poniedziałek, 18 stycznia 2010

Podsumowanie 2009 - muzyka


Jak już chyba kiedyś wspomniałem w którejś z notatek, nie znam się na muzyce, choć oczywiście lubię jej słuchać. Jednakże radia nie słucham wcale, nie oglądam też telewizji i dlatego moja znajomość nowości jest bardzo ograniczona. W zasadzie poruszam się wciąż w obrębie dokonań tych samych wykonawców, których lubię i słucham od lat jeszcze licealnych, a jeśli natrafię na coś nowego, to zupełnie przez przypadek lub po przeczytaniu jakiejś intrygującej recenzji w czasopiśmie lub w internecie (przyznacie, że to dosyć dziwny sposób poznawania nowej muzyki). Tym bardziej więc zaskoczył mnie samego fakt, że tegoroczne płyty, które uważam za najlepsze nie zostały nagrane przez moich ulubionych wykonawców.

NAJLEPSI

Tegoroczną palmę pierwszeństwa w muzyce popularnej przyznaję bowiem dwóm tytułom:

Where The Wild Things Are - Carter Burwell & Karen O and The Kids















O tej niezwykłej muzyce już na tym miejscu wspominałem. Jak sam film jest urocza i dziecięca, a zarazem smutna i groźna. Po prostu przepiękna. Instrumentalne utwory Burwella świetnie korespondują z prostymi piosenkami Karen Orzołek (nazwisko po ojcu Polaku!). Ponieważ o muzyce nie bardzo da się wiele pisać, dalej będę po prostu prezentował wybrane utwory. Zachęcam do posłuchania.




Humbug - Arctic Monkeys

To jedna z tych naprawdę rzadko spotykanych płyt, na których nie ma ani jednego słabego utworu. A wszystkie są bardzo melodyjne, z ciekawym, nieraz zabawnym tekstem - bardzo szybko wpadają w ucho i nie chcą cię opuścić. Spośród nich wszystkich prym zaś wiedzie singlowy Cornerstone, który ogłaszam oto wszem i wobec piosenką roku! Zaraziłem się nią i mogę słuchać w kółko, a jak nikt nie słyszy (tzn. w samochodzie) wydzieram się wniebogłosy równo z wokalistą. Odkrycie roku!




ZNAKOMICIE

Na moich idoli przyszedł czas dopiero teraz. Rok 2009 był pod względem muzycznym rewelacyjny. Większość moich ulubionych wykonawców wydało naprawdę dobre płyty. Gdybym musiał wybrać najlepszą z nich byłaby to zapewne:

A Woman A Man Walked By - PJ Harvey & John Parish

Ta kobieta nie jest chyba w stanie nagrać słabej płyty, a tę już zaliczyłem do jednej z najlepszych w jej dorobku. W PJ lubię też to, że na każdym krążku potrafi czymś zaskoczyć. Tutaj nie jest inaczej. Poniżej prezentuję utwór promujący to wydawnictwo. To prosta piosenka, jakby żywcem wzięta z lat 90-tych. Zaznaczam, że nie jest ona reprezentatywna dla całości materiału. Niemniej jednak jest to kawał starego, dobrego gitarowego grania.





Bardzo dobrze spisali się w tym roku także U2 z płytą No Line On The Horizon (pisałem o niej tutaj - tam też o The Annie Lennox Collection, która jak najbardziej zasługuje, by ją tu wymienić). Trzeba przypomnieć też Tori Amos i jej dwie płyty Abnormally Attracted To Sin oraz Midwinter Graces - obie opisane przeze mnie w tym poście.


















I jeszcze:

White Lunar - Nick Cave & Warren Ellis

Instrumentalne kompozycje filmowe tych panów lubię jeszcze bardziej niż ich dokonania "rockowe" z The Bad Seeds. To jedne z najpiękniejszych utworów filmowych, jakie powstały! Tu mamy niezły ich zbiór na dwóch płytach, ale warto powracać i do pełnych krążków (szczególnie polecam ścieżkę z filmu Zabójstwo Jesse'ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda). Te utworu potrafią wywołać niesamowity nastrój. Smyczki i fortepian od razu przenoszą nas w samotną, melancholijną podróż po Dzikim Zachodzie. Poniżej jedna z moich ulubionych piosenek - The Rider Song.




The Fall - Norah Jones

To ciekawe jak artystce tej udało się zmienić, nie tracąc niczego z tych jakości, które tak polubiliśmy na poprzednich jej płytach. Przez wprowadzenie brudnych, gitarowych brzmień udało się Norze uniknąć powtarzalności i nudy. Nie zatraciła przy tym jednak charakteru muzyki ze spowitego oparami dymu przyciemnionego baru z mrugającym neonem. Subtelne przesunięcie akcentów bez zdrady swojej tożsamości. Należą się brawa!



