niedziela, 30 sierpnia 2009

Wakacje


Po praktykach studenckich i miesiącu pracy, w zeszłym tygodniu rozpocząłem na dobre wakacje (najwyższy czas!). Mam to szczęście, że każdego roku mogę cały wrzesień spędzić w jakimś ciekawym miejscu. W poprzednich latach były to Londyn i Paryż - teraz przyszedł czas na Rzym.


Są to zawsze wyprawy, jakie lubię najbardziej, tzn. samotne i nastawione na sztukę. Niezliczone muzea, galerie, kościoły i wszelkie zabytki. Co ważne - jest to zwiedzane nieśpiesznie, powolne. Mając do dyspozycji cały miesiąc nie ma problemu, by np. poświęcić dzień na jedno muzeum albo po prostu snuć się pół dnia po ulicach, placach i zaułkach. Uwielbiam to!


W Wiecznym Mieście byłem już wprawdzie kilkakrotnie, ale nigdy porządnie go nie zwiedziłem. Tak naprawdę widziałem zatrważająco mało. Tym razem mam zamiar nadrobić zaległości - zaczynając od jutra. Jeśli wystarczy czasu, odwiedzę też okolice Rzymu, np. Tivoli, czy etruskie Cerveteri.

Jeśli tylko będę miał czas i możliwość, to postaram się zamieszczać tu na blogu jakieś krótkie relacje i zdjęcia. Znam jednak swoje ograniczone możliwości i nie będę się pewnie porywał na jakieś kwieciste ekfrazy lub błyskotliwe anegdotki. W ich poszukiwaniu lepiej zajrzeć do Herberta, Muratowa, Pollakówny, Karpińskiego, Iwaszkiewicza i innych. Mam jednak nadzieję, że może uda mi się czasem zdać krótką relację z moich subiektywnych stanów i poruszeń. Bo, że będzie ich sporo, to nie wątpię.

piątek, 21 sierpnia 2009

Mnich i ryba (13)



(kliknij, aby powiększyć)
c. d. n.

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Geje, rozum i wiara


Nigdy nie ukrywałem tego, że Ewangelia oraz wiara katolicka są dla mnie bardzo ważne - są wręcz fundamentalne dla mojej tożsamości. Daleko mi jednak od fanatycznego zacietrzewienia w wierze. Staram się zachować mój umysł otwartym i krytycznym, co w żaden sposób nie kłóci się z moją wiarą. Niemniej jednak, sprawiać może czasami różne “kłopoty”. Kilka punktów oficjalnej nauki Kościoła niełatwo jest mi przyjąć. Nad niektórymi sporo się zastanawiam i próbuję też znaleźć dla nich racje rozumowe. Kiedyś już dzieliłem się na tym blogu swoimi przemyśleniami na temat zasadności użycia prezerwatyw jako ochrony przeciw AIDS w Afryce (zobacz tutaj). Dziś chciałbym poruszyć kwestię, która też nie daje mi spokoju, a mianowicie homoseksualizm.

michelangelo Michał Anioł, Sąd Ostateczny, fragment fresków w Kaplicy Sykstyńskiej
Jak wiadomo Kościół katolicki nie akceptuje związków jednopłciowych i uważa “akty homoseksualne” za grzech i czyn niezgodny z prawem naturalnym. Katechizm Kościoła Katolickiego, w punkcie 2357 podaje:
Tradycja, opierając się na Piśmie świętym, przedstawiającym homoseksualizm jako poważne zepsucie (por. Rdz 19,1-29; Rz 1, 24-27; 1 Kor 6, 9; 1 Tm 1, 10), zawsze głosiła, że "akty homoseksualizmu z samej swojej wewnętrznej natury są nieuporządkowane". Są one sprzeczne z prawem naturalnym; wykluczają z aktu płciowego dar życia. Nie wynikają z prawdziwej komplementarności uczuciowej i płciowej. W żadnym wypadku nie będą mogły zostać zaaprobowane.
Jednocześnie Kościół wyraźnie sprzeciwia się jakiejkolwiek dyskryminacji osób homoseksualnych:
Powinno się traktować je z szacunkiem, współczuciem i delikatnością. Powinno się unikać wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji. (KKK 2358)
Raz po raz temat ten, jako bardzo palący i aktualny, pojawia się na łamach wielu katolickich czasopism. I nie chodzi mi tutaj o jakieś napastliwe, nieraz pełne inwektyw i demagogii publikacje Naszego Dziennika czy Frondy, ale o rzetelne teksty, podejmujące spokojny namysł nad tą sprawą, jakie znaleźć można było nie raz na łamach chociażby Więzi lub Znaku (np. Więź nr 7 (525)/2002 i 10 (587)/2007, ; Znak nr 11 (630) 2007).

