niedziela, 26 lutego 2012

Florencja


Od dłuższego już czasu mam jakąś wyjątkową niechęć do pisania czegokolwiek - stąd też te wielkie przestoje na blogu. Dzieje się wiele, tyle że ja straciłem ochotę do opisywania tego. Miejmy nadzieję, że to tylko przejściowy kryzys. Mimo tego postanowiłem się przemóc i napisać notkę o moim tygodniowym wyjeździe do Florencji.

 Widok na Florencję spod kościoła San Miniato al Monte

Florencja na pierwszy rzut oka wydaje się na miarę człowieka. Nie jest tak rozległa, jak Rzym - w zasadzie do wszystkich zabytków bez większego trudu można dotrzeć na piechotę. Nawet znajdujące się tu dzieła sztuki to zaledwie jakiś jeden wiek dziejów historii sztuki - nie mamy takiego przekroju, jak w Wiecznym Mieście. To wszystko są jednak pozory, bo mało które miasto oszałamia i przytłacza tak, jak stolica Toskanii. Nie bez przyczyny to właśnie w tym mieście objawia się słynny syndrom Stendhala. Albowiem dzieła tutaj się znajdujące należą do najwspanialszych, jakie kiedykolwiek powstały. Słyszałem nawet plotkę, że miasto chwali się, iż na tej swojej niewielkiej w zasadzie przestrzeni gromadzi aż jedną piątą zbiorów sztuki całego świata! I to właśnie sprawia, że Florencja nie jest jednak na miarę człowieka.

 Capella dei Pazzi (ok. 1430), arcydzieło Brunelleschiego

Chociaż jestem z powrotem w Polsce od dwóch tygodni, wciąż jeszcze "trawię" to, co widziałem we Florencji. Stają mi przed oczyma te wszystkie wspaniałości i nawet wywołane z pamięci zachwycają i poruszają. A co najbardziej?

Nie będę oryginalny - przede wszystkim Dawid Michała Anioła. Robi rzeczywiście KOLOSALNE wrażenie. Kochani, oryginał trzeba po prostu zobaczyć - nie zadowalajcie się kopiami, jak chociażby tą przed Palazzo Vecchio. Nie dziwię się już Vasariemu, który stwierdził, że tą rzeźbą Michał Anioł nie tylko dorównał starożytnym, ale ich przewyższył. Co tak porusza w Dawidzie? Oczywiście kunszt, rozmiary, połysk kamienia, niezwykły realizm w oddaniu najmniejszych szczegółów - tak, to wszystko na pewno. Ale dla mnie wielkim odkryciem było przede wszystkim to, jak wiele drobnych "niedoskonałości" ma to idealne ciało młodego młodzieńca. I ta słynna "za duża" dłoń i takaż głowa, ale też np. wcale nie idealne palce u stóp. Te wszystkie odejścia od stanu idealnego tylko potęgują siłę oddziaływania tego niezwykłego posągu. Absolutne arcydzieło, jakich mało. A jego oddziaływanie na widza zintensyfikowane jest poprzez sposób ekspozycji: w absydzie, ze świetlikami bezpośrednio nad statuą, z prowadzącą do niego "aleją" innych rzeźb Michała Anioła. Niemalże sakralizacja!


 Michał Anioł Buonarrotti, Dawid, detale (1504)

Zresztą Florencja to miasto Michała Anioła. Czy jakiekolwiek inne może pochwalić się obecnością aż tylu jego dzieł? Każde z nich jest wyjątkowe - od młodzieńczego krucyfiksu z zakrystii Santo Spirito, poprzez Bibliotekę Laurecjańską, jeńców i Bachusa, po Zwycięzcę z Palazzo Vecchio. Na mnie największe wrażenie zrobiła jednak Bandini Pietà w Muzeum Katedralnym oraz grobowce Medicich w Nowej Zakrystii w San Lorenzo

 Michał Anioł Buonarrotti, Bandini Pietà, fragment (ok. 1550)

