sobota, 27 marca 2010

Kościół, rany i zgorszenie


Film Agora, notka o nim na blogu i komentarze pod nią sprawiły, że znów zacząłem rozmyślać o zgorszeniach w Kościele. Kiedyś wiele dały mi do myślenia słowa, które powiedział mi pewien mądry ksiądz, jeden z największych dla mnie autorytetów: "Ty się gorszysz? To ty wiary nie masz!". Rzeczywiście, uważam z całym przekonaniem, że głęboko wierzący chrześcijanin tak naprawdę niczym się nie zgorszy. Zauważone zło - nie tylko w Kościele, ale w ogóle u drugiego człowieka - może napawać bólem, jest zwykle jakąś wielką, mroczną tajemnicą, ale nie powinno sprawiać, że chrześcijanin zdziwi się i zgorszy do tego stopnia, że odwróci się od człowieka, od Kościoła, od Boga. Tam, gdzie są ludzie, tam jest grzech. Takie są realia i trzeba być na to gotowym. Ten brak zgorszenia u wierzącego człowieka nie ma oczywiście oznaczać zgody lub obojętności na zło - ale to już inna, obszerna kwestia, której nie chcę teraz poruszać.


Wydawało mi się, że przez lata życia wiarą w Kościele uodporniłem się skutecznie na zgorszenie - w tym sensie, że nic mnie już nie dziwi. Poznałem wiele czarnych kart Kościoła, ale pamiętałem, że Kościół jest Święty nie tyle świętością swoich członków, co świętością Chrystusa. Jak mawia mało znana starożytna formuła: Kościół to Casta Meretrix - "Czysta Nierządnica" (żeby nie powiedzieć "Czysta Prostytutka"). Nie gorszą mnie takie historie, jak ta ukazana w filmie Amenábara. Oczywiście bolą mnie one, są w mojej świadomości, stanowią też pewną przestrogę, ale nie mogą sprawić, że z tego powodu odwrócę się od Ewangelii, Chrystusa i Jego Kościoła. To właśnie ci, którzy od tej nauki odeszli spowodowali te zgorszenia.


Tym większe było więc moje zdziwienie, gdy ostatnio pewna wiadomość wstrząsnęła mną do gębi - okazało się, że jednak jeszcze potrafię się autentycznie zgorszyć. Chodzi mi o sprawę Crimen sollicitationis - instrukcji Kongregacji Nauki Wiary z 1962 roku traktującej o kwestii księży-pedofilów. Jestem w stanie przyjąć do wiadomości, że przypadki pedofilii w Kościele się zdarzały - były to zawsze złe i głęboko grzeszne czyny, a ludzie dopuszczający się ich poważnie wykraczali przeciwko Ewangelii i nauce Kościoła. Nie mogę jednak w żaden sposób pojąć, że sam Kościół hierarchiczny, z papieżem na czele, OFICJALNIE NAKAZYWAŁ tuszowanie i ukrywanie tych spraw, pisząc wprost o tym, że TYCH DUCHOWNYCH NALEŻY CHRONIĆ. Co więcej, polecał, by dzieci będące ofiarami tych przestępstw, składały przed Bogiem przysięgę, że nigdy nikomu o tym nie powiedzą! To się po prostu w głowie nie mieści! Okazuje się poza tym, że ten wstrząsający dokument był prawnym usankcjonowaniem istniejącej już praktyki i wcześniejszych dyrektyw.

Tak, potrafię się jeszcze gorszyć.


Co z tym fantem zrobić? Trzeba to jakoś przetrawić myślowo - i to najlepiej na modlitwie. Modlitwie prawdziwie wielkopostnej. Pomocą okazała się też czytana aktualnie przeze mnie książka: Dotknij ran. Duchowość nieobojętności autorstwa ks. Tomáša Halíka, jednego z moich ulubionych autorów religijnych. Akurat tę książkę uważam za jedną ze słabszych w jego dorobku (choć i tak wyrastającą ponad przeciętność w swoim gatunku), ale słowa, jakie tu znalazłem były bardzo pomocne w szukaniu odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Autor dwukrotnie przywołuje jedną z legend o św. Marcinie: otóż kiedyś świętemu miał się ukazać szatan pod postacią Chrystusa. Marcin zidentyfikował chytrą mistyfikację złego ducha przez to, że ten "fałszywy" Chrystus nie miał ran. Nawiązując do tego ks. Halík pisze (tłum. A. Babuchowski):