Two_Men_by_the_Sea_by_Caspar_David_Friedrich Caspar David Friedrich, Dwóch mężczyzn nad morzem
Najbardziej interesuje mnie to, czy stanowisko Kościoła da się poprzeć jakimiś racjonalnymi argumentami. Wydaje się, że takie argumenty muszą istnieć, bo chyba oficjalne stanowisko Kościoła nie może opierać się tylko na uprzedzeniach, czy archaicznych poglądach obyczajowych wziętych żywcem z czasów starotestamentalnych. Rzeczywiście, raz po raz różni przeciwnicy związków homoseksualnych wysuwają swoje “zdroworozsądkowe” argumenty. Okazuje się jednak, że każdemu z nich można postawić jakąś kontrę, która całkiem sensownie ten argument podważa. Oto mała próbka, którą oparłem w dużej mierze na jednym z artykułów, jaki ukazał się w cyklicznym dodatku Miesięcznika Znak, zwanym 1984 (Michał Godzic, Leczenie punktu widzenia, "Znak", nr 4/2006, ss. 182-186).

Argument 1:
Homoseksualizm jest niezgodny z naturą.


Kontra:
Jeśli tak, to dlaczego natura jednak do niego dopuszcza – i to nawet wśród zwierząt? Zresztą, nawet jeśli to patologia, to jest jednak faktem. Co w takim razie z tym faktem począć? Nawet jeśli jest to zaledwie kilka procent populacji, to przecież w liczbach rzeczywistych są to miliony osób. Co z nimi? Mają żyć w dyskryminacji, strachu, odrzuceniu – mimo, że ich skłonność nie jest przez nich wybrana i zawiniona i nie wyrządza nikomu krzywdy?

Rainbow_hair_by_theshyfox
Argument 2:
Homoseksualizm to jest choroba, a więc należy ją leczyć. Co więcej – jest to możliwe, jak pokazuje doświadczenie (por. np. przypadek i terapia Richarda Cohena, która ma sukcesy w granicach 65 %).

Kontra:
Najpoważniejszym błędem w argumen­tacji zwolenników "leczenia" jest orzekanie o całej populacji homoseksualistów na podstawie pacjen­tów, którzy zgłosili się na terapię. Mimo swej oczywistości jest to pomyłka często popełniano przez klinicystów, którzy przy­padki kliniczne traktują jak reprezentatywne dla całej populacji. Nietrudno przecież domyślić się, że na psychoterapię zgłaszają się ludzie cierpiący, nieszczęśliwi, wymagający leczenia - mający problemy ze swoją orientacją seksualną. Takim ludziom oczywiście trzeba pomóc, nie wolno jed­nak wniosków wyciągniętych z tych przypadków odnosić do ludzi nie skarżących się na stan psychiczny - czyli większości homoseksualistów. To u przypadków kli­nicznych wykrywa się syndrom ofiary, skrzywdzenie, patologiczne relacje z rodzi­cami i inne symptomy wspomniane przez zwolenników tego argumentu. Sugerowanie, że występują one także u homoseksualistów zadowolonych ze swojej orientacji, jest ni­czym nieuprawnione.

Opisując tę tenden­cję u niektórych psychologów, Krzysztof Boczkowski (autor książki
Homoseksu­alizm) przywołuje anegdotę o warszaw­skim wenerologu, który no podstawie kon­taktów z pacjentami stwierdził, że wszyscy mieszkańcy Warszawy cierpią no AIDS, kiłę lub rzeżączkę. Inaczej mówiąc: to tok jak­by wyrokować o cechach wszystkich heteroseksualistów, no podstawie tych, którzy leczą się u seksuologa. [Tak na marginesie: taką argumentację stosują też katoliccy przeciwnicy teorii Freuda]

Co zatem z
homoseksualistami nie skar­żącymi się no swoje zdrowie psychiczne? Czy przekonywać ich, że jednak są zabu­rzeni i powinni się leczyć? Czy udowod­niać im ich własną nienormalność?

