Hmmm... Chyba staję się trochę monotematyczny. Jak nie Virginia Woolf, to Tori Amos, ewentualnie Coetzee. Wybaczcie. Postaram się poprawić. Ale póki co...
Gdy grupa U2 wydała No Line on the Horizon, zespół przebąkiwał, że jeszcze przed końcem roku wypuści być może drugi album, który byłby swoistym dopełnieniem tego krążka. Niestety, jak na razie cisza na ten temat. Tymczasem inny z moich ulubionych wykonawców zrobił fanom niespodziankę i wydał aż dwa tytuły. Chodzi oczywiście o Tori Amos, która w maju wypuściła dwunasty premierowy album studyjny Abnormally Attracted To Sin, a zaledwie parę dni temu zaskakujący Midwinter Graces.
Gdy grupa U2 wydała No Line on the Horizon, zespół przebąkiwał, że jeszcze przed końcem roku wypuści być może drugi album, który byłby swoistym dopełnieniem tego krążka. Niestety, jak na razie cisza na ten temat. Tymczasem inny z moich ulubionych wykonawców zrobił fanom niespodziankę i wydał aż dwa tytuły. Chodzi oczywiście o Tori Amos, która w maju wypuściła dwunasty premierowy album studyjny Abnormally Attracted To Sin, a zaledwie parę dni temu zaskakujący Midwinter Graces.
Abnormally Attracted to Sin
Miłym zaskoczeniem jest to, że płyta jest bardzo różnorodna. Szczerze przyznam, iż po wysłuchaniu pewnych zwiastunów obawiałem się, że będzie ona monotonna. Chociaż Tori nigdy nam jeszcze tego nie zrobiła, to jednak przecież każdy może mieć "słabszy moment". Na szczęście myliłem się. Płyta na pewno nie jest jednostajna. Każdy utwór ma w sobie coś ciekawego, co wyróżnia go spośród pozostałych. Za nieco słabsze uznaję takie utwory, jak Strong Black Vine (choć wersja koncertowa wciskała w fotel), Not dying today, Curtain Call. Podobają mi się za to Give, Flavor, Maybe California, Ophelia, Starling, Welcome to England, Fast Horse. Zaciekawia i wpada w ucho Police me. Jak już napisałem płyta nie jest nudna, zaskakuje wręcz rozbuchanym instrumentarium (trochę jednak brakuje mi tych kameralnych utworów fortepianowych, takich jak Ophelia). To taka "płyta barokowa": w treści i w formie, w całym swoim koncepcie, dynamizmie i grze z odbiorcą.
Co do treści - widać, że Tori chce nam dużo przekazać. Znów ma wiele do powiedzenia. Są tematy, które gdzieś tam przewijają się przez całą jej twórczość, ale chyba nigdy nie były tak głośno i wyraźnie wyrażone. To płyta wybitnie feministyczna. Facet bywa groźny, próbuje zawładnąć kobietą i zapanować nad nią, pokierować nią (Welcome to England, Police me, Starling), ale de facto jest tylko tłem dla silnych kobiet, które nawet w chwili kryzysu i słabości się wspierają (Maybe California, Ophelia), są odważne i to one wybierają, odchodzą, grają z mężczyzną, udowadniają, że jeszcze na wiele je stać (Lady in blue, Curtain Call, That Guy, Fire to your plain). Ważny jest też wątek religijny i duchowy, bo mężczyzna próbuje wykorzystać patriarchalny model religii, aby poskromić kobietę. Ale ona też ma tu coś do powiedzenia. Nie boi się pytać, wątpić, dociekać, kwestionować przyjęte schematy i rozwiązania... (Flavor, Strong Black Vine, Give, Abnormally Attrated to Sin).
Wymowę albumu podkreśla jego szata graficzna. Na zdjęciach widzimy kobietę w eleganckim pokoju hotelowym. Sceneria, stroje, pozy i akcesoria są tak dwuznaczne, że aż... jednoznaczne. Maska, kajdanki, więzy, bicz, sztylet, lornetka, papieros... Kurtyzana gotowa na każde zawołanie mężczyzny, aby spełnić jego zachcianki? A może niekoniecznie? Może silna i dominująca kobieta, świadoma swego erotyzmu i pragnień, seksualnie spełniona, podglądająca i dająca się podglądać przez dziurkę od klucza, prowadząca wyrafinowaną grę z mężczyzną?
"I can play too"...
Midwinter Graces
Tori Amos od początku swojej kariery podejmuje w wielu swoich utworach tematykę religijną i duchową, odnosząc się zwykle dosyć krytycznie do tradycji judeochrześcijańskiej, zadając jej trudne i niewygodne pytania (przykładem chociażby wyżej wymieniona płyta). Może więc zaskakiwać nieco fakt, że zdecydowała się nagrać album z tekstami chrześcijańskimi, w których pojawiają się Chrystus, Maryja, Mędrcy ze Wschodu. Skądinąd wiadomo, że Tori wychowała się w bardzo religijnej rodzinie (ojciec jest pastorem metodystów) i w dodatku od wczesnych lat, jako niezwykle uzdolnione dziecko, grała w kościele świąteczne piosenki w okresie Bożego Narodzenia. Myślę, że Midwinter Graces można potraktować jako swoistą "podróż sentymentalną do korzeni".