Gdybym spotkał Kościół odnoszący sukcesy i bardzo wpływowy, błyszczący bezspornymi zasługami na polu charytatywnym, politycznym i kulturalnym, z doskonałymi przywódcami, teologami i menedżerami, cieszący się szacunkiem i uznaniem wszystkich, Kościół bez cieni, plam, bez zadraśnięć i bolesnych ran, zszedłbym z przerażeniem z drogi, ponieważ byłbym pewien, że mam do czynienia z szatańskim trikiem. Gdybym za takim Kościołem mocno zatęsknił, zacząłbym odprawiać egzorcyzmy. Gdybym spotkał Kościół ewangelicznie ubogi, wypełniony pokorą i świętością wszystkich swoich członków, nie dający nikomu w niczym powodów do zgorszenia, tak właśnie, ową oblubienicę piękną, "Kościół święty, chwalebny, bez skazy", o którym czytamy w Piśmie (por. Ef 5,25), uznałbym, że w tym wypadku diabły jeszcze bardziej próbowały się maskować.

"Gdzie są twoje rany?" - zapytałbym; gdzie są te wszystkie przejawy naszej ludzkiej słabości, grzeszności i niewierności, gdzie jest ta wiecznie zakurzona i zabagniona gleba naszego człowieczeństwa, w którą Bóg złożył ziarno swojego Słowa i z której ulepił człowieka; gdzie jest ta wiecznie nieczysta i nieuprzątnięta ziemia, do której posłał i w którą wcielił swoje Słowo, swego Syna i z której zatem ulepione zostało także Jego mistyczne ciało, Kościół - ludzie tacy jak ja i wy? Czyż nieodłączną częścią naszej wierności, której obowiązani jesteśmy dochowywać Chrystusowi i Jego oblubienicy, Kościołowi, nie jest również cierpliwość - a więc siła sprzeciwu wobec wszystkich iluzorycznych obietnic, że "Kościół święty, chwalebny i nieskalany" ujrzymy już tu i teraz, a nie, jak było nam obiecane, dopiero na końcu wieków?

Podobnie jak Bóstwo Syna ukryte jest w Jego krzyżu, a Bóstwo Ojca potrafi ukryć się nawet w mrocznym milczeniu Wielkiego Piątku, tak też prawdziwość Kościoła Bożego pozostanie aż do progu wieczności ukryta w podwójnym wymiarze naszego człowieczeństwa, tutaj zawsze będzie to Kościół ludzki - aż nazbyt ludzki, a czasem i nieludzki, w takim stopniu, w jakim ludzie potrafią być nieludzcy - tutaj zawsze będzie Kościołem zranionym i raniącym.
(s. 137-138)

Boże mój, Boże! Czemuś mnie opuścił?

20 komentarzy:

  1. Nikt nie jest idealny, ale ludzie, którzy uważają się za autorytety (również moralne) we wszystkich dziedzinach życia, muszą liczyć się z tym, że ich błędy i przestępstwa będą szczególnie piętnowane i będą oburzały o wiele bardziej, niż te same czyny tzw. przeciętnego człowieka. W Polsce dyskusja o pedofilii w kościele istnieje, ale w mainstreamowych mediach tylko na marginesie. Trochę mnie to dziwi, bo przecież wiele tych przypadków miało miejsce podczas pontyfikatu "naszego" papieża, który też nie zmienił przepisów, o których piszesz, co przecież czyni go współodpowiedzialnym za krzywdę ofiar. A może właśnie dlatego tak mało się o tej sprawie mówi?

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy mało się o tym mówi, to nie wiem. Odnoszę wrażenie, że ta tematyka jest ostatnio wszechobecna - także w katolickich mediach, które zwykle podobne problemy omijały szerokim łukiem.

    Masz rację co do tego, że od ludzi Kościoła należy wymagać więcej. I to nie tylko dlatego, że sami uważają się za autorytety (choć uwierz mi - nie wszyscy), ale dlatego, że są uważani za autorytet przez sporą rzeszę ludzi. Zresztą, jeśli ktoś wybiera Ewangelię jako zasadę swojego życia, to do czegoś to zobowiązuje - pomimo słabości oraz większych i mniejszych upadków. W tej mierze dotyczy to każdego wierzącego chrześcijanina.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgorszyć,znaczy uczynić kogoś gorszym, prawda?
    Ale dlaczego te haniebne praktyki Kościoła mają zrobić z Ciebie gorszego człowieka?
    Zastanów się, proszę.
    Czy nie dlatego, że pozbawiają Cię pewnej podstawy, chwieją Twoją "wiarą"?
    Czyż nie wynika to z tego, że - szukając podstawy, sensu, "prawdy" - chcesz się podporządkować instytuicji Kościoła(którą nota bene utożsamiasz z religią?)

