piątek, 8 stycznia 2010

Inwazja na Anglię


Zgodnie z obietnicą parę słów o wyjeździe do Anglii. Mimo, że nie była to podróż stricte turystyczna, a bardziej przyjacielsko-towarzyska, był to jeden z najbardziej udanych wypadów zagranicznych w moim życiu. Spędziłem z kolegą naprawdę świetny czas. Mogliśmy sobie do woli pogadać i pośmiać się za wszystkie czasy - oczywiście przy kufelku guinessa. No, kufel to za wiele powiedziane: raczej szklanki w świnki, krówki i kurki, ale oryginalne kufle guinessa już zamówione na e-bayu. ;) Piękny czas! Dzięki, Danielku!

Przez te kilka dni udało mi się jednak zajrzeć do trzech galerii. W Tate Modern duże wrażenie zrobiło na mnie słynne już dzieło Mirosława Bałki How it is. To olbrzymie "pudło na ciemność" wywołało we mnie prawdziwe emocje i wielorakie skojarzenia. To zadziwiające jak prosta, acz przemyślana koncepcja może oddziałać na człowieka. Nie chcę się teraz o tym rozpisywać. Radzę poszukać sobie tekstów na ten temat w czasopismach lub na stronach internetowych.


Niestety nie obejrzałem wystaw czasowych w Tate Britain (Turner i mistrzowie) i w Tate Modern (m.in. Pop Life z Nazistami Uklańskiego i dziełami Hirsta, Warhola i in.) - odstraszyła mnie skutecznie dosyć wysoka cena biletów. O jeden dzień spóźniłem się też na wystawę twórców nominowanych do nagrody Turnera - tak się mści brak wcześniejszego planu zwiedzania. Udało mi się natomiast odwiedzić dobrą wystawę w National Gallery The Sacred Made Real. Ekspozycja naprawdę robi wrażenie. Dzieła Velazqueza, Zurbarana, Ribalty i innych malarzy i rzeźbiarzy hiszpańskich XVII wieku wyeksponowane zostały na czarnym tle i oświetlone silnym, punktowym światłem, co sprawiało takie wrażenie, jakby zwiedzający wszedł w sam środek obrazu na przykład takiego Zurbarana. Gdy wchodziło się z gwarnych i przepełnionych sal National Gallery do tych zanurzonych w ciszy pomieszczeń z realistycznymi do bólu świętymi wizerunkami, zdawało się, jakby człowiek wchodził do przestrzeni sakralnej. Nieczęsto zdarza się odczuć coś takiego w muzeum.


Duże wrażenie zrobiły też na mnie tzw. multimedia guides dostępne w obu galeriach Tate. Są to mieszczące się w dłoni komputerki z dotykowym ekranem, które sprawiają, że zwiedzanie staje się niezapomnianą przygodą, a nawet zabawą. Czegóż tam nie ma! Oprócz standardowych komentarzy o dziełach, mamy tam do wyboru filmiki z nagranymi rozmowami z artystami, omówione poszczególne detale obrazów, efekty dźwiękowe pozwalające wczuć się w nastrój przedstawionej sceny, szkice przygotowawcze do obrazów, porównania z innymi dziełami sztuki, liczne fotografie, inspiracje, wiersze zainspirowane danym dziełem czytane przez samego poetę, a nawet taki bajer jak zmiana kolorystyki obrazu pozwalająca dostrzec rolę barwy w dziele. Naprawdę XXI wiek - i to za niewygórowaną cenę. Trzeba skorzystać. Inną nowością, jaką zauważyłem w Tate Britain (a czego nie spotkałem chyba w żadnej innej galerii) to małe tabliczki opisujące nie tylko obrazy, ale i niektóre zabytkowe ramy. Także ciekawa i godna naśladowania rzecz.

Poza galeriami odwiedziłem też kino! Mimo, że ceny biletów w angielskich kinach do najniższych nie należą, to jednak nie zastanawiałem się wiele, gdy zobaczyłem, że wciąż grany jest w Londynie jeden z filmów, na który czekałem już od dawna, a który najprawdopodobniej w Polsce się jednak nie ukaże (wycofał się dystrybutor). Chodzi o Where the wild things are (Gdzie mieszkają dzikie stwory). Ten wyjątkowy obraz zasługuje jednak na osobną notkę i wrótce pojawi się ona na blogu.


Last, but not least - łupy po inwazji na Anglię, a ściślej rzecz biorąc na jej księgarnie. Spośród książek, które planowałem kupić zrezygnowałem z 100 Details from Pictures in the National Gallery Kennetha Clarka, która mnie nie usatysfakcjonowała, a także (z bólem!) z Changeing my mind Zadie Smith - w tym przypadku odstraszyła mnie cena (20 funtów), a poza tym stwierdziłem, że te literackie eseje łatwiej będzie czytać po polsku (liczę na to, że wydawnictwo Znak nas nie zawiedzie i ten tytuł opublikuje). Co więc zakupiłem? Wszystko, co planowałem i dużo więcej.

