Czystego chrześcijaństwa nie da się pogodzić z czystym patriotyzmem – te słowa angielskiego poety Wilfreda Owena cytuje Virginia Woolf w swoim antywojennym manifeście Trzy gwinee z 1938 roku. Są to słowa człowieka, który wie co to jest bestialstwo, męka i nieludzka dzikość wojny. Sam poległ na polu walki w pierwszej wojnie światowej.
Myślę, że dla wielu Polaków-katolików i dla wielu hierarchów Kościoła w Polsce te słowa brzmią niemal jak bluźnierstwo. Podobnie musiało być i wtedy, gdy zostały wypowiedziane, czyli niecałe sto lat temu. Zresztą sam ich autor zdawał sobie z tego sprawę: pisze, że ta odkryta przez niego prawda nie wejdzie nigdy do kanonów wiary żadnego narodowego kościoła. I jakby na potwierdzenie jego słów Virginia Woolf cytuje słowa jednego z biskupów anglikańskich, biskupa samego Londynu: prawdziwym zagrożeniem dla pokoju w świecie są dziś pacyfiści. Wojna jest złem, lecz hańba byłaby złem stokroć większym.
Wydawać by się mogło, że te słowa powinny brzmieć dziś śmiesznie, absurdalnie wręcz. Po dwóch wojnach światowych, wojnach na Bałkanach, na Bliskim Wschodzie, chyba nikt nie powinien mieć już wątpliwości co do pacyfizmu – zwłaszcza wśród chrześcijan, zwłaszcza w Kościele. Czyżby? O, naiwności! Świat nienawidzi ludzi wprowadzających pokój. Czy to nie znamienne, że wielkie postaci działające na tym polu w ostatnim stuleciu były ofiarami zamachów – żeby wymienić tylko Gandhiego, Martina Luthera Kinga, Brata Rogera z Taizè, czy wreszcie Jana Pawła II? O ile jednak ta nienawiść świata nie jest w gruncie rzeczy jakimś wielkim zaskoczeniem, to już fakt, że podobne rzeczy dzieją się w Kościele, we wspólnocie Tego, który powiedział błogosławieni pokój czyniący, musi zaskakiwać. Wystarczy tylko wspomnieć represje, jakie spotkały Thomasa Mertona ze strony przełożonych po jego pacyfistycznych tekstach, a nawet sprzeciw, czy swoista ekwilibrystyka interpretacyjna po jednoznacznych słowach i gestach „naszego umiłowanego Ojca Świętego, papieża-Polaka” Jana Pawła II.
Co na to wszystko Chrystus? Ten, który swoim życiem i śmiercią zdawał się głosić: Znoś poniżenia i upokorzenia, ale nigdy nie chwytaj za broń! Wydaj się raczej na pośmiewisko i zniewagi, pozwól się zabić, ale nie zabijaj… (to znów Wilfred Owen).
Ale to tylko jeden aspekt „miłości Ojczyzny” (nakazującej przecież walczyć i bić się w imieniu swojego kraju), który stwarza – delikatnie mówiąc – napięcie między patriotyzmem a chrześcijaństwem. Drugi wypływa z powszechności przesłania Chrystusa, które nakazuje burzyć rozdzielające nas mury i granice, nie uważać się za lepszego od kogokolwiek, miłować każdego – także obcego i wroga, wreszcie przyjąć do świadomości, że nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety… (Ga 3, 28). Chciałoby się dodać: nie ma już Polaka, ani Żyda, nie ma Niemca, ani Rumuna… Bo wszyscy jesteście jednością w Chrystusie Jezusie. Idealizm? Naiwność? Pomyłka?
Patrząc tylko na tę jedną sprawę, coraz lepiej rozumiem co miał na myśli ojciec Aleksander Mień (nota bene też brutalnie zamordowany), a za nim chociażby ks. Tischner, czy ks. Hryniewicz, piszący o tym, że tak naprawdę jesteśmy dopiero na początku drogi. Że chrześcijaństwo jest dopiero przed nami.
Wszystkie cytaty z Trzech Gwinei Virginii Woolf w tłumaczeniu Ewy Krasińskiej.
Pacyfizm jest nie do pogodzenia z imperatywem przeciwstawiania się złu.
OdpowiedzUsuńParadoks?
Pacyfistą nie był też Jan Paweł II.
Głoszenie pacyfizmu np. w obliczu masowego ludobójstwa jakie dokonywało się w obozach koncentracyjnych miałoby posmak anbsurdu i byłoby oderwanym od ziemi idealizmem(oznaczającym de facto przyzwolenie na kontynuowanie mordu).
Pacyfizmu nie da się obronić stusując racjonalną argumentację.
Niestety, także aniołowie posługiwali się niekiedy mieczem.