Z polskich wykonawców oczywiście grupa Hey i Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!, która choć jest płytą bardzo dobrą, to jednocześnie odrobinkę "rozczarowuje". Dlaczego? Bo jakoś tak chciałoby się więcej Heya w Heyu. Tymczasem dostajemy coś na kształt solowych projektów Kasi. Je zresztą uwielbiam, ale nie jestem pewien, czy chcę, by Hey nagrywał taki UniSexBlues 2 z jakim mamy do czynienia w tym przypadku.







W tym roku bardzo spodobała mi się także płyta Antyszanty Spiętego z grupy Lao Che (zeszłoroczni tryumfatorzy tego zestawienia). Nigdy nie należałem do fanów szantów, może dlatego tak bardzo spodobały mi się te parodie. Jest tu mnóstwo świntuszenia (lecz nie wulgarności), ale jest i poezja. Zabawa i refleksja. Ta płyta daje dużo radości.








Muszę jeszcze zaznaczyć, że dotychczas nie przesłuchałem najnowszego albumu Renaty Przemyk pt. Odjazd ani kompilacyjnego wydawnictwa Grzegorza Turnaua Do zobaczenia, a są to artyści, których też lubię. Szczątkowo tylko znam też Together Through Life Boba Dylana, ale to, co udało mi się usłyszeć bardzo przypadło mi do gustu.


NIEŹLE

Backspacer - Pearl Jam

Kontakt z dokonaniami tej grupy straciłem niestety po świetnym No Code z 1996 r. Z tego, co mi się jednak obiło o uszy, to chyba niezbyt wiele straciłem. Tegoroczna płyta nie jest zła, ale też jakoś specjalnie nie porusza i nie zapada w pamięć. Ale posłuchać jak najbardziej można.





Smashes and Trashes - Skunk Anansie

Taki mały powrót do przeszłości. To kompilacja przebojów zespołu od początku ich kariery (z małym dodatkiem nowych nagrań) - i to słychać. Trochę się jednak zestarzały te kawałki, ale niezwykły głos wokalistki Skin wciąż przeszywa na wylot. Ostatnio jakoś zapomniałem o istnieniu tej grupy i miło mi było powrócić do takich utworów, jak Hedonism, czy All I Want. Przypomniały mi się licealne imprezy. ;)



Celebration - Madonna (DVD)

I kolejny przegląd największych hitów. To nie był jednak powrót do starych czasów, gdyż ja nigdy nie należałem do wielbicieli tej pani. Przecież ona ani nie ma ciekawego głosu, ani nawet nie jest ładna. Muzyka też niezbyt ciekawa - choć ma na koncie parę hitów, które lubię (np. Tell me, Take a bow). Tę publikację muszę jednak wymienić wśród najlepszych. Chodzi mi tutaj o dwupłytowe wydanie DVD, zbierające aż 47 teledysków Madonny. A zważywszy, że wokalistka ta nagrywa od wczesnych lat 80-tych, otrzymujemy małą historię teledysku w pigułce. A są to klipy najwyższej klasy, realizowane przez największych twórców gatunku. I chociaż brakuje kilku ciekawych realizacji (np. Dear Jessie, Oh Father, Bad Girl, wszystkie wersje American Life), to i tak jest to kawał popkultury na najwyższym poziomie, który należy docenić, nawet jeśli nie jest się fanem Madonny.




Uff! Dość tego. Chyba niczego nie opuściłem. Miłego słuchania wszystkim życzę!

2 komentarze:

  1. Wielu z wymienionych przez Ciebie nazwisk zupelnie nie znam. Chetnie przeslucham zamieszczone kawalki. Z Norah Jones mam troche problem - slodka jest, ciepla, ale czasami tak strasznie nudna ;)

    Pozdrawiam cieplo!

    OdpowiedzUsuń
  2. Też miałem na początku ten problem z Norą Jones. Pierwsze przesłuchanie jej debiutanckiego krążka (Come away with me) było małym wyzwaniem. Dosyć szybko jednak uległem jej urokowi i zakochałem się w tych kompozycjach i w głosie Nory. Drugą płytę (Feels like home) uważam za najsłabszą, za to trzecia (Not too late) jest rewelacyjna. I jakoś mi się nie nudzą. Nie uważam ich też za słodkie, chociaż są ciepłe. Nie mdli mnie jednak od nich. :)

    OdpowiedzUsuń