    Dla mnie religia jest niestety rodzajem ideologii, która pozbawia mnie wolności myślenia.
    A każda ideologia niesie ze sobą, koniec końców, zło, bo przedkłada idee ponad człowieka (stąd właśnie brało się ZŁO, które ma na swoim sumieniu Kościół).

    Kościół jako "opoka", której nie można naruszać.
    Stąd też określenie Kościoła jako Matki, której nie wolno krytykować (bo wszelka krytyka pociąga za sobą "zgorszenie").
    A Kościół, niestety, jest dla mnie jeszcze jednym wcieleniem Wielkiego Brata.
    I - tak naprawdę - niewiele ma wspólnego z Chrystusem, jednym z Najlepszych Ludzi, jacy pojawili się kiedykolwiek na tym świecie.

    Pozdrawiam świątecznie

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam nadzieję, że nie uraziłem Cię tym komentarzem.

    PS.Pisząc: "dla mnie religia jest niestety rodzajem ideologii, która pozbawia mnie wolności myślenia" - miałem bardziej na myśli religię zinstytucjonalizowaną.

    OdpowiedzUsuń
  5. ... religię zinstytucjonalizowaną (i narzuconą z zewnątrz).

    OdpowiedzUsuń
  6. Nikt mi Kościoła z zewnątrz nie narzucał. Tak naprawdę odkryłem go i wybrałem w sposób zupełnie wolny będąc już w miarę dojrzałym człowiekiem (dobiegając 20-ki). Nie uważam też, aby ograniczał moją wolność myślenia - na to nie pozwolę sobie nigdy. Oczywiście, nauka Kościoła jest dla mnie bardzo ważna, ale nie przyjmuję jej ślepo. Staram się zawsze ją przemyśleć, czego wyraz dawałem już i na tym blogu. Zawsze jednak uważnie wsłuchuję się w głos Kościoła i biorę na poważnie jego argumenty, a nie zbywam zdawkowym stwierdzeniem, że to tylko ideologia. Czynię tak dlatego, że Osoba Chrystusa i Ewangelia są dla mnie bardzo ważne i inaczej niż Ty nie uważam, że Kościół nie ma z Chrystusem nic wspólnego. Ale to temat na dłuższe dyskusje.

    To prawda, że ZŁO, które ma na swoim sumieniu Kościół niejednokrotnie brało się z przedkładania idei nad człowieka. Jeśli jednak tak się działo, to właśnie wbrew zasadom wyznawanym przez sam Kościół. Konkretni ludzie odchodzili od Ewangelii i zawsze było to wbrew temu, czym jest istota Kościoła. To były rany zadane także samemu Kościołowi. Najdobitniej wyraził to Jan Paweł II w swoim słynnych przeprosinach w Roku Jubileuszowym 2000. Bo przecież największą wartością dla Kościoła jest Bóg i człowiek. Nie można "spotkać" Boga bez człowieka. To drugi człowiek ma być dla mnie największą wartością. "Nie można kochać Boga, którego się nie widzi, nie kochając człowieka, którego się widzi". To jest największe, najważniejsze i własne przykazanie Jezusa: kochaj Boga i bliźniego. Jeśli więc ktoś przedkłada jakiekolwiek idee nad człowieka i jego dobro, odchodzi od tego, co jest sercem Ewangelii. Tego nauczył mnie właśnie Kościół.

    Moją religią jest chrześcijaństwo realizowane w Kościele rzymsko-katolickim. Może czasem w pewnych zwrotach mogłem napisać "religia", myśląc o katolicyzmie, ale nie oznacza to, że nie rozumiem znaczenia tego terminu, który odnosi się także do innych tradycji duchowych. Stwierdzenie, że utożsamiam religię z Kościołem jest więc pewnym nadużyciem.

    Nie uważam, że Kościoła nie można krytykować. Wyznaję jednak zasadę, że jeśli do Kościoła należę mam prawo go krytykować na tyle, na ile go kocham. To daje gwarancję, że ta krytyka wypływa z tego, że mi na Kościele naprawdę zależy. Nie jest wówczas wyrazem moich fobii, uprzedzeń, zranień, ale wypływa z autentycznej troski.

