wtorek, 24 marca 2009

Muzycznie


Słucham nowej płyty U2 już od trzech tygodni - najwyższy czas coś napisać. Nie jest ona ani tak dobra, jak opowiada zespół, ani tak zła, jak piszą niektórzy.


Oczekiwania wobec "No Line on the Horizon" były olbrzymie. W końcu minęło już 5 lat od ostatniego studyjnego albumu grupy, a premiera tego krążka wciąż była odkładana, gdyż zespół, nie będąc zadowolony z efektu, nagrywał ten materiał dwukrotnie. Kiedy więc album zadebiutował na rynku, ciekawość fanów sięgała zenitu. Dodatkowym stymulatorem dla zniecierpliwionych wielbicieli grupy był fakt, że płyta ukazała się w kilku edycjach różniących się opakowaniami oraz specjalnymi dodatkami.

A jak prezentują się same piosenki? Po pierwszym przesłuchaniu płyty byłem dosyć zaskoczony. "U2 jeszcze tak nie grali!" - to było moje pierwsze wrażenie. Kilka naprawdę "dziwnych" (jak na nich) piosenek, dźwięków i "zagrań" - zwłaszcza "FEZ-Being Born". Po tym pierwszym kontakcie najbardziej pozostały mi w pamięci, oprócz już wymienionego, takie utwory jak "No line on the horizon" i "Stand Up Comedy". Chyba nic w tym dziwnego - są to piosenki żywe, rytmiczne i melodyjne. I jeszcze ballada "White as snow", która jest tak piękna, że przy pierwszym jej słuchaniu aż się popłakałem (sic!).

To były pierwsze wrażenia. Po wielokrotnym przesłuchaniu płyty stwierdziłem, że jest to materiał, do którego trzeba "dojrzeć". "No Line on the Horizon" nie jest tak łatwo wpadająca w ucho jak poprzednia "How to Dismantle an Atomic Bomb". Za to kryje się w niej sporo smaczków, które odkrywa się i docenia z czasem. Teraz moimi faworytami wśród piosenek są "Magnificent" i "Moment of Surrender". Natomiast za porażkę uważam kiczowatą "I'll go crazy if I don't go crazy tonight" oraz słabiutki bonusowy utwór "Winter", który brzmi jak odrzut z ostatniej płyty Coldplay (dobrze, że wycofali go z ostatecznego materiału).

Przyznam, że w odbiorze albumu bardzo pomógł mi film "Linear" (reż. Anton Corbijn), który jest oficjalnym dodatkiem do kilku edycji tego longplaya. Pozwala poczuć w pełni nastrój płyty. Jest to w gruncie rzeczy mały eksperyment, swoiste kuriozum - taki godzinny teledysk do albumu, nieco surrealistyczny, muzyczny film drogi. Uwaga! Tylko dla zagorzałych fanów muzyki U2 albo motocykli. Nie można jednak odmówić mu rozmachu (świetne zdjęcia!). Pozwala odczuć smak przygody i oddech wolności, gdy nie ogranicza cię nic - nawet linia horyzontu.

A podsumowując wrażenia: "No Line on the Horizon" to płyta bardzo dobra. Jest też poniekąd wyjątkowa w dyskografii grupy - świeża, a jednocześnie zawierająca to, co lubimy w U2. Wyprodukowana jest znakomiecie - brawa dla długoletnich współpracowników zespołu: Daniela Lanois i Briana Eno.

Nie ulega wątpliwości, że Bono, Larry, Adam i Edge są w formie. Jako szczęśliwy posiadacz biletu na sierpniowy koncert w Chorzowie (nie ma to jak trochę się pochwalić!) czekam ze zniecierpliwieniem na kolejne spotkanie na żywo (a podobno będą jednak dwa koncerty w Polsce!). Już wiem, że będzie MAGNIFICENT. Jakże by inaczej! ;-)

*

A teraz coś z trochę innej beczki.


Mniej więcej w tym samym czasie, co album U2, ukazało się wydawnictwo szczególne: "The Annie Lennox Collection". Słucham Annie od jej pierwszego solowego projektu "Diva", który uważam za jedno z najlepszych dokonań muzyki popowej w historii. Jednak moją ulubioną płytą autorstwa Annie jest cudowna "Bare". Ta najnowsza "Kolekcja" składa się z trzech płyt. Na pierwszym CD znajdziemy zestaw największych przebojów, a także nowe, bardzo przyjemne utwory. Drugie CD to zestaw trudno dostępnych rarytasów (m. in. "Everybody Hurts", cover piosenki R.E.M. zaśpiewany w duecie z Alicją Keys). Trzecia płyta to DVD z teledyskami i to jest zdecydowanie największy walor tego wydawnictwa. Całość pozwala naprawdę docenić talent i dorobek fenomenalnej Annie Lennox. Mankamenty? Żałuję, że nie zamieszczono teledysku do "Love Song for a Vampire". Szkoda też, że pośród rarytasów nie ma piosenki "Use Well the Days" z rozszerzonej ścieżki dźwiękowej do trzeciej części filmu "Władca Pierścieni" P. Jacksona. No, ale nie można mieć wszystkiego. Tak, czy siak jest to piękna publikacja, która na pewno zadowoli starych fanów, a może pozyska i nowych.

*

Oj, ten rok jest muzycznie rewelacyjny - a to jeszcze nie koniec. Już za parę dni ukaże się nowy album PJ Harvey - "A Woman A Man Walked By", a 19 maja nowa płyta Tori Amos "Abnormally Attracted to Sin". Na ten rok nową płytę zapowiada też Hey.
Oj, będzie się działo!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz