piątek, 5 marca 2010

Eugeniusz Mucha


Dla Eugeniusza Muchy, syna wiejskiego organisty spod Rzeszowa, sięgnięcie do religijnej sztuki ludowej jako istotnej inspiracji, nie ma nic wspólnego z fascynacją ludowością rodem z przełomu XIX i XX wieku w celu tworzenia sztuki narodowej. Jest to raczej swoisty „powrót do korzeni”, do tradycji rodzimej twórczości. Jest to dla niego pewnego rodzaju antidotum na panujące nurty malarskie, takie, jak socrealizm (w który wcześniej się zaangażował), koloryzm i różnego rodzaju prądy awangardowe. To właśnie dziecięcy kontakt ze sztuką kościelną obudził w nim wrażliwość estetyczną. I ta droga religijnych inspiracji została przez niego podjęta w dojrzałej twórczości artystycznej.

Wczesne dzieła jego autorstwa trafiły do kultu, co związane było z tym, że dwaj spośród jego braci (miał ośmioro rodzeństwa) byli księżmi. To właśnie jeden z nich zatrudnił artystę przy wykonaniu polichromii kościoła w Dobrzechowie (woj. podkarpackie) i to wówczas, gdy Eugeniusz był jeszcze na studiach. „Praca przy polichromii okazała się owocnym przedsięwzięciem". Powrót na wieś pomógł mu przezwyciężyć uwikłanie w socrealizm, „ożywił jego tęsknotę za tym, co autentyczne, wyzbyte ideologicznej podszewki”. To właśnie pod wpływem wykonywania tej pracy na zamówienie Kościoła sięgnął do Biblii oraz zwrócił się w kierunku kultury chłopskiej, co odtąd miało stać się charakterystycznym wyróżnikiem jego twórczości.

Ukrzyżowanie Piotra (1993)

„Stworzył jednak własną poetykę, na którą składa się zainteresowanie postrzeganymi w religijnej perspektywie podstawowymi egzystencjalnymi problemami człowieka, jego «czuciem» świata i (…) prostota środków wyrazu”. Fascynują go zwłaszcza takie tematy, jak narodziny, miłość, przemijanie, śmierć. Obrazy Muchy dalekie są jednak od tradycyjnej ikonografii religijnej i publiczność nieprofesjonalna reaguje na nie czasami niechętnie. Dlatego trudno uznać jego dzieła za sztukę sakralną sensu stricto.

Matka (1986)

Są to w pierwszym rzędzie realizacje bardzo osobiste, emocjonalne, dosadne, rozbrajająco szczere – a przez niektórych uważane wręcz za prowokacyjne i heretyckie. Niesłuszny zarzut herezji wynika zapewne z faktu, że artysta „traktuje biblijny przekaz w sposób silnie, by tak rzec, uwewnętrzniony”. Sacrum miesza się z profanum; to, co uniwersalne, z tym, co prywatne; tradycja z innowacją, powaga tematów z humorem, ironią i groteską – zawsze jednak w sposób refleksyjny i dociekliwy, a także nie naruszający granic dobrego smaku. Jest to osobista „malarska egzegeza” wynikła z pilnej lektury Ewangelii, która uzyskuje autorską formę. „Wymowa owej formy oparta jest głównie na poetyce groteski, z cechującym ją dążeniem do przekształcania rzeczywistości, deformacją przestrzeni postaci, operowaniem kontrastami i, co za tym idzie, umiejętnością korygowania konwencjonalnych motywów i znaczeń”. (por. Kitowska-Łysiak, s. 105-113)

Pieta (1959-75)

Prostota kształtów, pewna „prymitywność” tych obrazów i ich „naiwny urok” nie są nigdy równoznaczne z ubóstwem treściowym. Wręcz przeciwnie – ta nietuzinkowa wizja treści religijnych jest niezwykle odświeżająca i poruszająca, nie pozwala na zastygnięcie w schematach interpretacyjnych. Tak, jak kerygmat ewangeliczny, obrazy te domagają się od odbiorcy decyzji, odpowiedzi, zmiany życia. Zaskakują, „budzą ze snu”, nawet wstrząsają i przez to domagają się od widza zajęcia stanowiska. Nie przechodzi się obok nich obojętnie. Bo twórczość Eugeniusza Muchy „nie tyle zapoznaje z treścią wiary, co głosi zbawienie jako rzeczywistość zawsze obecną, stojącą przed każdym człowiekiem i oczekującą od niego zdecydowanej reakcji”. (por. Rogozińska, s. 243-244)

Pocałunek Judasza (1986)


Boże Narodzenie
(1972)



Jest to jedno z najbardziej znanych, a zarazem najbardziej kontrowersyjnych dzieł Eugeniusza Muchy. Oto jak opisuje to dzieło Tadeusz Boruta (artysta, którego poznaliśmy w poprzednim poście):

„Boże Narodzenie przedstawia nagą kobietę leżącą na ziemi w momencie porodu. Postać rodzącej zwrócona głową do dołu, z rozwartymi nogami skierowanymi ku górze, niemal całkowicie wypełnia kadr płótna. Jej korpus malowany żarzącymi się różami i czerwieniami, nierozerwalnie przynależy do ziemi, zaznaczonej podobnie intensywnymi kolorami. Z tej partii obrazu wycina się twarz matki, przywołująca z pamięci formę złotej maski mykeńskiej, przykuwającej widza spojrzeniem pustych oczodołów i bezdźwięcznych warg.

Inaczej potraktowana jest górna część obrazu – w przeciwieństwie do niemal jednorodnego dołu jest ona niezwykle dynamiczna, budowana na kontrastach kolorystycznych i znaczeniowych. Łono i nogi rodzącej malowane świecącymi i ciepłymi oranżami, ugrami i żółcieniami, kontrastują z wyrastającym z łona, ukrzyżowanym Chrystusem w formie ludowego świątka, malowanego zimnymi szarościami, zielenią, bielą i czernią. Rozwarte, gorące nogi matki otaczają trupio sine ciało narodzonego ukrzyżowanego, a zarazem zmartwychwstałego Jezusa. To dokonujące się zmartwychwstanie wyrażone jest przez artystę użyciem chwalebnej, a nie cierpiętniczej formy ukrzyżowanego. (…)

W miejsce matczynego ciepła i nierozerwalnego związku matki z dzieckiem mamy tu antynomię (…) uczuć – ostre przeciwstawienie matki i syna. Łono rodzącej staje się jednocześnie Golgotą. Artysta dotyka prawdy o umieraniu już od momentu narodzin. Ujawnia się tu jakaś pierwotna niezgoda na los zarówno archetypicznej matki-ziemi, jak syna-świątka, symbolizującego kulturę. (…) Kompozycję uzupełniają postacie dwóch łotrów, ukrzyżowane po bokach, a także niewielkie komentujące postacie mężczyzn w prawym rogu obrazu, wśród których znajdujemy malarza z paletą i pędzlem”.


E. Mucha znajduje swój własny oryginalny sposób na przedstawienie prawdy o nierozerwalnej i bezwzględnej jedności żłóbka i krzyża, Betlejem i Golgoty, życia i śmierci, początku i końca. Serwuje widzowi swoistą terapię wstrząsową, wzmacniając ekspresję dzieła poprzez wykorzystanie biologicznej sfery życia ludzkiego z jego erotycznością oraz fizjologią narodzin i śmierci (por. Łuszczek, s. 225).

„Nagi i silnie wydęty brzuch Maryi jest tu zarazem Golgotą, rozumianą nie tyle jako miejsce w przestrzeni, ile wydarzenie w czasie i centralny punkt dziejów (…) Umieranie rozpoczyna się w momencie narodzin. Krzyż i łono sytuują się na osi ziemia – niebo. Dzięki narodzinom i ofierze przywrócona zostaje komunikacja z Bogiem i otwierają się «bramy niebios». Rola krzyża rozszerza się na cały proces wcielenia. Silnie wyeksponowana postać rodzącej w bólach Bożej rodzicielki, a zwłaszcza jej łona, mówi też o współudziale Matki w męczeństwie Syna (compassio) oraz jej uczestnictwie w dziele zbawienia (coredemptio)”. (Rogozińska, s. 242)

Obraz zdobył nagrodę na wystawie Mity, wierzenia, symbole w krakowskiej Galerii Pryzmat, ale wzbudził protesty zarówno ze strony przedstawicieli ówczesnej władzy świeckiej (PZPR), jak i władzy duchownej. W Niemczech na właściciela galerii, w której był pokazany, nałożono karę pieniężną za „obrazę uczuć religijnych”.

Veraikon z ptakami (1974)

Zaplecze:
- T. BORUTA, Malować tyle, ile się rozum
ie, „Znak”, 10, 1996.
- M. KITOWSKA-ŁYSIAK, Przeżycie religijne a logika formy: Antoni Rząsa – Eugeniusz Mucha, w: taż, Rzeczywistość obrazu, Lublin: Towarzystwo Naukowe KUL, 2007, ss. 98-114.
- D. K. ŁUSZCZEK, Inspiracje religijne w polskim malarstwie i grafice 1981-1991, [b. m. w.] Społeczny Komitet im. Ojca Dominika Łuszczka, 1998.

