolę odgrywa tu barwa: jarzące się wewnętrznym światłem oranże i intensywne błękity wykwintnych strojów; subtelne róże na wpół obnażonych ciał kontrastujące ze zszarzałą sylwetką Chrystusa, „czerwień owoców i kwiatów świecących w zieleni drzew jak bajeczne lampiony”. Kontrastowe zestawienie plam barwnych podkreślone zostaje dodatkowo przez brak wyraźnych konturów. Taka jasna, żywa i zróżnicowana gama barwna jest dosyć nietypowa dla Wojtkiewicza i zastosowana została zasadniczo tylko w cyklu Ceremonii. Znakomita większość dzieł tego artysty „opiera się na matowych szarzyznach (…), nie znosi przejaskrawień, lubuje się w przytłumionej grze walorów”.

Leniwa atmosfera sceny i pewna jej „nierzeczywistość” sprawia, iż odnosimy wrażenie „jakby melancholijny, modernistyczny Chrystus zawędrował nagle w zaczarowany świat baśni”. „Przygarniając do siebie dwoje zalęknionych dzieci, Chrystus zdaje się ignorować zło, pychę i rozwiązłość doczesnego świata, grzesznej naturze człowieka gotów jest okazać swe miłosierdzie”.


Zaplecze:
- Ceremonie: Witold Wojtkiewicz (1879-1909). Katalog wystawy, red. nauk. E. CHARAZIŃSKA, Warszawa 2004.
- K. CZERNI, Witold Wojtkiewicz, „Wielcy Malarze” nr 163.
- W. JUSZCZAK, Wojtkiewicz i nowa sztuka, Warszawa 1965, Kraków 2000.
- Koniec wieku. Sztuka polskiego modernizmu 1890-1914, red. E. CHARAZIŃSKA, Ł. KOSSOWSKI, Warszawa 1996.
- I. KOSSOWSKA, Witold Wojtkiewicz (1879-1909), „Kolekcja Ludzie-Czasy-Dzieła”, Warszawa 2006.
- A. MORAWIŃSKA, Witold Wojtkiewicz, Chrystus i dzieci (z cyklu Ceremonie), w: Symbolizm w malarstwie polskim 1890-1914, red. A. MORAWIŃSKA, Warszawa 1998, s. 182.

środa, 22 lipca 2009

Mnich i ryba (9)

.
(kliknij, aby powiększyć)
c. d. n.

niedziela, 19 lipca 2009

Widoki Londynu czyli Londyńczycy


Coś ostatnio mam silną potrzebę pisania o Virginii Woolf - zachęcony dużym zainteresowaniem, jakim darzą ją aktualnie nasze rodzime wydawnictwa (najwyższa pora!). Jak tak dalej pójdzie, to będę musiał stworzyć kolejną półkę w moim bric-à-brac przeznaczoną tylko i wyłącznie dla niej. Wspominałem już tutaj o niedawno wydanych u nas Siedmiu szkicach i Pokoju Jakuba, a wymienić jeszcze trzeba pierwsze polskie wydanie jej ostatniej powieści Między aktami oraz długo oczekiwane wznowienie tomu opowiadań Dama w lustrze - tyle tytułów w ciągu jednego roku. A to jeszcze nie koniec! Zapowiedziano już polskie tłumaczenie powieści Night and Day (prawdopodobnie Wydawnictwo Literackie) oraz pierwsze polskie wydanie debiutu Woolf The Voyage Out (polski tytuł Podróż w świat; Prószyński i S-ka). Wydawnictwo Znak natomiast zrobi nam tę wielką radość i elegancko wyda w prestiżowej serii 50 książek na 50-lecie skromną, acz uroczą pozycję Flush. Biografia.


Tyle aktualności wydawniczych - przejdźmy do sedna, czyli Widoków Londynu, o których chcę dziś napisać. Gdy dowiedziałem się o wydaniu tej książeczki miałem ambiwalentne odczucia. Cieszę się na każdy spolszczony i wydany u nas tekst Virginii. Czy trzeba jednak aż takich skoków na kasę, jakie prezentuje Prószyński i S-ka? To w zasadzie broszurka w twardej oprawie, gdzie tekst Virginii to niecałe 70 stron - niezbyt obficie zadrukowanych. Za wszystko trzeba oczywiście zapłacić ponad 20 zł. Ciekawe ile jeszcze takich tomików szykuje nam wydawca? Nie lepiej byłoby to wydać raz a dobrze, łącząc Siedem szkiców z tymi i wszystkimi innymi, które jeszcze może się pojawią w kolejnych tomikach podobnych do tego? No, tak... Zarobek byłby wtedy mniejszy.

Jako wielbiciel autorki, zgrzytając zębami, nabyłem oczywiście i ten tytuł, jednakże nie od razu się za niego zabrałem. Mój zapał został skutecznie ostudzony - nie tylko polityką wydawcy, ale i opiniami prasowymi, które nie były zachwycające.

Wreszcie dzisiaj przeczytałem Widoki Londynu i z radością oznajmiam, że pozytywnie zaskoczyła mnie ta lektura. Na szczęście teksty okazały się naprawdę bardzo zręcznie napisane i przyjemne w odbiorze (może nawet bardziej niż Siedem szkiców).

Mówiąc o Londynie, traktują w zasadzie nie tyle o samym mieście, co o "tworzywie zwykłego człowieczeństwa" z jakiego to miasto się składa. Odwiedzając wraz z Virginią port, czy Izbę Gmin, Oxford Street, czy panią Crowe, dotykamy bardziej natury ludzkiej niż miejskiej. Przenikliwy wzrok autorki przygląda się skutecznej organizacji w porcie, wystawom sklepowym, obradom polityków, domom pisarzy, nagrobkom w kościołach - a wnioski jakie wyciąga z tej obserwacji jej wnikliwy umysł mówią nam wiele o ludzkich motywacjach i pragnieniach, pasjach i słabostkach. A w tej materii Virginia jest przecież mistrzynią.