poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Jonathan Littell: "Łaskawe"

.
Długo zabierałem się do lektury Łaskawych Jonathana Littella. Przerażała mnie ta książka. Nie tyle swoją objętością (ponad tysiąc stron!), co tematyką, a także głośnymi już opisami przemocy i seksu. Nie byłem też pewien, czy mam ochotę zanurzyć się w zwyrodniałą psychikę nazizsty relacjonującego szczegółowo swoje wojenne poczynania. Doszedłem jednak do wniosku, że tę powieść trzeba przeczytać lub przynajmniej się z nią zmierzyć - bynajmniej nie z powodu jakiejś "ochoty", czy dla przyjemności lektury. Z pewnym niepokojem zabrałem się więc do tego opasłego tomu, co ułatwione jednak zostało przez sugestywny język autora, który pochłania już od pierwszych, rewelacyjnych wprost zdań:

Bracia śmiertelnicy, pozwólcie, że opowiem wam, jak było. Nie jestem twoim bratem, powie mi na to któryś z was, i nie chcę o niczym wiedzieć. I będzie miał rację, bo to jest straszna historia, straszna, lecz budująca, prawdziwa baśń z morałem, możecie mi wierzyć. Pewnie wyda się wam przydługa, w końcu wydarzyło się naprawdę wiele, ale może akurat zbytnio się nie spieszycie, może, szczęśliwie, macie właśnie czas. Zresztą was też ona dotyczy, sami zobaczycie.

Niestety Littellowi nie udaje się zawładnąć czytelnikiem w ten sposób przez całe tysiąc stron. Książka jest dosyć nierówna. Ma momenty naprawdę fascynujące - do nich zaliczyłbym np. teoretyczne rozważania narratora, Maxa Aue, na tematy ideologiczne, dotyczące narodowego socjalizmu, jego motywacji etc. Szczególnie poruszające są epizody ukazujące masowe morderstwa Żydów na Ukrainie, obozy koncentracyjne i ofensywę Rosjan. To prawda, co piszą o tej książce: sporo jest tych słynnych skandalicznych i obrzydliwych opisów (część pt. Aria jest najbardziej odrażającą rzeczą, jaką w życiu czytałem). W większości jednak fragmenty te sprawiają jednak wrażenie epatowania obrzydliwościami na siłę, co czasem się udaje, ale nie zawsze (a tak à propos autor ma chyba jakąś obsesję na punkcie wydalania i wszelkich płynów ustrojowych człowieka). Jeszcze więcej jest suchych i - jak dla mnie - dosyć nudnych "sprawozdań wojennych", które przeradzają się miejscami w spis niemieckich nazwisk ze stopniami wojskowymi lub sprawiają wrażenie fragmentów wyjętych z podręczników historii opisujących sytuację na froncie. Są wreszcie miejsca pisane żywym, potoczystym językiem, które ocierają się o prawdziwą literaturę.

Jednak w gruncie rzeczy książka nie zasługuje na miano "Wielkiej Literatury". Zbyt wyczuwalne jest na tych kartach to, że autor nie zna z autopsji opisywanych wydarzeń, a wszystko opiera na żmudnych badaniach i rekonstrukcjach. Ten jego mozolny research jest zbyt mocno wyczuwalny. Budzi on zasłużony podziw, ale jednocześnie wprowadza pewien element sztuczności i nieautentyczności. Nie zrozumcie mnie źle - nie należę bynajmniej do tych, którzy uważają, że pisać można jedynie o tym, co zna się z własnego doświadczenia. Wielką literaturę poznaję jednak między innymi po tym, na ile autorowi udało się przekonać mnie do tego, co opisuje (dlatego np. tak cenię J. M. Coetzee'go, który potrafi opisać taką np. amputację nogi, głód lub szaleństwo, jakby przeżył to na własnej skórze).

Co się jednak Littellowi udało, to ukazanie kulisów makabrycznych zbrodni II wojny światowej, a także rekonstrukcja myślenia nazistów i ich specyficznego języka. Nie jestem żadnym specjalistą w tej dziedzinie i nie wiem, na ile autor zgodny jest tu z realiami, przyznać jednak trzeba, że to, co zaprezentował w swojej monumentalnej powieści jest naprawdę przekonujące. Jest to spojrzenie na ludobójstwo od strony administracyjno-organizacyjnej, z jej chorą racjonalnością, co tylko uwypukla bestialstwo i wyrachowanie tych zbrodni. Takie ukazanie tych wydarzeń jest dla mnie czymś zupełnie nowym i uważam, że naprawdę potrzebnym.

Łaskawe to może nie arcydzieło, ale w sumie to dobra powieść i nie żałuję, że poświęciłem jej prawie dwa tygodnie (sic!). Wybiła mnie z samozadowolenia, zasiała ziarno niepokoju i zwątpienia w moją własną moralność i człowieczeństwo, pokazała mi też jak łatwo jest ulec fascynacji złem, a nawet jego opisami. Ogarniał mnie wstyd, gdy brnąc przez nudnawe fragmenty książki, niecierpliwiłem się w oczekiwaniu na jakieś dramatyczne wydarzenia, a gdy one się pojawiały, czytałem je z obrzydzeniem, ale i z wypiekami na twarzy. Sam Aue, po jednym ze swoich teoretycznych monologów pisze tak:
Chociaż może, w gruncie rzeczy, wcale was to nie obchodzi. Może, zamiast moich chorych, niejasnych wynurzeń, wolelibyście anegdoty, pikantne historyjki. Sam już nie wiem. Chciałbym opowiadać historyjki, ale, jeśli już, to czerpiąc na chybił trafił z notatek i wspomnień. Mówiłem wam, męczę się, trzeba powoli myśleć o zakończeniu. Poza tym, gdybym miał opowiedzieć cały rok czterdziesty czwarty tak szczegółowo, jak robiłem to do tej pory, to chyba nigdy bym nie skończył. Widzicie, myślę także o was, nie tylko o sobie, w każdym razie trochę mam was na względzie, chociaż są pewne granice, nie zadaję sobie całego tego trudu dla waszej przyjemności, lecz przede wszystkim dla własnej higieny psychicznej - gdy się człowiek za bardzo naje, musi w pewnym momencie wydalić odpady, smród nie smród, nie zawsze jest wybór - wy zaś dysponujecie niekwestionowaną władzą: możecie w każdej chwili zamknąć książkę i wyrzucić ją do kosza, to wasza ostatnia deska ratunku...
Nie chwyciłem tej deski i nie przerwałem lektury. Tak, przerażała mnie ta książka, jeszcze zanim zacząłem ją czytać. Teraz, gdy skończyłem - przeraża mnie jeszcze bardziej.


Cytaty z książki w tłumaczeniu Magdaleny Kamińskiej-Maurugeon, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008.

3 komentarze:

  1. Witaj. Od jakiegoś czasu mam zamiar zmierzyć się z tą książką. Bo stoi na półce w bibliotece za każdym razem, jak jestem w bibliotece. Jakby odstraszała innych czytelników? Nie wiem, co o tym sądzić. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj odstrasza, odstrasza. Jednych swoimi rozmiarami, innych tematyką. I dobrze, że odstrasza, bo to nie jest książka dla wszystkich. Jednak - jak napisałem powyżej - myślę, że warto się z nią zmierzyć. Nawet, gdybyś miała odłożyć ją po stu stronach.

    OdpowiedzUsuń
  3. I to, że książka robi tak ogromne wrażenie jest dowodem na to,że jest to wielka literatura. Magdalena

    OdpowiedzUsuń