    Nie czuję się urażony Twoimi uwagami, gdyż nie wyczuwam w nich wrogości - nie ma tam żadnych inwektyw, ani próby ośmieszania mnie. A nawet, gdyby były - jakoś bym to przełknął. Zastanawiałbym się tylko, czy warto z Tobą rozmawiać. Na szczęście o to nie musimy się martwić. :)

    Też pozdrawiam świątecznie - cokolwiek te święta dla Ciebie znaczą.

    OdpowiedzUsuń
  7. "Zastanawiałbym się tylko, czy warto z Tobą rozmawiać."
    Czy nie uważasz Snoopy, że mogę to zdanie odebrać jako obraźliwe? ;)
    (A tak naprawdę, to ono po prostu zrobiło mi przykrość :( )
    Ale Twój obszerny komentarz chyba jednak jednoznacznie świadczy o tym, ze mimo wszystko warto :)

    Przyznaję, moja notka z wczoraj była może zbyt impulsywna, skrótowa i na pewno nie wyczerpująca całej złożoności problemu.
    Na temat Kościoła nie chciałbym jednak dyskutować, bo wiem jak Kościół jest dla Ciebie ważny, a ja z kolei już dawno przestałem się identyfikować, jako jeden z członków jego społeczności (czyli "Wspólnoty"). Czułem jednak, że za bardzo ogranicza to moją wolność. Poza tym, stałem się wobec Kościoła zbyt krytyczny i niejako moja uczciwość wobec własnych przekonań spowodowała tę moją małą (prywatną) schizmę. (Czy to właśnie jest powodem, dla którego wątpisz w zasadność dyskusji ze mną?)

    Przyznaję, że moim nadużyciem było chyba jednak stwierdzenie, że Kościół ma niewiele wspólnego z Chrystusem. Miałem na uwadze to, że tak rozbudowana instytucja jak Kościół, nie mogłaby wręcz funkcjonować w rzeczywistości, gdyby literalnie brała słowa i naukę Chrystusa - i prawdopodobnie (stosując się do nich) nie przetrwałaby w Europie tyle milenii.)

    Ja jestem jednak człowiekiem, nazwę to: anty-partyjnym, nie nadaję się też za bardzo na członka jakiejś kościelnej wspólnoty, a tym bardziej sekty. Bo to dla mnie oznacza jednak (większą lub mniejszą) rezygnację z własnej wolności (gdyż nie wyobrażam sobie tego, by można się było uważać za członka takiej wspólonoty, bez podporządkowania się... choćby panującym w niej regułom czy obiektom kultu, o dogmatach nie wspominając.)

    I jeszcze jedno: może Cię to zdziwi, ale dla mnie tacy ludzie jak Jezus Chrustus czy Jan Paweł II, byli jednymi z najważniejszych postaci konstytuujących - a piszę to bez patosu - moje człowieczeństwo gdyż dzięki nim obu - a także dzięki temu, co sobą symbolizowali - poczułem kilkakrotnie w swoim życiu wręcz mistyczne doznanie, związane z myślą o nich. Konkretnie: niewiarygodne ciepło promieniujące z okolic mojego serca na całe moje ciało).
    Ale po co ja to piszę, skoro jednak wątpisz w sens rozmowy ze mną? :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Może jednak pozwolisz jeszcze, że zacytuję tu własny komentarz,jaki popełniłem niedawno na blogu Porcelanki (wiąże się on bowiem dość ściśle z poruszonym tu przez nas tamatem):

    MISTRZ, AUTORYTET, POSŁUSZEŃSTWO...

    Ludzie nie tyle chcą się pozbywać samych siebie przyjmując nauki mistrza, co zachować siebie, ale wzmocnionego naukami mistrza. Nawet jeśli jest to związane z tzw. “odrzuceniem”, “pozbyciem się”, czy też zmianą pewnych aspektów własnego “ja”.
    Tak więc, paradoksalnie, nawet jeśli komuś się wydaje, że porzuca własne “ja”, to robi to z pobudek egoistycznych.
    Zauważmy, że wtedy – tak naprawdę – nie następuje jakaś redukcja “ego” ale wprost przeciwnie: to “ego” podłączane jest niejako pod jeszcze większe EGO mistrza (Nauczyciela, Guru, religijnego przywódcy, proroka, führera…). Człowiek nie pozbywa się wtedy swojego “ego”, raczej się ubazwłasnowalnia – cedując swoją wolną wolę na podporządkowanie się Przywódcy, który często staje się Obiektem Kultu.
    W tym wszystkim najbardziej koszmarne wydaje mi się “ślepe” posłuszeństwo. To właśnie ono było powodem… a właściwie umożliwiło te wszystkie zbrodnie, których dopuszczano się w społeczeństwach (państwach) totalitarnych.
    Niestety, zdolność ludzi do podporządkowywania się władzy (autorytetom, politycznym, czy też politycznym przywódcom), jest jedną z naważniejszych cech społecznego zachowania się człowieka, wręcz warunkiem, bez którego społeczeństwo (państwo) by nie mogło powstać (to jest ta potężna siła konstytuująca “stadne” życie Homo sapiens).
    Dlatego też, większość ludzi tworzących społeczeństwo, wydaje się być konformistami i oportunistami. Także uciekać od wolności (a zauważył to nie tylko Fromm) – gdzieś pod skrzydła gotowych formuł politycznych i religijnych. bo to jest nie tylko wygodne, ale i – jak się wydaje – konieczne.
    Przeciętny człowiek nie jest w stanie stworzyć autonomicznych reguł własnego postępowania – stąd potrzeba szukania Mistrza, Nauczyciela, Drogowskazu… (podporządkowanie się kulturowemu status quo).
    I tylko nieliczni mają odwagę (determinację), albo są na tyle szaleni, by “przewartościować” obowiązujące dotychczas “wartości” – i zastąpić je własnymi. Niestety, najczęściej trafiają oni na krzyż/stos, zakuwa się ich w kajdany, albo zakłada kaftan bezpieczeństwa.
    Lecz zdarza się i tak, że niektórzy z nich stają się zarzewiem nowych ruchów społecznych, nowej filozofii, nowej religii…

    OdpowiedzUsuń
  9. Przeprasza, ale chyba jednak o czym zapomniałem.
    Może rzeczywiście - w związku tym, co tutaj napisałem, nie mam "prawa" pisać, że pozdrawiam świątecznie.
    Ale na pewno mam prawo, by Cię pozdrowić serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ojej! Zupełnie zbiłeś mnie z tropu, Logosie. Przyznam, że zaskoczyła mnie Twoja reakcja. To zdanie o "nierozmawianiu" nie było nawet w najmniejszym stopniu zamierzone jako przytyk, o chęci obrażania nie wspominając. Chodziło mi wyłącznie o to, że zastanawiałbym się (zwróć uwagę na tryb przypuszczający), czy warto rozmawiać z człowiekiem, który obrażałby mnie inwektywami lub wyśmiewał (co oznaczałoby brak chęci do dialogu z jego strony). Myślałem, że jest jasne, iż w Twoim wypadku nic takiego nie zachodzi (co też zaznaczyłem). No, cóż - chyba przekombinowałem. Przepraszam.

    Widzę, że cały czas masz tę wizję, że wspólnota odbiera wolność - narzuca dogmaty i wiąże się z podporządkowaniem. Tymczasem w prawdziwej wspólnocie (w odróżnieniu od sekty) naprawdę jest duża przestrzeń wolności - także w poglądach. Z dużym uproszczeniem mówiono o tym w Polsce w haśle "Kościół łagiewnicki i toruński", ale ta dychotomia nie wyczerpuje bynajmniej bogactwa postaw członków Kościoła. Poza tym to nie jest tak, że ktoś narzuca mi np. obiekty kultu. Jeśli dostępuję łaski wiary, to w pewnym momencie sam wybieram, że chcę wierzyć w Chrystusa, Ewangelię, sakramenty etc. W tym naprawdę jest głęboka jedność. I wówczas ja tego chcę i potrzebuję - nikt mnie do tego nie zmusza. Przecież ja sam wybieram w co i jak chcę wierzyć. A tych rzeczy, które "należy wierzyć" w Kościele jest naprawdę dużo mniej niż mogłoby się wydawać. Dla przykładu: jeśli nie chcę, mogę nie wierzyć np. w objawienia Matki Bożej, cudowne obrazy i źródełka, aniołów stróżów, nowenny, błogosławionych, cuda, a nawet encykliki papieskie etc. I wcale nie czyni mnie to heretykiem. Pytanie tylko dlaczego coś odrzucam; czy roztropne jest lekceważenie tego, czy nie. By ustrzec się głupiego relatywizmu, wystarczy trochę pomyślunku i konsekwencji - a jeśli trzeba, wskazówek Magisterium Kościoła. Tak - nie bójmy się tego powiedzieć. Tam też szukam odpowiedzi na pytania, jakie przede mną stają. Wszystko to jakoś chcę przemyśleć, bo swoją przynależność do Kościoła traktuję poważnie. I naprawdę jestem w tym wolny - możesz w tę moją wolność wierzyć lub nie, ale przynajmniej dopuść taką myśl, że to jest możliwe. Naprawdę żaden autorytet w Kościele - nawet papież - nie żąda ode mnie ślepego posłuszeństwa.

    Piszesz jeszcze o tym, że Kościół nie może traktować literalnie Ewangelii i Pisma świętego, bo wówczas nie mógłby przetrwać. A nie pomyślałeś o tym, że Jezusowi może wcale nie chodziło o to, by we wszystkim traktować Jego słowa literalnie? Przecież on przemawiał tak, jak jest to charakterystyczne dla Semitów i w ogóle dla ludzi Wschodu: w przypowieściach, pieśniach, poetyckich (i nieraz bardzo przesadnych) metaforach. Całe Pismo święte posługuje się mnóstwem różnych gatunków literackich - bardzo często mówi językiem mitu. Niestety my, ludzie Zachodu, mamy zupełnie inną mentalność i nie zawsze to pojmujemy. Nawet sam Kościół w historii nie zawsze się ustrzegł tego błędu (np. literalne rozumienie pieśni o stworzeniu świata). Na szczęście dziś lepiej już to rozumiemy. Inna sprawa, że dzisiaj czasem przeginamy w drugą stronę.

    No, ale chyba za bardzo się rozpisałem. To są tematy na książki, a nie na krótkie notki na blogu.

    Też pozdrawiam serdecznie! :)

    OdpowiedzUsuń
  11. I jeszcze jedno: dziękuję Ci za to, że pomimo mojego braku chęci do rozmowy ;) zechciałeś podzielić się swoim doświadczeniem związanym z Chrystusem i Janem Pawłem II. Oni byli zapewne przyjaciółmi (jeśli można tak powiedzieć) - może stąd to podobieństwo wrażeń. Takie doświadczenia są bardzo cenne. Warto je pielęgnować i poszukać odpowiedzi na pytania, jakie one stawiają. Lub przynajmniej te pytania sobie zadać.

    OdpowiedzUsuń
  12. Szanuję Twój wybór.
    Zwłaszcza Twój - człowieka (mimo wszystko ;) ) otwartego i wrażliwego.

    Cieszę się, że mimo innego podejścia do Kościoła, wiary, religii, potrafimy jednak znaleźć wspólny język (zwłaszcza jeśli chodzi o sferę szeroko rozumianej kultury i sztuki :) )
    Co przecież nie raz udowodniła wymiana naszych myśli.

    Rzeczywiście, poruszyliśmy tematy, o których można by dyskutować bez końca.

    Może więc tylko dwie uwagi.
    1. Piszesz na przykład: "Jeśli dostępuję łaski wiary, to w pewnym momencie sam wybieram, że chcę wierzyć w Chrystusa, Ewangelię, sakramenty etc."
    Przyznam się, że tego nie rozumiem. Jeśli bowiem "dostępujesz łaski wiary" to nie możesz uważać, że sam tę wiarę wybierasz - że Ty dokonujesz wyboru (bo wtedy "łaska wiary" nie miałaby sensu - skoro sam mógłbyś ją wybrać).

    Ale Ty wyraźnie piszesz: "w pewnym momencie sam wybieram, że chcę wierzyć w Chrystusa, Ewangelię, sakramenty etc."
    Otóż ja tak nie mogę - jest to sprzeczne z moją konstytucją psychiczną i intelektualną. Naprawdę nie jestem w stanie WYBRAĆ tego w co mam wierzyć.
    Dlaczego?
    Choćby dlatego, że uważałbym to za pewną... ontologiczną nieuczciwość. A także za swego rodzaju wygodnictwo: nie posiadam rzeczywistej wiedzy, więc zamiast niej wybieram sobie wiarę (w coś tam... np. w coś, co jest mi potrzebne i co mi się po prostu podoba - to właśnie jest ta wybiórczość współczesnej religijności).
    Koniec końców, jak byśmy na to nie patrzyli, wiara wg Ciebie jest kwestią wyboru.

    W moim przypadku jest inaczej: ja nie wybieram sobie swojego światopoglądu (a tym bardziej religii). Nie potrafię przyjąć niczego "na wiarę" i stwierdzić, że jest to prawda (bo chcę, żeby to było prawdą). Nie. Ja cały czas wątpię. I naprawdę wiem, że nic nie wiem (a jeśli wiem, to niewiele).
    Mój światopogląd kształtuje się na podstawie tego co jestem w stanie zrozumieć (a jeśli nie jestem w stanie zrozumieć, to nie wybieram sobie ze szwedzkiego stołu wiary to, co mi "pasuje", albo - wyrażając się bardziej elegancko - co jest mi potrzebne).

