Po Polsce wciąż jeszcze krąży tournée Era Nowe Horyzonty z najciekawszymi filmami wakacyjnego festiwalu. Co roku są to zawsze obrazy trudne, które nawet w nurcie kina ambitnego są pewną awangardą i eksperymentem. Mają już one swoją wierną publiczność, przygotowaną na różne "dziwności" i niespodzianki. W tym roku jednak nawet i ci widzowie mogą być doświadczeni, bo wydaje mi się, że tytuły AD 2011 są jeszcze bardziej wymagające niż zwykle. Przedstawiam je poniżej w kolejności wartościującej - od najlepszego do najsłabszego. Jednocześnie przepraszam, że w tym roku komentuję je jeszcze krócej niż zwykle.
Zwyczajna historia (Jao Nok Krajok)
reż. Anocha Suwichakornpong
reż. Anocha Suwichakornpong
Zasłużony zwycięza tej edycji festiwalu. Tajwański film ukazujący relacje między chłopakiem, który na skutek wypadku zostaje sparaliżowany od pasa w dół z jego opiekunem i otoczeniem. Wbrew pozorom film ten kryje w sobie całą głębię różnych znaczeń. Niektóre z nich zaledwie przeczuwam (np. polityczny) i skądinąd wiem też, że Zwyczajna historia przemawia do widzów na wielorakich poziomach. Dla mnie jest to przede wszystkim opowieść o zmierzeniu się z życiem w chwili obecnej. Bo tak naprawdę istnieje tylko "teraz" - z całym swym bagażem trudnych doświadczeń, bólu, cierpienia, zawiedzionych nadziei, niemożliwości spełnienia, ale też przyjemności dobrego, pikantnego posiłku, lektury, deszczu spadającego na twarz. Względem teraźniejszości można przyjąć wieloraką postawę. Możemy mieć świadomość kosmicznych wymiarów rzeczywistości oraz nieuchronnego końca wszystkiego, ale tak naprawdę liczy się to, co teraz. To życie, które właśnie się zaczyna i to, które trwa - wbrew wszystkiemu. W finale miałem mokre oczy.
Le quattro volte
reż. Michelangelo Frammartino
Wielkie zaskoczenie. Czy uwierzycie, że film absolutnie bez słów opowiadający o staruszku, kozach, drzewie i węglu może być fascynujący? A jednak! Może dlatego, że w gruncie rzeczy jest zupełnie o czymś innym. Film zafascynował chyba też widzów wrocławskiego festiwalu, którzy właśnie jemu przyznali nagrodę publiczności. Kto by pomyślał...
Mama
reż. Nikołaj i Jelena Renard
Kolejny film na Nowych Horyzontach praktycznie bez słów. Momentami wydaje się, jakby reżyserzy testowali cierpliwość i wytrzymałość widza. Warto jednak przetrwać, a nawet poddać się propozycji twórców - aż do przejmującego finału. A film powinni zobaczyć wszyscy chłopi, którzy zastanawiają się co te ich baby robią przez cały dzień siedząc w domu. Oraz ci, którzy nie przestają zastanawiać się nad tym, czym jest miłość.
Hadewijch
reż. Bruno Dumont
Może nie do końca zgadzam się z wszystkimi tezami tego filmu (a może bardziej rozłożeniem akcentów), ale i tak dobrze mi się go oglądało. Zwłaszcza ze względu na wykonawczynię roli tytułowej. A tak w ogóle wolę patrzeć na ten film jako na studium zaburzeń psychicznych niż np. studium religijności.
I tak nie zależy nam na muzyce
(We Don't Care About Music Anyway)
reż. Cédric Dupire,Gaspard Kuentz
(We Don't Care About Music Anyway)
reż. Cédric Dupire,Gaspard Kuentz
Naprawdę bardzo interesujący dokument eksperymentalny o awangardowej muzyce w Japonii. Nie wiem jakim sposobem, ale mnie uwiódł. Może wysmakowanymi zdjęciami, bezkompromisowością zaprezentowanej sztuki, mocnymi osobowościami bohaterów?
Łagodny potwór - projekt Frankenstein
(Szelíd teremtés - A Frankenstein-terv)
(Szelíd teremtés - A Frankenstein-terv)
reż. Kornél Mundruczó
Niemrawa, acz pomysłowa trawestacja Frankensteina Mary Shelley. Ładne zdjęcia.
Wkraczając w pustkę (Enter the Void)
reż. Gaspar Noé
Film, po którym najwięcej się spodziewałem, a który najbardziej mnie rozczarował. Do tego stopnia, że nie waham się nazwać go niewypałem. Śmierć jako ostateczny odlot? Pewnie można i tak. Nie sądziłem jednak, że psychodelia może być tak nudna. Wejście w ten film, to zaiste wkroczenie w pustkę.
*
Choć filmy powyższe stoją na różnym poziomie artystycznym, każdy jeden z nich jest wyjątkowym doświadczeniem dla widza. Skończę tak, jak zwykle: dobrze, że jest jeszcze takie kino i dobrze, że trafia jakoś na nasze ekrany. Rzadko, bo rzadko, ale jednak.
nie widziałem jeszcze wszystkich (i raczej nie obejrzę - film o staruszku i kozach chyba sobie daruję), z nich wszystkich największym gniotem jest Wkraczając w pustkę, a najbardziej spodobały mi się Hadewijch i Frankenstein.
OdpowiedzUsuńMnie film o staruszku i kozach podobał się akurat bardzo. Ale na pewno nie będę nikogo namawiał do jego obejrzenia, bo potem mógłbym się nie pozbierać... Chociaż kto, jak kto, ale Ty, torne niejedno już w życiu widziałeś i z pewnością przetrwałbyś także "Le quattro volte". :)
OdpowiedzUsuńJeszcze nie obejrzałem żadnego, ale wkrótce nadrobię. Filmy z enh zawsze mnie zaskakują. Największą chrapkę mam na "Le quattro volte" właśnie. I "Hadewijch". Swoją opinią o "Wkraczając w pustkę" lekko mnie przeraziłeś, ale może się uda.
OdpowiedzUsuńUda się, czy nie uda - jeśli masz już doświadczenie z ENH, to z każdego filmu coś ciekawego dla siebie wyniesiesz. :)
OdpowiedzUsuńJa nie mam żadnego doświadczenia z ENH, ale baaardzo mnie zaciekawiły pierwsze wymienione przez Ciebie tytuły.
OdpowiedzUsuńCiekawe jakie będą moje wrażenia :).
Jeśli nie masz jeszcze doświadczeń z tego typu kinem, może być Ci trochę ciężko. Zresztą warto spróbować. W końcu zawsze musi być ten pierwszy raz. Mam nadzieję, że zasmakujesz w tego typu produkcjach filmowych. W tym kraju potrzebujemy jak najwięcej takich dojrzałych widzów!
OdpowiedzUsuń