wtorek, 15 grudnia 2009

Uczta Babette czyli o Bogu, sztuce i jedzeniu


Co roku, gdy zbliża się Boże Narodzenie, a także już podczas samych świąt, towarzyszy mi nieustannie myśl ks. Józefa Tischnera:
Na tym polega tajemnica wiary ewangelicznej: widzieć Boga tam, gdzie się Go najmniej spodziewamy. Choćby w stajni...
Niespodziewanie przyszła ona do mnie także podczas seansu zupełnie niezwykłego filmu, jakim jest Uczta Babette (reż. Gabriel Axel) na podstawie opowiadania Karen Blixen. Nie lubię streszczać filmów, powiem więc tylko, że opowiada on o tym, jak pewna mała purytańska społeczność zostaje przemieniona przez przychodzącą z zewnątrz kobietę. Babette, bo takie jest imię kobiety, po długich latach wspólnego życia z tymi ascetami, przygotowuje dla nich niespodziankę: prawdziwą ucztę, która (mimo oporu z ich strony) otwiera ich na nowe doznania, zmieniające wiele w ich życiu.


Członkowie tej społeczności - jak pisze Blixen - wyrzekli się rozkoszy tego świata, bo ziemia i wszystko co ziemskie było dla nich rodzajem ułudy, a rzeczywistość prawdziwą stanowiła upragniona Nowa Jeruzalem. (tłum. W. Juszczak). Aby osiągnąć tę wieczną szczęśliwość, trzeba wyrzec się tego, co jest tylko iluzją, a więc doczesności, zmysłowości, przyjemności. Chodzi więc o to, by w swoje życie wprowadzić swoisty dualizm: należy oddzielić wyraźnie sferę sacrum od sfery profanum; to, co jest służbą Bożą od tego, co nią nie jest. Prowadzi to w konsekwencji do ograniczenia do absolutnie koniecznego minimum tych czynności, które służą zaspokajaniu potrzeb ciała oraz potrzeb ducha mających charakter świecki (takich jak np. muzyka, śpiew, taniec - w ogóle potrzeba sztuki). Zaspokajanie głodu czy pragnienia, a nawet zaspokajanie potrzeby piękna nie jest służbą Bożą, może być więc traktowane zdawkowo. Czyż nie tym w istocie jest specyficzna purytańska pobożność protestancka? I oto pojawiają się ludzie, którzy dążą nie do rozdzielenia świata duchowego i świeckiego, lecz do tego, by się one wzajemnie przenikały. Co ciekawe oboje - Achille Papin (baryton opery paryskiej) i wspomniana już Babette Hersant są katolikami (zostaje to w filmie wyraźnie zaznaczone). To oni właśnie posiadają tę wrażliwość i odwagę, by dostrzec Boga tam, gdzie nikt się Go nie spodziewa.


Życie purytan polega nie tylko na zaprzeczeniu samej zmysłowości. Cała ich egzystencja staje się w zasadzie negacją. Najlepiej widać to na przykładzie sióstr, u których mieszka i służy Babette. Marcina i Filipa, córki pastora (założyciela społeczności), kolejno odrzucają szanse, jakie stawia przed nimi życie. Świadomie rezygnują z miłości, pasji, spełnienia - sądząc zapewne, że dokonują miłej Bogu ofiary. Jednakże zanegowanie tych wartości (a także satysfakcji, przyjemności, sensualności) prowadzi w efekcie do maksymalizacji bólu, wysiłku i zmęczenia, wreszcie skrzętnie maskowanego cierpiętnictwa. Poczucie niechęci jest konsekwencją sensualnego znieczulenia na wszystko, co przyjemne.

Tymczasem to Babette pokazuje, że prawdziwa ofiara łączy się z darowaniem drugiemu jakiegoś dobra. Ona także wyrzeka się wszystkiego, ale tworzy przy tym niezwykłe dobro - z wdzięcznością, miłością i prawdziwą pokorą. Dlatego nie ma w niej zgorzknienia, ale autentyczna radość i spełnienie. Bo jak sama mówi: Na całym świecie rozbrzmiewa wołanie artysty: pozwólcie mi dać z siebie wszystko. To, co czyni dla innych, realizując swój wielki talent, czyni z niej artystkę, a misterium smaku, jakie urządza zagorzałym cierpiętnikom - prawdziwą sztuką. Autentyczny artyzm nie pozostawia nikogo głuchym, każdy może go zrozumieć i to właśnie staje się miarą jego wielkości. W tym momencie film staje się pochwałą kultury. Przypomina także, że życie, by było w pełni życiem, nie może obyć się bez radości i przyjemności oraz bez odrobiny szaleństwa.