    2. Niepotrzebnie użyłem sformułowania o religii "narzuconej z zewnątrz", bo zostałem źle zruzumiany (a świadczy o tym to, jak mocno zacząłeś temu zaprzeczać, mówiąc właśnie o tym, że jeśli chodzi o religię i wiarę, to wszystko opiera się na Twoich wyborach).
    Nie to miałem na myśli.
    Raczej to, że człowiek rodzi się w takiej a nie innej przestrzeni kulturalnej (religijnej), i to niejako narzuca mu (czyli determinuje) jego tożsamość kulturową (także i religijną), której zazwyczaj większość ludzi się podporządkowywuje (co w pewnym sensie ogranicza ich wolność).

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie mam w tej chwili zbyt wiele czasu, ale krótko odpowiem na Twoje uwagi.

    ad. 1. Łaska nie jest sprzeczna z wolną wolą. Ona buduje na naturze. Otrzymuję łaskę, ale mogę się na nią zgodzić, wyjść jej na przeciw, przyjąć ją albo ją odrzucić. Wiara to jest skomplikowana rzeczywistość. Pewnego rodzaju splot łaski i wyboru. Ze strony Boga - to jest łaska (czyli dar), ze strony człowieka - wybór. Wiara nie przyjęta w wolności nie będzie nigdy prawdziwą wiarą - co najwyżej jej karykaturą.

    Ja myślę, że my za mało zwracamy uwagi na ten moment wolitywny - i to we wszystkich największych cnotach chrześcijaństwa, jakimi są wiara, nadzieja i miłość (w tym także przebaczenie). To nie są tylko stany emocjonalne, uczucia, nastroje ale coś znacznie głębszego. Dzisiaj ludzie często mylą miłość z zaangażowaniem uczuciowym, wiarę z nabożnym rozkołysaniem uczucia, nadzieję z optymistycznymi uczuciami i nastrojami. (Pisze o tym także Halik w cytowanej przeze mnie w poście książce). Oczywiście uczucia są tam obecne i potrzebne, ale na uczuciach wszystko się nie wyczerpuje. To tylko powierzchnia.

    I nie chodzi tu o jakąś wybiórczość w podejściu do wiary. Daleko mi od traktowania religii jak supermarketu. Dlatego właśnie jestem w Kościele i przyjmuję jego naukę w sposób integralny. To jest chyba jedyna droga uczciwa, konsekwentna i odpowiedzialna. Oczywiście pamiętam o tym, o czym pisałem poprzednio: że i tu mam sporą swobodę i możliwość wyboru - sam Kościół mi je daje. Nie ma to nic wspólnego z relatywizmem i nieuczciwością - w odróżnieniu od drogi synkretyzmu, gdy wybieram sobie z różnych tradycji religijnych to, co mi odpowiada i konstruuję coś w rodzaju "religijnego potworka Frankensteina", z którego robię sobie bożka na moje własne potrzeby i uszytego na mój wzór i podobieństwo.

    Ad. 2. Oczywiście, że człowiek rodzi się w pewnym środowisku religijno-kulturowym - ja jednak nie sądzę, by to ograniczało jego wolność. Jeśli dziecko rodzi się w Polsce i uczy się języka polskiego, to czy ogranicza to jego wolność? A może nie trzeba go wcale uczyć żadnej mowy - niech sobie sam wybierze jaka mu pasuje, gdy już dorośnie?

    OdpowiedzUsuń
  14. Piszesz zarówno:
    "Dlatego właśnie jestem w Kościele i przyjmuję jego naukę w sposób integralny."

    jak i:
    "Przecież ja sam wybieram w co i jak chcę wierzyć."

    Wg mnie to są jednak sprzeczności. Uważam, że jeżeli ktoś decyduje się być członkiem jakiegoś kościoła, to już nie może sobie wybierać dowolnie to albo tamto, czyli wierzyć w to, co mu się podoba. I dla mnie ta konieczność podporząkowania się kanonom wiary (czy też dogmatom) byłaby właśnie ograniczeniem mojej wolności.
    Przyjęcie jakiegokolwiek (ustalonego "odgórnie")dogmatu jest dla mnie jednoznaczne z czymś w rodzaju intelektualnego samobójstwa.