Łupy obejrzeć możecie na poniższych zdjęciach. Wprawdzie na blogach rozpowszechniło się, by zdobycze książkowe prezentować w lubianej skądinąd przeze mnie formie stosików, to jednak ja postanowiłem się wyłamać z tej tendencji (a co?!) i moje fotki są nieco inne:

Najpierw książki o sztuce:


- Van Eyck, Turner, Klee i Bacon czyli niewielkie, acz zaskakująco treściwe monografie twórców ze znanej i cenionej serii wydawnictwa Taschen, z której kilka zeszytów ukazało się kiedyś po polsku. Lubię ją także ze względu na dosyć przystępną cenę.

- John Russell, Francis Bacon - Nieco szerzej o tym genialnym artyście. Kusiło mnie wiele książek o nim (w tym wywiad-rzeka z Davidem Sylvestrem), ale w końcu zdecydowałem się na tę pozycję, z kapitalnej serii World of Art (szkoda, że w Polsce zarzucono jej publikację po zaledwie trzech lub czterech tytułach).

- Miroslaw Balka, How it is - katalog towarzyszący dziełu w Tate Modern. Skusiłem się pomimo wysokiej ceny ze względu na samo dzieło, które mnie bardzo zainteresowało, a także ze względu na osobę polskiego artysty. Jak na katalog jednego dzieła jest to sporej objętości książka (144 strony) z ciekawymi esejami (m. in. Zygmunta Baumana). Świetna pamiątka po tak niezwykłym wydarzeniu, jakim jest udział Polaka w prestiżowej Unilever Series.

- Ernst Gombrich, The Story of Art - tej książki nie trzeba przedstawiać żadnemu miłośnikowi sztuki. Jedno z najlepszych i najbardziej popularnych ogólnych wprowadzeń do dziejów sztuk plastycznych. Ostatnie polskie wydanie kosztuje jakieś 170 zł - ja kupiłem to w antykwariacie za 9 funtów. To się nazywa okazja!

- John Drury, Painting the Word - Interesujące omówienie dzieł sztuki o tematyce chrześcijańskiej (Rembrandt, Tycjan, Caravaggio i wielu innych).

- Erika Langmuir, The National Gallery Companion Guide - krótkie, ale rzetelne omówienie całego mnóstwa dzieł wiszących w narodowej galerii od tych najbardziej znanych, po te zwykle mało zauważane. Znów skusiła mnie cena - egzemplarz przeceniony o połowę ze względu na to, że niektóre strony nie zostały rozcięte. Dla mnie żaden problem.

- Tate etc. - Nie książka, ale magazyn. A w nim m. in. artykuł o Bałce, Turnerze, Warholu, wywiady z kandydatami do nagrody Turnera 2009 etc.

I nieco inny zestaw:


- J. M. Coetzee, Summertime - Nareszcie! Ostatnia część "fabularyzowanej" trylogii biograficznej. Jestem dopiero w trakcie czytania, ale już pod olbrzymim wrażeniem. Mimo, że to w przecież nowa rzecz - promocja: pół ceny.

- Susan Hill, Howards End is on the Landing - Zainteresowałem się tą książką dzięki wpisom w "sąsiednich" blogach. Bibliofilska tematyka zachęca jak najbardziej. Także w promocji za pół ceny (kocham Anglię!).

- Hermione Lee, Virginia Woolf - Opasła biografia mojej ukochanej autorki - ponoć najlepsza. Chyba nie muszę pisać ile dla mnie znaczy ta zdobycz.

- Cormac McCarthy, The Border Trilogy - Trzy książki w cenie jednej? A czemóż by nie? Zwłaszcza, że autor sprawdzony. Tytuł ten kusił mnie już jesienią w Rzymie. Teraz uległem.

Na dokładkę mały Totoro - przyplątał się do mnie także podczas tego wyjazdu.

Każda z tych pozycji to wielka radość, a zarazem smutek, gdy rezygnować trzeba było z tak wielu innych świetnych tytułów. Za to tworzy mi się już lista na kolejne zakupy w Anglii (może w wakacje?): Modernism Petera Gaya, Heads on and We Shoot: The Making of Where the Wild Things Are i wiele innych. Bynajmniej nie narzekam - to, co udało mi się zdobyć to i tak aż zanadto - ledwo przewiozłem te ciężkie kilogramy książek w samolocie (inna sprawa, że widząc to, co robi ze swoimi klientami linia RYANAIR, już nieprędko kupię bilet na ich lot!). Małe zakupy książkowe zrobiłem też w drodze powrotnej w Krakowie, ale to już inna historia. Teraz przydałoby się co najmniej ze trzy miesiące wolnego, by to wszystko przeczytać.