Ho­moseksualizm od 1973 nie jest uznawa­ny za zaburzenie, co zdaniem niektórych jest wynikiem nacisków lobby gejowskiego. Być może. Warto jednak zauważyć, że niezależnie od rzekomych nacisków homoseksualizm nie mieści się w ramach współczesnej psychopatologii. Elementami przyjętej w psychologii defi­nicji nienormalności są bowiem m.in.: cierpienie, nieprzewidywalność i brak kon­troli. Zachowanie
nienormalne musi w uporczywy sposób zagrażać dobru jed­nostki i społeczeństwa. Zaburzenie sek­sualne diagnozowane jest również, gdy zaburzona zostaje relacja płciowa między dwojgiem ludzi. Żadna z tych definicji nie pasuje do homoseksualizmu (choć oczy­wiście wśród ludzi o tej orientacji też wy­stępują chorzy psychicznie).

Można bezgranicznie uwierzyć w moc współczesnej psychologii i przyjąć zapew­nienia, że istnieją udokumentowane przypadki zmiany orientacji seksualnej. Rzeczy­wiście, przy użyciu odpowiedniej metody (od terapii behawioralnej po oddziaływanie hormonalne) można dziś zmienić wiele ludzkich zachowań. Przy takich założeniach należałoby jednak zgodzić się z tym, że działa to w obie strony - "hetero" można też przerobić na gejów. Czy dowod
ziłoby to nienormalności heteroseksualizmu? To, że coś da się zrobić, nie znaczy, że robić to należy. [por. uwagi Jana Pawła II w encyklice Evangelium Vitae, że jeśli coś jest możliwe technicznie nie znaczy jeszcze, że jest to etyczne].

A_Story_of_Two_Cherries_by_Meropa
Argument 3:
Akty homoseksualne „wykluczają z aktu płciowego dar życia” (KKK 2357)


Kontra:
W takim razie zabrońmy aktów płciowych z osobą bezpłodną (lub między osobami bezpłodnymi – np. w podeszłym wieku).

Argument 4:
Akceptacja homoseksualizmu to jest agresywne promowanie, które przyczynia się do deprawacji dzieci i młodzieży.


Kontra:
Zmiana orientacji seksualnej - o ile w ogó­le możliwa - wymaga skomplikowanych procedur terapeutycznych i silnej motywa­cji pacjenta. Nagle okazuje się jednak, że wystarczy, aby dzieci zobaczyły dwóch panów trzymających się za ręce, a natych­miast stają się homoseksualistami. Nie jest potrzebna terapia behawioralna, poznaw­cza, środki farmakologiczne - żeby zmie­nić orientację, wystarczy popatrzeć na lu­dzi spacerujących ulicą albo na ulotkę informacyjną dla gejów... Zastanawia tyl­ko w takim razie, jak homoseksualiści przetrwali w naszym społeczeństwie. Prze­cież heteroseksualizm "promowany" jest nieustannie na ulicach, w mediach, w szkołach...

Rainbow_by_biroo87
Argument 5:
Dziś legalizujemy homoseksualizm, a jutro pedofilię, zoofilię i inne zboczenia.

Kontra:
Granica między homoseksualizmem a pedofilią czy zoofilią jest niespotykanie wyraźna i nieprzekra­czalna. Nie wyznaczają jej biologia, psy­chologia ani tradycja, tylko moralność. Bowiem stosunek seksualny z istotą, któ­ra nie wyraża na niego zgody - lub wyra­zić jej nie może - to gwałt, czyn naganny moralnie. Predyspozycje psychiczne do niego prowadzące należy zmieniać i w żadnym przypadku nie należy ich spo­łecznie akceptować. Związek homoseksu­alny natomiast opiera się na świadomej zgodzie dwóch dorosłych osób. Różnica jest fundamentalna.

Argument 6: Przecież to jest obrzydliwe! Już sama myśl o tym budzi mój niesmak i obrzydzenie.

Kontra:

Nie mylmy etyki z estetyką! Zapewne budzi też twój niesmak np. myśl o stosunku osób bardzo otyłych, starszych, niepełnosprawnych, czy zwyczajnie nieatrakcyjnych. Te jednak – choć też są pewnym tabu – nie są uważane za coś nagannego i nieetycznego.

rainbow_in_the_sky_by_LittleBlackUmbrella
Argument 7:
No, dobrze. Ale dlaczego, wychodzą oni z tą swoją seksualnością na ulice i tak ją manifestują?