Ktoś mógłby twierdzić, że historia ukazana w filmie jest zbyt prosta i naiwna, by mogła być naprawdę przekonująca. Taka obawa byłaby uzasadniona, gdyby nie to, że reżyser rozgrywa ją z wielkim wyczuciem i artyzmem, nie popadając nawet raz w fałszywy ton, czy niezgrabną dosadność. Jest przy tym rozkosznie konkretny i zmysłowy. W jego opowieści wcale nie brakuje logiki i konsekwencji. Bo przecież właśnie dlatego, że przedstawiciele kongregacji wyrzekali się zmysłowości, tak bardzo silnie ona na nich oddziałała, zmieniając zupełnie odniesienie do współwyznawców i świata. (...) To niezwykły paradoks, iż cel jaki sobie ci ludzie stawiali, osiągnęli zupełnie innymi środkami niż te, które wybrali.


Uczta Babette spełnia swoje zadanie. Zmysły odkrywają niepoznawalne dotychczas tajemnice, ujawniają swą potencję i siłę. (...) Prawdziwa sztuka prowadzi do jedności... Sfera sacrum i profanum, duch i ciało zostają zjednoczone. Chory dualizm znika. Jedność rodzi się także między ludźmi. Tam, gdzie pobożni chrześcijanie zupełnie się tego nie spodziewali, tam gdzie nigdy nie szukali, objawia się Bóg. I zostaje uwielbiony.


Zaplecze:
- Waldemar Frąc, Obiektywizm subiektywnych pragnień. Transcendencja zmysłowości w Uczcie Babette Gabriela Axela, w: "Kwartalnik filmowy", Rok XXXI, nr 66 (126) 2009, s. 174-181.

- Jan Olszewski, Uczta Babette, w: Światowa Encyklopedia Filmu Religijnego, red. ks. Marek Lis, Adam Garbicz, Biały Kruk, Kraków 2007, s. 559-560.

6 komentarzy:

  1. Uwielbiam ten film, opowiadanie też. Jeden z tych, do którego wraca się wciąż i wciąż, nigdy nie zapomina, świetny!

    OdpowiedzUsuń
  2. I ja zapewne jeszcze do niego kiedyś powrócę. Nie zapomnę na pewno.

    OdpowiedzUsuń
  3. uwielbiam film, uwielbiam książkę:)

    OdpowiedzUsuń
  4. http://www.vodeon.pl/film,babettes-g-stebud,st-phane-audran,caly-film-za-darmo,2

    OdpowiedzUsuń
  5. Film ten obejrzałam po raz pierwszy na słynnych kiedyś "Konfronacjach" i zapadł w moje serce na zawsze. W styczniu tego roku urządziłyśmy sobie z przyjaciółkami filmowe spotkanie, by obejrzeć właśnie "Ucztę Babette". A dziś - jaka radość i satysfakcja(!), bo w przeglądzie prasy usłyszałam, że ulubiony film nowego papieża (Franciszka), to...właśnie "UCZTA BABETTE"! Pozdrawiam miłośników tego filmu! Szkoda, że nie można go kupić - od wielu lat usiłuję. Na szczęście ma go przyjaciółka - był kiedyś dodatkiem do gazety, ale "nie załapałam sie" na kupno. Oby go wznowili:) Dziękuję za ten artykuł - nic dodać, nic ująć, kwintesencja przesłania filmu...

    OdpowiedzUsuń
  6. Wielkie dzięki za miłe słowa. Rzeczywiście wielka szkoda, że nie można nigdzie tego filmu dostać. Nie wiedziałem, że to ulubiony film papieża Franciszka. Ale skoro tak jest, to tylko dobrze o nim świadczy. Lubię go coraz bardziej. :)

    OdpowiedzUsuń