Ot i tyle - w wielkim skrócie. Anglia i Londyn jak zwykle cudowne. Mógłbym zamieszkać tam na stałe. Kto wie co to jeszcze w życiu człowieka czeka...

7 komentarzy:

  1. Gratuluje Ci tych wszystkich książkowych zdobyczy, a biografię Virginii Woolf chętnie bym Ci podkradła ;) Moim ulubionym miejscem w Londynie jest Tate i też zwróciłam uwagę na te bardzo ciekawe opisy dzieł sztuki. Niestety muzea francuskie nie są tak "user-friendly".

    OdpowiedzUsuń
  2. Rzeczywiście w muzeach francuskich nie spotkałem aż takich gadżetów, ale prawdę mówiąc nie spotkałem ich nigdzie. Tate jest naprawdę modern.
    A co do Virginii - jestem pewien, że w końcu uda Ci się położyć rękę na tej książce. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniale skarby udalo Ci sie zdobyc! Czy mozna nie kochac londynskich ksiegarni i antykwariatow? Na film "Where the Wild Things Are" wybieram sie wkrotce i mam nadzieje, ze mnie tez zachwyci.
    A National Gallery to moje ulubione muzeum, choc staram sie dobrze wybierac czas spacerow po nim, bo tlumy bywaja odstraszajace...
    Pozdrowienia :)
    PS. Czy Totoro przyplatal sie do Ciebie z Japan Centre? :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, Totoro z Japan Center k. Picadilly Circus, jak najbardziej! Natknąłem się na niego idąc do tamtejszego Waterstone'a (która to księgarnia bardzo mnie zresztą rozczarowała - zdecydowanie bardziej polecam Waterstone'a bodajże na Gower Street, koło Uniwersytetu, niedaleko British Library).

    "Where the wild things are" zdecydowanie polecam! Wkrótce postaram się coś więcej na ten temat napisać.

    W National Gallery rzeczywiście tłumny, no ale w końcu zwiedzanie jest gratis. Za to też kocham Anglię. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiesz, ja sie czuje tak rozpieszczona przez tutejsze muzea, ze jak gdziekolwiek indziej mam zaplacic za wstep na stale ekspozycje, to jestem w szoku. A przeciez darmowy wstep do muzeow to wyjatek od reguly, w wiekszosc krajow za wstep sie jednak placi. Ciesze sie, ze angielskie muzea sa wspierane przez panstwo i prywatnych sponsorow :)
    A zajrzales moze do Victoria & Albert Museum? Sam budynek imponujacy, lubie tam sie czasem przejechac chocby po to by pospacerowac w okolicy.
    Tak, Waterstone's przy Gower Street jest zdecydowanie ciekawszy (to zreszta 15 minut piechota od mojego domu, wiec bywam tam czasami). Ale wole male sklepiki charytatywne i Oxfamy (zwlaszcza ten na Marylebone High Street, poswiecony tylko ksiazkom), gdzie mozna za bezcen zdobyc czasem zupelnie nowiutkie, nieczytane egzemplarze. Kiedys dobre byly antykwariaty na Charing Cross Road, teraz wprawdzie tez istnieja, ale w porownaniu ze sklepami charytatywnymi i Oxfamem (mowi sie, ze Oxfam pogorszyl los wielu antykwariuszy) ceny maja wyzsze.

    OdpowiedzUsuń
  6. Swietna wyprawa! Ciesze sie, ze sie udala :) Na Balke sie wybieram zarowno do Londynu jak i do Oksfordu, gdzie ma znacznie miejsza wystawe. Z ciekawoscia przeczytalam o Twoich odczuciach. Musze to moje wybieranie sie w myslach przelozyc na dzialanie :))

    Tate Modern jest moim ulubionym i najlepszym w jakim bylam muzeum sztuki wspolczesnej. Nowojorskie MOMA tez mi sie podobalo, ale ostatecznie nie rzucilo mnie na kolana.

    Czekam na wrazenia z "Summertime". Po ksiazke H. Lee tez musze siegnac... :)

    OdpowiedzUsuń
  7. O, tak - wyprawa świetna!

    Zazdroszczę Ci strasznie Nowego Jorku - mają tam rewelacyjne zbiory (nie tylko sztuki współczesnej). Może i mnie kiedyś uda się tam wybrać?

    Może napiszę coś o "Summertime" jak skończę czytać (powoli mi to idzie, bo mam teraz nawał pracy). Jak może zauważyłaś nie piszę tu o każdej książce, jaką przeczytałem, ale tylko o tych, które zainspirowały mnie do tego, by parę słów o nich jednak skrobnąć. Zobaczymy, jak będzie z Coetzeem.

    OdpowiedzUsuń