Kontra:
Warto jednak zastanowić się, co rzeczywiście na tej uli­cy prezentują. Trzymają się za ręce, wykrzykują swoje hasła, może czasem się pocałują, coś zaśpiewają. W sferze pu­blicznej nie domagają się prawa do ni­czego więcej. Jeżeli to jest więc "manife­stowanie seksualności", każdy heterosek­sualista manifestuje ją codziennie. Nie przyjmujmy więc podwójnych standardów. Gdyby geje zapragnęli uprawiać seks na ulicach, powinniśmy zakazać im tego, tak samo jak chłopakowi z dziewczyną. Sko­ro tego nie robią, nie oskarżajmy ich o sia­nie zgorszenia.

You___Me____Sand_Dollars_by_ScareyBunny
Konkluzja cytowanego artykułu:
Powtórzmy więc: homoseksualiści po­winni się leczyć! Ale tylko ci, którzy cierpią w związku ze swoją seksualnością. Tak samo jak cierpiący heteroseksualiści. le­czenie wcale nie powinno jednak ozna­czać podejmowania ryzykownych prób zmiany orientacji - w pierwszej kolejności psychoterapeuta powinien pomóc pacjen­towi w akceptacji własnej seksualności. Natomiast gejom i lesbijkom, którzy czują się dobrze ze swoją orientacją, pozwólmy czuć się dobrze także jako pełnoprawnym obywatelom naszego kraju. Wyzbądźmy się też litości i protekcjonalizmu. Nawet tego przesyconego "miłością Bożą".

I jak? Które argumenty przemawiają do Was bardziej? A może warto byłoby coś dopowiedzieć? Bo wychodzi na to, że katolikom pozostaje jedynie argument posłuszeństwa wiary i Pismu świętemu. Choć akurat i do tego ktoś mógłby się przyczepić, twierdząc, że przecież nie wszystko, co głosi Pismo (zwłaszcza w sferze obyczajów) przyjmujemy dziś bezkrytycznie – wystarczy wymienić tylko takie rzeczy jak chociażby starotestamentalna kara śmierci za cudzołóstwo i wiele innych przewinień, albo z listów pawłowych sprawa milczenia kobiet w Kościele, ich zakryta głowa na zgromadzeniach liturgicznych, biskup jako mąż jednej żony etc.

Pobożny katolik przyjmie tradycję i nauczanie Kościoła “bez szemrań i powątpiewań” – zwłaszcza, gdy zgadza się z jego osobistymi przekonaniami. Ale co z niewierzącymi? Jak ma to potraktować świeckie ze swej natury państwo? Czy naprawdę tylko argument wiary katolikom zostaje?

piątek, 14 sierpnia 2009

WWW


Uff... Dziś zrobiło mi się ciepło! Próbuję wejść na swojego bloga, a tu pokazuje mi się BŁĄD WCZYTYWANIA STRONY: Nie odnaleziono adresu. Próbuję na różne sposoby i z różnych linków - nic! Może siadł cały Blogger? Nie, wszyscy inni mają się dobrze! Horror! W końcu okazało się, że do mojego adresu przyłączyły się ni stąd ni zowąd trzy skromne literki www i nagle mój bric-à-brac czynny był tylko pod adresem http://www.bryka-brak.blogspot.com.

Gdy już pozmieniałem wszelkie możliwe linki, okazało się, że wszystko wróciło do normy i teraz blog dostępny jest z obu adresów. Nie jestem zbyt mocny w informatyce i nie lubię takich sytuacji. Mam nadzieję, że Blogger nie będzie już więcej wycinał takich numerów! Czy ktoś wie co to mogło być? A może to wcale nie Blogger, ale np. moja przeglądarka, Mozilla Firefox?

Aby poprawić sobie humor i sprawić, by ten post nie był zupełnie bezużyteczny, zamieszczam świetny filmik. Oj, problemy z techniką są stare jak ludzkość!



I jeszcze jedna sprawa organizacyjna. Obok pojawił się Regał z książkami, gdzie spróbuję zamieszczać sukcesywnie książki, które przeczytałem lub zamierzam przeczytać. Taki fajny bajer informacyjny. Chętnie zdobyłbym podobny widget do filmów. Może ktoś wie, czy jest gdzieś coś takiego dostępne?