- R. ROGOZIŃSKA, W stronę Golgoty. Inspiracje pasyjne w sztuce polskiej w latach 1970-1999, Poznań: Księgarnia Św. Wojciecha, 2002.


4 komentarze:

  1. Zupelnie nie znam tego artysty, wiec z tym wieksza ciekawoscia przeczytalam Twoja notke. Ciekawe, ze w kulturze jest zakodowanych kilka reprezentacji historii nowotestamentowej, ktore sa uwazane za "poprawne", ale wszelkie odejscia i oryginalne ujecia od razu wywoluja kontrowersje. Ten obraz z rodzaca Jezusa matka jest genialnym przedstawieniem podwojnej natury boga (boskiej i ludzkiej), bolesnego procesu narodzin, w ktore wpisana jest smierc. Naprawde bardzo humanistyczne ujecie. Zupelnie niepotrzebnie oburzano sie na artyste. Czemu nikt sie nie gorszy sie, ogladajac XVI-wieczna Marie w odslonietymi piersiami, karmiaca Jezusa, z ktorej sutka tryska mleko? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie też bardzo podoba się ten obraz Muchy. Co ciekawe, podobne ujęcie, tyle że a rebours, przedstawił Boruta w Piecie, którą opisałem w poprzednim poście. Myślę, że kontrowersję wzbudziła dosadność przedstawienia (od której Mucha nigdy nie stronił - zob. inne jego dokonania). Postać Maryi została przez nas tak "odczłowieczona", że ukazanie jej tak, jak ją Bóg stworzył, i to w naturalnej przecież pozie porodu nie mieści się w żadnych kanonach.

    Historia sztuki zna różne kontrowersyjne ujęcia. Jest nawet taki typ ikonograficzny (choć rzadko spotykany) "lactatio Mariae" czyli mleko tryskające z jej piersi - często w wizji, jaką uzyskał św. Bernard. Zob. np. tutaj: http://cgfa.acropolisinc.com/c/cano2.jpg

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten sam motyw pojawia się na obrazie, który widziałam w londyńskiej Dulwich Gallery (przy okazji, jeżeli następnym razem masz ochotę wybrać się do mniejszego, ale szalenie ciekawego muzeum sztuki to polecam to miejsce. Jakieś 30-40 min autobusem bądź 15 min pociagiem od centrum, ale warto. Zresztą rdzeniem zbiorów galerii jest była-kolekcja obrazów ostatniego polskiego króla. Po tym, jak się w Polsce państwo popsuło, kolekcja została przejęta przez Anglików i teraz spoczywa dumnie w murach Dulwich. Koniec przydługiej dygresji :-) Właśnie tam jest obraz z tym samym motywem tylko Maria zwrócona jest do patrzącego, a na kolanach trzyma pucołowatego Jezusa. Mleko tryska jej w górę w stronę widza. Przyznam szczerze, że jak oglądałyśmy ten obraz z koleżanką, to głośno się roześmiałyśmy z kontrastów w tym ujęciu. Jestem ciekawa, czy gdyby jakiś współczesny artysta wykorzystał ten sam motyw i pokazał go w obecnych realiach, czy przypadkiem nie byłoby kolejnej kontrowesji/skandalu (choć jak słusznie wskazałeś ten motyw jest przecież w kanonie). Współcześni odbiorcy są jednak zbyt przewrażliwieni?

    OdpowiedzUsuń
  4. Coś z tym przewrażliwieniem jest na rzeczy. Może dlatego, że współczesna sztuka przyzwyczaiła nas do tego, że woli wykorzystywać motywy religijne w sposób ocierający się o bluźnierstwo, a czasem nawet tę granicę przekraczając. Tamte historyczne przedstawienia wynikały jednak z wiary, a nawet pobożności. Poza tym pewną rolę odgrywa chyba też to, że ludzie są raczej słabo przygotowani do odbioru sztuki - a brak prawdziwej sztuki we współczesnych kościołach bynajmniej tu nie pomaga. Wszechobecny kicz, który z definicji jest łatwy i niewymagający namysłu sprawia, że obraz takiego Muchy na przykład staje się niezrozumiały.

    Dzięki za podpowiedź co do muzeum. Najprawdopodobniej w lecie spędzę miesiąc w Londynie, więc będę się mógł tam wybrać. :)

    OdpowiedzUsuń