John Maxwell Coetzee należy do moich ulubionych pisarzy - czytałem wszystkie jego książki (i mam je zresztą w swojej bibliotece). Cenię go między innymi za oszczędny, a jednak głęboko poruszający emocjonalnie styl. Nikt nie potrafi tak wczuć się w opisywaną postać, jak on - czy będzie to człowiek z amputowaną nogą, podstarzała i samotna pisarka, umierająca staruszka, żyjący na pustkowiu na wpół zdziczały Murzyn, oszalała kobieta, czy wreszcie zmagający się z infamią profesor. Każda opisywana przez niego postać jest zdumiewająco żywa i prawdziwa. Cenię też Coetzeego za szczerość, odwagę (graniczącą niemal z ekshibicjonizmem) oraz za to, że zmusza do myślenia i nigdy nie oferuje łatwych pocieszeń.
Nic więc dziwnego, że od dawna zapowiadana ekranizacja jego najbardziej znanej książki, jaką jest "Hańba", była jedną z najbardziej oczekiwanych przeze mnie premier od wielu lat. W naszym kraju film ma podobno trafić do kin dopiero w maju, ale ja miałem to szczęście zobaczyć go na jednym z pokazów przedpremierowych.
Minęło już kilka lat odkąd czytałem "Hańbę" i nie pamiętam z niej wielu szczegółów - trudno mi więc w tej chwili porównywać ją z ekranizacją. Pamiętam jednak ducha tej książki. Była ona niezwykle poruszająca, niemal wstrząsająca. Pamiętam też głęboki smutek, który wyczuwalny był na każdej niemal stronie tej powieści. Nie był to jednak smutek beznadziejny, ale zbawienny. Bo okazuje się, że nawet hańba może stać się tym impulsem, który wydobędzie na powierzchnię głęboko skrywane pokłady dobra. Choć może to dobro najtrudniejsze. I także głęboko ukryte – jak godność psiarza.
Co z tego zostało w filmie? Niestety niewiele. Próżno doszukiwać się w tym obrazie jakichkolwiek emocji. Jest on suchy i jałowy jak piaski Afryki. Nie wiem dlaczego - sam tego do końca nie rozumiem. Jest nakręcony bardzo poprawnie. I może właśnie w tym szkopuł - może zbyt poprawnie. Czasem aż prosi się, by Steve Jacobs (reżyser) dał się poprowadzić Coetzeemu za rękę. On w swoich książkach nie szczędzi nam brutalnych opisów, nie przejmuje się estetyką: czy to wtedy, gdy opisuje akt płciowy podstarzałych ludzi, czy np. okrucieństwo wobec zwierząt lub ich operacje medyczne. W filmie tylko scena z kozłem ociera się o tę właściwość prozy Coetzeego (choć i tak jest ona złagodzona w porównaniu z pierwowzorem). W innych przypadkach (np. sceny seksu) film albo ucieka się do miłych estetycznie i neutralnych zbliżeń, albo ucina scenę w odpowiednim momencie (bo np. on stary, a ona gruba - kto by to chciał oglądać). Myślę, że taka naoczność temu filmowi by nie zaszkodziła. Nabrałby może trochę charakteru bliskiego poetyce pierwowzoru.
Obraz ratuje trochę obsada: John Malkovich jest jak zwykle świetny (choć początkowo nie pasował mi do tej roli), a i Jessica Haines sprawdza się w roli Lucy (trudno ją rozgryźć, ale może o to twórcom chodziło?).
Mimo wszystko film jest rozczarowaniem - zwłaszcza dla kogoś, kto kocha książki Coetzeego, spośród których "Hańba" jest jedną z najlepszych.
Moja opinia o "Hańbie" jest podobna. Również mną ta książka bardzo poruszyła.
OdpowiedzUsuńFilmu też jestem ciekaw.
Niestety, w kraju, w którym mieszkam, nie zapowiedziano jeszcze jego premiery.
PS. Malkovich jest doskonałym aktorem - na tyle doskonałym, że może uratować cały film, mimo wad reżyserii czy scenariusza. Z tego co piszesz wynika jednak, że filmowej "Hańby" nie uratował.
PS. Swoją drogą ciekaw jestem, jak dałby sobie radę z tą rolą Ralph Fiennes, (którego w końcu Malkovich zastąpił).
Z ich dwojga wolałbym mimo wszystko tego ostatniego.
Pozdrawiam.
Ralph Fiennes od początku bardziej pasował mi do tej roli. Ma on w sobie ten seksapil, który miał i Lurie w powieści. Z drugiej strony Malkovich - jako "klasyczny brzydal" dodawał tej historii specyficznej pikanterii. Nie był zły w tej roli - bo on chyba nie potrafi źle zagrać. Zapewne jednak Fiennes byłby lepszy.
OdpowiedzUsuńW dzisiejszym numerze "Tygodnika Powszechnego" (22/2009) niezrównana Anita Piotrowska w swojej recenzji filmu "Hańba" rewelacyjnie ujmuje to, co i ja próbowałem napisać powyżej:
OdpowiedzUsuń"Szkoda, że twórcy filmu podążając gładko za powieściowym dyskursem, nie wydobyli zeń czegoś więcej. Nie dotknęli tabu starości, starannie wyretuszowali cielesność, zignorowali lęki i dziwactwa, którymi dzieli się z nami bohater powieści. Powstała poprawna adaptacja książki niepoprawnej".
Nic dodać, nic ująć.