Pozdrawiam wszystkich, mając nadzieję, że na razie to koniec problemów.


czwartek, 13 sierpnia 2009

Mnich i ryba (12)



(kliknij, aby powiększyć)
c. d. n.

piątek, 7 sierpnia 2009

Magnificent U2 - Live in Chorzów


Moja obecność na koncercie U2 w Chorzowie niemal do ostatniego dnia wisiała na włosku - chociaż bilety kupiłem w pierwszych minutach po rozpoczęciu sprzedaży. Udało się jednak pojechać i dzisiaj, gdy już odrobinę opadły emocje, mogę napisać parę słów o tym, jak było.

Był to inny koncert niż ten sprzed czterech lat, z trasy Vertigo. Tamten w większym stopniu oddziałał na mnie emocjonalnie, miał też w sobie więcej treści społeczno-politycznej, która od lat jest jedną z rozpoznawalnych cech U2. I chociaż nie obyło się bez tego i w tym roku, to jednak tym razem akcent postawiony został na wielkie show.


Stadion Śląski sprawiał wrażenie, jakby wylądował na nim wielki statek kosmiczny, podobny do pająka, który rozczapierzył swe odnóża nad tłumem ludzi. Tak właśnie wyglądała ta słynna już, wyjątkowa, okrągła scena, o wysokości ponad 40 metrów.


Najbardziej przykuwał wzrok wielki cylindryczny ekran, który - jak się okazało - potrafił wyczyniać różne cudeńka (np. rozrastać się i kurczyć, a także zmieniać swoje położenie). Zresztą cała ta "stacja kosmiczna" miała w zanadrzu wiele różnych sztuczek: dymiła, poruszała niektórymi elementami, wreszcie iskrzyła się feerią świateł.


To była jednak tylko efektowna oprawa. Najważniejsza była muzyka i to, co się działo w jej rytmie. Koncert rozpoczęła seria piosenek z ostatniej płyty No Line on the Horizon - w tym świetne Breathe i Magnificent. Stadion zalała fala dźwięku - tłum szalał. Na dobre jednak wszyscy dali się porwać przy Elevation - ten utwór jest niezastąpiony na koncertach: rozrusza każdego. I właśnie wtedy, gdy publiczność była niemal u szczytu ekstazy, nadszedł tak długo wyczekiwany moment. Pierwsze charakterystyczne dźwięki New Year's Day sprawiły, że cały stadion stał się biało-czerwony. Tym razem chyba każdy obecny machał czymś w odpowiednim kolorze, a wszystko było świetnie widoczne w 360 stopniach.





Też dałem się porwać tej chwili i też łzy płynęły mi po policzkach, mimo że wcześniej nie do końca byłem przekonany do tego pomysłu. Podobał mi się on za pierwszym razem - było to coś spontanicznego, nowego, zaskakującego. Teraz to trochę takie "odgrzewane kotlety", o których wiedzieli wszyscy dużo wcześniej, włączając w to zespół. Szczerze mówiąc miałem nadzieję, że zrobimy jakiś inny gest dla grupy (np. cały stadion zielony podczas Sunday, Bloody Sunday), ale ta patriotyczna idea zwyciężyła. To nic. I tak było pięknie. Polacy po raz kolejny udowodnili, że są świetni, jeśli chodzi o tłumne i masowe podbijanie swoich własnych bębenków.

Gorzej, jeśli chodzi o solidarność z innymi. Pomimo wyraźnego apelu i prośby Bono, mało kto wyciągnął lub założył na twarz rozdawaną przed koncertem maskę z twarzą Aung San Suu Kyi, co miało być wyrazem naszego wsparcia i jedności dla Birmy podczas utworu Walk On. Tego Polacy już nie bardzo czuli. Jeszcze daleko nam do prawdziwej otwartości umysłów i solidarności, która potrafi spojrzeć dalej niż czubek własnego nosa.

Piękny prezent zrobił nam za to Bono podczas utworu One. Na prośbę lidera cały stadion przemienił się w błyskającą tysiącami gwiazd drogę mleczną otaczającą ten statek kosmiczny, pod księżycem w pełni. Po prostu kosmos! Piękna, niezapomniana chwila! Dziękujemy Bono! Także za wszystkie cudowne i ważne słowa, jakie do nas skierowałeś - nie tylko po angielsku, ale nawet w naszym trudnym języku.





