niedziela, 11 października 2009

Sinful Attraction


Trochę już ochłonąłem, mogę więc napisać parę słów o wczorajszym koncercie boskiej Tori Amos w Warszawie.


Koncert w 2007 r. przeżyłem bardzo mocno. Nie dość, że było to moje pierwsze spotkanie na żywo z ukochaną od lat artystką, to jeszcze sam występ był wprost niesamowity. Okazało się, że Tori na żywo jest zupełnie czarodziejska - jej głos i fortepian sprawiają cuda, a tobie ciarki przechodzą po plecach i do oczu napływają łzy. Niezapomniane przeżycie.


Tym razem liczyłem na coś podobnego i ekscytacja przed koncertem była jakby nieco mniejsza, gdyż wiedziałem już czego mniej więcej się spodziewać, niespodzianek nie oczekiwałem. W końcu drugie spotkanie to jednak już nie to samo, co pierwsze. Tym bardziej więc to, co stało się w Sali Kongresowej 10 października AD 2009 wprawiło mnie w osłupienie. Czegoś takiego naprawdę się nie spodziewałem. Tori przeszła samą siebie!


Najpierw zaskoczyła doborem utworów (setlista na końcu tego wpisu). Zabrakło takich "hiciorów" jak Crucify, Winter czy A Sorta Fairytale. Było sporo utworów starych i nieoczywistych (np. Space Dog, Jamaica Inn, Icicle) oraz takich, które słabo znają nawet najzagorzalsi fani (Graveyard, Upside Down). Z ostatniej płyty zaledwie cztery utwory. Zaskoczyła mnie też długość koncertu: aż dwie i pół godziny ostrego walenia w klawiatury (było ich aż sześć: fortepian, cztery syntezatory i fisharmonia). Nota bene był to najdłuższy koncert na tej trasie.


Największym jednak zaskoczeniem była sama Tori i energia, jaka ją rozpierała, co w zetknięciu ze świetną publicznością dało efekt wybuchowy. W relacji na portalu onet.pl nazwano koncert "trzesięniem ziemi" i naprawdę nie są to słowa na wyrost. Takiej energii, jaka wyzwolona została podczas Precious Things i Strong Black Vine nie doświadczyłem na żadnym koncercie - nawet na U2.

Zresztą Tori po raz kolejny pokazała, że wcielanie się w różne postaci przychodzi jej bez większego trudu. Początek koncertu to była frywolna Tori, która zgodnie z tytułem trasy i konceptem ostatniego albumu kokietowała i mizdrzyła się do publiczności, skutecznie wodząc ją na pokuszenie. W tym duchu wykonana została np. Concertina - jedna z moich ulubionych piosenek, która tutaj zabrzmiała rewelacyjnie.


Po nieco figlarnej pierwszej części, nastrój stopniowo robił się spokojniejszy i bardziej liryczny, czego kulminacją była część zwana Lizard Lounge, w której Tori wystąpiła całkiem sama, tylko z akompaniamentem fortepianu. O ile podczas koncertu sprzed dwóch lat był to jeden z najpiękniejszych momentów, tym razem atmosfera odrobinkę oklapła. Ale tylko odrobinkę. :) Kulminacja koncertu nadrobiła wszelkie braki. Dużym zaskoczeniem były też dla mnie aż dwa bisy. One znów wprowadziły nastrój wesołej i żartobliwej zabawy, co widoczne było szczególnie w utworze Big Wheel.

Wciągu całego koncertu nie zabrakło najbardziej "grzesznych" utworów Tori: Icicle (jedno z najlepszych wykonań tego koncertu - ciarki po plecach), Strong Black Vine, Flavor, Precious Things. Szkoda, że zabrakło np. Original Sinsuality lub Father Lucifer albo God, które dopełniłyby grzesznego obrazu tej atrakcji. (W Średniowieczu Tori Amos spłonęłaby na stosie jako ruda wiedźma).


Wydaje się, że Tori i jej chłopaki zadowoleni byli z koncertu. Promienieli ze szczęścia, tulili się i przybijali sobie piątki - może także z tego powodu, że koncertem w Sali Kongresowej zakończyli tournée po Europie. Publiczność także była w siódmym niebie. Większość osób wstała z miejsc, spora grupa podeszła pod scenę. Nie zabrakło transparentów, łańcuchów z serc, a nawet płatków róż wyrzucanych w powietrze, o oklaskach, uśmiechach i łzach nie wspominając.


Udało się Tori mnie zaskoczyć. Jeszcze teraz przeżywam mocno ten wczorajszy wieczór i trudno jest mi myśleć o czymkolwiek innym. Zupełnie jak w jednym z jej utworów:

like a good book
I can't put this

day back

a sorta fairytale
with you


Zaiste baśń, w której główną rolę gra piękny smukły elf o długich, czerwonych włosach i niebiańskim głosie.


--------------
Setlista:
Give

Hotel

Cornflake Girl
Icicle
Concertina
Flavor
Space Dog
Spark

Welcome To England

Girl

Bells For Her


Lizard Lounge :

Graveyard

Upside Down
Gold Dust

(band returns):

Hey Jupiter
Jamaica Inn

Talula

Precious Things

Strong Black Vine


Encore :

Raspberry Swirl

Tear In Your Hand


Bliss

Big Wheel

PS Zdjęcia z koncertu w Warszawie za wp.pl i z Zabrza za onet.pl.

4 komentarze:

  1. Dzielę z Panem zachwyt nad tym koncertem Tori. W 2003 roku byłam w Poznaniu. I niby też wiedziałam, czego się spodziewać... tymczasem to sobotnie przeżycie było zupełnie inne.

    Lizard Lounge... Nie wiem, dlaczego Pana zdaniem "atmosfera oklapła"... Dla mnie był to najbardziej wzruszający fragment koncertu, absolutnie inne uniesienia niż wtedy, gdy Tori śpiewała na przykład Precious Things. Trafnie zresztą zauważył Pan kokieteryjne manipulowanie nastrojem - i jeśli ktoś z uwagą i w ciszy słuchał piosenek w części Lizard Lounge, to znaczy, że poddał się artystce i czarowi koncertu w zupełności...

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie były moje osobiste odczucia co do Lizard Lounge i z tego co wiem, nie byłem w nich odosobniony. Niemniej jednak nie była to jakaś radykalna zmiana, czy "wpadka" - bynajmniej. Rozumiem, że dla Ciebie i zapewne wielu innych osób był to ważny i ciekawy moment. Ja tak też odebrałem podobny zabieg podczas poprzedniej trasy. Tym razem jednak nie wszystko mi tu do końca zagrało w tej części. Ale to w sumie drobiazg, który w żaden sposób nie wpływa na ogólną ocenę koncertu.

    OdpowiedzUsuń
  3. :-) domyślam się jak musiało być wspaniale, zazdroszczę! i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. A tutaj można posłuchać nagrań z tego koncertu: http://thesethingsinside.wordpress.com/2009/10/17/tori-amos-live-in-warsaw-2009/

    OdpowiedzUsuń