    Wogóle, rozprawianie o wierze, prędzej czy później doprowadza do absurdu. A mnie nie stać, (tak jak np. Pascala czy Kirkegaarda) na to, by stwierdzić: "wierzę, bo to jest absurdalne".

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja wybieram w co i jak chcę wierzyć przede wszystkim na tym najbardziej fundamentalnym poziomie, tzn. wybieram wiarę realizowaną w Kościele katolickim. I to jest mój wolny wybór. Teraz, będąc konsekwentnym, przyjmuję integralnie naukę Kościoła - z tym, że i tutaj mam możliwość wyboru. Są prawdy wiary konieczne do przyjęcia, aby w ogóle być chrześcijaninem i katolikiem, ale jest też wiele prawd, a także praktyk i zwyczajów, które nie są konieczne do akceptacji przez katolika - tak więc pewna swoboda jest możliwa. Gdybym np. doszedł do wniosku, że Chrystus nie może być i Bogiem i człowiekiem, tym samym wykluczałbym się w pewnym sensie ze wspólnoty Kościoła. Jeśli natomiast stwierdzę, że trudno mi uwierzyć w objawienia w Lourdes i nie akceptuję pielgrzymek do tego miejsca, to nie wyklucza mnie z Kościoła i nie jest nawet żadnym wykroczeniem, czy grzechem.

    Oczywiście, że na drodze wiary w pewnym momencie rozum dochodzi do granicy, a człowiek staje przed Tajemnicą. Czy jednak uznamy to za "intelektualne samobójstwo" to już inna sprawa. Równie dobrze poleganie tylko i wyłącznie na rozumie mogę określić jako egzystencjalne albo poznawcze samobójstwo. Bliższa mi jest prawda, od której Jan Paweł II rozpoczął swoją encyklikę "Fides et ratio": "Wiara i rozum są jak dwa skrzydła...". Czy człowiek przyjmuje tę prawdę, to już jego osobista sprawa - w dużej mierze to także kwestia wyboru (choć zapewne nie tylko).

    Dzięki za dyskusję!

    OdpowiedzUsuń
  16. Nasz rozum też nie jest wystarczający, by poznać i pojąć to wszystko, co nas otacza.
    Człowiek zastępuje tę niewiedzę (a także broni się przed konsternacją wynikającą z tego niezrozumienia) m.in. wiarą.
    I wtedy (człowiek wierzący) uważa, że dotarł do prawdy. Ja nie potrafię uznać coś za prawdę tylko dlatego, że chcę (wierzę) aby to prawdą było.
    To nas różni w kwestii wiary i prawdy.
    A poza tym, jesteśmy takimi samymi ludźmi :)

    You're welcome!

    OdpowiedzUsuń
  17. Jak tak sobie czytam te nasze posty, to dochodzę do wniosku, że zwróciliśmy uwagę głównie na światopoglądowy, intelektualny i "poznawczy" element wiary chrześcijańskiej. Tymczasem on nie wyczerpuje tego, czym jest wiara - a to przede wszystkim osobista więź, bliska relacja z Chrystusem. I akurat ona chyba już mniej jest zależna od woli. Tak, czy siak dyskusja ciekawa. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  18. Witam,
    Mam na imię Klaudia i mam na do Ciebie sprawę dotyczącą literatury, a dokładnie jednej konkretnej książki poszukiwanej przeze mnie. Ponieważ nie widzę tutaj żadnego kontaktu do Ciebie zostawiam swojego @, czekając na odzew, bo już nie mam innego pomysłu jak się z Tobą skontaktować.Bardzo mi na tym zależy... Z góry dziękuję za odzew i pozdrawiam!!!
    K.

    e-mail:
    pankulek@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  19. witam! ja też mam do Ciebie jedno bardzo ważne pytanie odnośnie poszukiwanego filmu o Charliem Brownie, którego nigdzie nie mogę znaleźć:(i wypruwam już sobie żyły żeby go sprowadzić, ale nikt nie wie o który mi chodzi:/ nie widzę tu twojego maila więc jak będziesz mieć chwilę to napisz Kasia astrolinea@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  20. Kiedyś zamieszczałem tu adres mailowy, ale zaginął on w czeluściach przeszłości. ;)

    Przepraszam, że odpowiadam dopiero teraz, ale przez cały tydzień byłem w podróży i odciąłem się na ten czas od internetu. Nie wiem, czy będę mógł Ci pomóc, ale już piszę maila do Ciebie.

    OdpowiedzUsuń