Takich niezapomnianych momentów było podczas tego koncertu sporo: życzenia urodzinowe dla The Edge'a (nie obyło się bez szampana), Bono klęczący na scenie i żegnający się znakiem krzyża (porywające wykonanie piosenki Moment of Surrender - dedykowana tu Janowi Pawłowi... 23-mu :D ), rewelacyjny, hipnotyczny i psychodeliczny remix I'll Go Crazy If I Don't Go Crazy Tonight (o wiele lepszy niż oryginał z płyty), młodzi ludzie na scenie podczas Walk On, zabawne i genialne w swej prostocie karaoke podczas Unknown Caller...

We wszystkich tych momentach publiczność reagowała żywiołowo i naprawdę w porządku. Czuć było w powietrzu, że coś zaiskrzyło między wszystkimi zebranymi w tym miejscu. Gdy chłopaki z U2 schodzili ze sceny, widać było, że są podekscytowani, zadowoleni i rozpromienieni.


Jeśli o mnie chodzi - też pełna satysfakcja. Zapewne większy sentyment zostanie mi do poprzedniego koncertu, który przeżyłem silniej. Jednak i ten pozostanie w mojej pamięci na zawsze jako jedna z piękniejszych chwil mojego życia.



Setlista:
Breathe
No Line On The Horizon
Get On Your Boots
Magnificent
Beautiful Day
Elevation
New Year's Day
I Still Haven't Found What I'm Looking For / Stand By Me (snippet)
Stuck In A Moment You Can't Get Out Of
Unknown Caller
The Unforgettable Fire
City Of Blinding Lights / Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band (snippet)
Birthday (snippet) / Vertigo
I'll Go Crazy If I Don't Go Crazy Tonight (
Redanka Kick the Darkness Remix)/ Two Tribes (snippet)
Sunday Bloody Sunday / Rock The Casbah (snippet)
Pride (In The Name Of Love)
MLK/ Walk On / You'll Never Walk Alone (snippet)
Where The Streets Have No Name / The Whole Of The Moon (snippet)
One
--------
Ultraviolet
With Or Without You
Moment of Surrender

środa, 5 sierpnia 2009

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Jonathan Littell: "Łaskawe"

.
Długo zabierałem się do lektury Łaskawych Jonathana Littella. Przerażała mnie ta książka. Nie tyle swoją objętością (ponad tysiąc stron!), co tematyką, a także głośnymi już opisami przemocy i seksu. Nie byłem też pewien, czy mam ochotę zanurzyć się w zwyrodniałą psychikę nazizsty relacjonującego szczegółowo swoje wojenne poczynania. Doszedłem jednak do wniosku, że tę powieść trzeba przeczytać lub przynajmniej się z nią zmierzyć - bynajmniej nie z powodu jakiejś "ochoty", czy dla przyjemności lektury. Z pewnym niepokojem zabrałem się więc do tego opasłego tomu, co ułatwione jednak zostało przez sugestywny język autora, który pochłania już od pierwszych, rewelacyjnych wprost zdań:

Bracia śmiertelnicy, pozwólcie, że opowiem wam, jak było. Nie jestem twoim bratem, powie mi na to któryś z was, i nie chcę o niczym wiedzieć. I będzie miał rację, bo to jest straszna historia, straszna, lecz budująca, prawdziwa baśń z morałem, możecie mi wierzyć. Pewnie wyda się wam przydługa, w końcu wydarzyło się naprawdę wiele, ale może akurat zbytnio się nie spieszycie, może, szczęśliwie, macie właśnie czas. Zresztą was też ona dotyczy, sami zobaczycie.

Niestety Littellowi nie udaje się zawładnąć czytelnikiem w ten sposób przez całe tysiąc stron. Książka jest dosyć nierówna. Ma momenty naprawdę fascynujące - do nich zaliczyłbym np. teoretyczne rozważania narratora, Maxa Aue, na tematy ideologiczne, dotyczące narodowego socjalizmu, jego motywacji etc. Szczególnie poruszające są epizody ukazujące masowe morderstwa Żydów na Ukrainie, obozy koncentracyjne i ofensywę Rosjan. To prawda, co piszą o tej książce: sporo jest tych słynnych skandalicznych i obrzydliwych opisów (część pt. Aria jest najbardziej odrażającą rzeczą, jaką w życiu czytałem). W większości jednak fragmenty te sprawiają jednak wrażenie epatowania obrzydliwościami na siłę, co czasem się udaje, ale nie zawsze (a tak à propos autor ma chyba jakąś obsesję na punkcie wydalania i wszelkich płynów ustrojowych człowieka). Jeszcze więcej jest suchych i - jak dla mnie - dosyć nudnych "sprawozdań wojennych", które przeradzają się miejscami w spis niemieckich nazwisk ze stopniami wojskowymi lub sprawiają wrażenie fragmentów wyjętych z podręczników historii opisujących sytuację na froncie. Są wreszcie miejsca pisane żywym, potoczystym językiem, które ocierają się o prawdziwą literaturę.