Jest to pierwszy w karierze artystki album świąteczny. Tori nie byłaby jednak sobą, gdyby podeszła do tego projektu w sposób sztampowy, nagrywając kolejne wersje Jingle Bells, Deck the halls, czy All I want for Christmas. Na płycie zamieściła zaledwie jeden "szlagier kolędowy", a mianowicie Cichą noc - i to tylko jako jeden z dwóch utworów bonusowych w wydaniu Deluxe. A swoją drogą żałuję, że nie nagrała mojej ulubionej angielskiej kolędy Little Drummer Boy - piękną jego wersję już kiedyś wykonywała (bootlegowe nagranie zamieszczam poniżej). Wszystkie tradycyjne piosenki zamieszczone na płycie są mało znane, a do tego Tori posklejała je nieco ze sobą, czasem dopisała trochę tekstu i dodała trochę muzyki od siebie. Poza tym część materiału to autorskie utwory, napisane specjalnie na tę okazję.
Płyta została dosyć krytycznie przyjęta przez dziennikarzy muzycznych i część słuchaczy. Posypały się oskarżenia, że nie ma na niej żadnego "trzęsienia ziemi", jakie serwowała nam Amos od debiutanckiej (nomen omen) Little Earthquakes. Któryś z fanów napisał na jednym forum: Gdybym miał 60 lat i bujał się w fotelu na biegunach i miał przytępiony słuch to może bym to polubił. (Nota bene podobne zdania pojawiały się już przy okazji The Beekeper, a nawet przy jednej z najlepszych płyt w jej dorobku, Scarlet's Walk). Słysząc te opinie, podchodziłem ze sporą dozą nieufności do pierwszego przesłuchania Midwinter Graces. I co? Jedyne, co może być tu nudne to fakt, że znowu mi się spodobało!
Nie jest to oczywiście dzieło, które będzie stawiane na szczycie dokonań Tori, ale jest to przecież tylko płyta świąteczna, na miłość Boską. A jak na płytę okolicznościową jest naprawdę dobra. Album jest bardzo nastrojowy i świetnie wprowadza w świąteczny klimat (pomimo tego, że zawiera nawet tak nietypowy, jak na pastorałkę utwór, jak Pink and glitter). Fakt, piosenki utrzymane są w nieco podobnym tonie, ale i tak są dość różnorodne. Mnie w każdym bądź razie nie znudziły. Cieszy, że znów w wielu utworach dominuje fortepian (jakże pięknie odzywa się chociażby w takim Snow Angel, który zresztą jest cudownym utworem). Bardzo mocno zaznaczają się instrumenty smyczkowe, co daje niekiedy naprawdę ciekawy efekt (np. świetny Star of Wonder). Do jasnych punktów tego albumu należą też takie tytuły, jak uroczy Holly, Ivy and Rose, zaśpiewany w duecie z córką Tash, a także Jeanette, Isabella i narastający, porywający Winter's Carol. Podobały mi się także nieco "archaiczne" Candle: Coventry Carol i Emmanuel.
Album ma wyraźnie świąteczny charakter, co zaznacza się w tekstach i raz po raz odzywających się cymbałkach, dzwonkach i gongach (które na szczęście są dosyć dyskretne). Jest świetną alternatywą dla tej okropnej świątecznej sieczki, jaką katują nas co roku stacje radiowe i telewizyjne. A dzięki oryginalnemu materiałowi, myślę, że można go z powodzeniem słuchać przez cały rok.
***
Oba albumy wydane są bardzo elegancko (mam na myśli wersje Deluxe, oczywiście): dodatkowe płyty DVD, tekturowe pudełka, grube książeczki z ciekawymi i różnorodnymi sesjami zdjęciowymi. Razi jednak trochę sztuczność i pewnego rodzaju napuszenie tych zdjęć i zbyt obfite użycie Photoshopa - ale do tego Tori zdążyła nas już niestety przyzwyczaić. Nie podoba mi się DVD z AATS: tych "wizualizacji" piosenek nie da się w ogóle oglądać. Tori sztywna jak manekin, w coraz dziwniejszych sukienkach pręży się i chwieje na olbrzymich szpilkach. Okropność! Dodatkowa płyta Midwinter Graces natomiast satysfakcjonuje (ponad 30-minutowy wywiad z artystką). Słabym elementem tego tytułu jest natomiast okładka - zbyt jednak kiczowata, jak na mój gust (mam nadzieję, że to tylko jednorazowy "wypadek przy pracy"). To taka mała łyżeczka dziegciu na koniec. Nie psuje ona jednak zbytnio tej miseczki miodu. A raczej dwóch.
I jeszcze mój mały bonus do płyty - obiecany Little Drummer Boy.
Wiesz, już jakiś czas temu, rozeszły mi się trochę ścieżki z Tori. Ale kusisz :) No i Little Drummer Boy - dzięki, to też moja ulubiona kolęda.
OdpowiedzUsuńNiemała grupa osób twierdzi, że ostatnie dokonania Tori są słabe, co też powoduje rozejście się tych dróg. Mnie jednak ostatnie płyty się podobają (najmniej American Doll Posse), chociaż też uważam, że nie dorównują płytom z pierwszego okresu działalności. Wciąż jednak Tori należy do moich ulubionych wykonawców i zawsze z niecierpliwością i ciekawością czekam na jej kolejne projekty.
OdpowiedzUsuńChyba pierwsza naprawdę pozytywna recenzja "Midwinter Graces" ukazała się dzisiaj w TYGODNIKU POWSZECHNYM. Nie powiem, bardzo mnie ucieszyła! Można ją już znaleźć w sieci:
OdpowiedzUsuńhttp://tygodnik.onet.pl/0,61,37207,8222midwinter_graces8221,artykul.html