Jednak w gruncie rzeczy książka nie zasługuje na miano "Wielkiej Literatury". Zbyt wyczuwalne jest na tych kartach to, że autor nie zna z autopsji opisywanych wydarzeń, a wszystko opiera na żmudnych badaniach i rekonstrukcjach. Ten jego mozolny research jest zbyt mocno wyczuwalny. Budzi on zasłużony podziw, ale jednocześnie wprowadza pewien element sztuczności i nieautentyczności. Nie zrozumcie mnie źle - nie należę bynajmniej do tych, którzy uważają, że pisać można jedynie o tym, co zna się z własnego doświadczenia. Wielką literaturę poznaję jednak między innymi po tym, na ile autorowi udało się przekonać mnie do tego, co opisuje (dlatego np. tak cenię J. M. Coetzee'go, który potrafi opisać taką np. amputację nogi, głód lub szaleństwo, jakby przeżył to na własnej skórze).

Co się jednak Littellowi udało, to ukazanie kulisów makabrycznych zbrodni II wojny światowej, a także rekonstrukcja myślenia nazistów i ich specyficznego języka. Nie jestem żadnym specjalistą w tej dziedzinie i nie wiem, na ile autor zgodny jest tu z realiami, przyznać jednak trzeba, że to, co zaprezentował w swojej monumentalnej powieści jest naprawdę przekonujące. Jest to spojrzenie na ludobójstwo od strony administracyjno-organizacyjnej, z jej chorą racjonalnością, co tylko uwypukla bestialstwo i wyrachowanie tych zbrodni. Takie ukazanie tych wydarzeń jest dla mnie czymś zupełnie nowym i uważam, że naprawdę potrzebnym.

Łaskawe to może nie arcydzieło, ale w sumie to dobra powieść i nie żałuję, że poświęciłem jej prawie dwa tygodnie (sic!). Wybiła mnie z samozadowolenia, zasiała ziarno niepokoju i zwątpienia w moją własną moralność i człowieczeństwo, pokazała mi też jak łatwo jest ulec fascynacji złem, a nawet jego opisami. Ogarniał mnie wstyd, gdy brnąc przez nudnawe fragmenty książki, niecierpliwiłem się w oczekiwaniu na jakieś dramatyczne wydarzenia, a gdy one się pojawiały, czytałem je z obrzydzeniem, ale i z wypiekami na twarzy. Sam Aue, po jednym ze swoich teoretycznych monologów pisze tak:
Chociaż może, w gruncie rzeczy, wcale was to nie obchodzi. Może, zamiast moich chorych, niejasnych wynurzeń, wolelibyście anegdoty, pikantne historyjki. Sam już nie wiem. Chciałbym opowiadać historyjki, ale, jeśli już, to czerpiąc na chybił trafił z notatek i wspomnień. Mówiłem wam, męczę się, trzeba powoli myśleć o zakończeniu. Poza tym, gdybym miał opowiedzieć cały rok czterdziesty czwarty tak szczegółowo, jak robiłem to do tej pory, to chyba nigdy bym nie skończył. Widzicie, myślę także o was, nie tylko o sobie, w każdym razie trochę mam was na względzie, chociaż są pewne granice, nie zadaję sobie całego tego trudu dla waszej przyjemności, lecz przede wszystkim dla własnej higieny psychicznej - gdy się człowiek za bardzo naje, musi w pewnym momencie wydalić odpady, smród nie smród, nie zawsze jest wybór - wy zaś dysponujecie niekwestionowaną władzą: możecie w każdej chwili zamknąć książkę i wyrzucić ją do kosza, to wasza ostatnia deska ratunku...
Nie chwyciłem tej deski i nie przerwałem lektury. Tak, przerażała mnie ta książka, jeszcze zanim zacząłem ją czytać. Teraz, gdy skończyłem - przeraża mnie jeszcze bardziej.


Cytaty z książki w tłumaczeniu Magdaleny Kamińskiej-Maurugeon, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008.