Jednym z dzieł, które mnie bardzo zaskoczyło była kaplica w Palazzo Medici-Riccardi z freskiem Benozzo Gozzoli. Na reprodukcjach nigdy mnie specjalnie nie zachwycał: pełen przesady, zbyt drobiazgowy, za mało przejrzysty... Tymczasem na miejscu okazało się, że w tym szaleństwie nadobfitości jest metoda. Capella dei Magi zupełnie nie przytłacza, daje za to mnóstwo radochy w obserwowaniu poszczególnych postaci i odszukiwaniu co ciekawszych i zabawniejszych elementów. A jest ich tam takie mnóstwo: wymyślne stroje, urocze zwierzęta, różnorodne rośliny, wreszcie pozy i miny niezliczonych postaci... Zabawa na długie godziny - tylko jak tu się skupić na modlitwie w takim przybytku? Choć zapewne freski sprawdzają się nieźle podczas nudnego kazania...

Benozzo Gozzoli, Pokłon Trzech Króli
fragment fresku z kaplicy w pałacu Medici-Riccardi (1459-61)

A jeśli już o freskach mowa, cudowne są słynne malowidła nieodżałowanego Masaccia w kaplicy Brancaccich w Santa Maria del Carmine, Ostatnia Wieczerza Domenico Ghirlandaio w Ognissanti i tegoż Cappella Tornabuoni w Santa Maria Novella, nie wspominając o Fra Angelico w klasztorze San Marco, czy malowidłach ściennych Giotta w Santa Croce. A to i tak nie wszystko.

 Ja na tle fresku Ostatnia Wieczerza Domenica Ghirlandaio (ok. 1480). 
A co!

Poza tym malarstwo w Uffizzi, gdzie można przekonać się na własne oczy, że Wenus Botticellego rzeczywiście jest jedną z najpiękniejszych kobiet uwiecznionych ręką ludzką. To była moja druga wizyta w tej galerii i tym razem najbardziej zapamiętałem Portret papieża Leona X z kardynałami Rafaela (symfonia różnych odcieni i faktur czerwieni), Wenus z Urbino Tycjana, a także obrazy z działu "malarstwa obcego" (m.in. Rubens, de Chardin, Rembrandt). Wielkim odkryciem tego wyjazdu był także Bronzino, którego dotychczas lekceważyłem.

 Angelo Bronzino, Portret Eleonory de Toledo z synem Giovannim (ok. 1545)

Rafael, Portret papieża Leona X z kardynałami (ok. 1518)

Ech, wiele by jeszcze pisać, a i tak na nic się zdadzą te moje opisy mnóstwa kościołów, muzeów, galerii, pałaców, placów... Bo jak tu oddać słowami cudowną harmonię fasady Santa Maria Novella, widok na Florencję spod San Miniato, czy górującą nad miastem kopułę Duomo. Tyle niech wystarczy. Zakończę natomiast paroma drobiazgami bez większego znaczenia.

 Fasada Santa Maria Novella Albertiego (1456-70)

Widok na kopułę katedry Santa Maria del Fiore Brunelleschiego (1416-34)

Florencja przywitała mnie pierwszego dnia... poezją Czesława Miłosza, którego tomik (w językach włoskim, angielskim i polskim) znalazłem na stoliku w holu hotelowym.


Florencję zwiedza się pod wieloma względami trudniej, niż Rzym. Tutaj trzeba płacić za wstęp praktycznie wszędzie - do każdego kościoła, kaplicy, krużganka. Do tego stopnia, że jedna placówka sprzedaje oddzielne bilety do różnych części obiektu (np. w San Lorenzo: oddzielnie wnętrze kościoła, biblioteka i zakrystia). W Rzymie można wejść prawie do wszystkich kościołów za darmo i pstrykać w nich zdjęcia do woli. We Florencji fotografowanie i filmowanie to największa zbrodnia. Wielkim za to ułatwieniem dla turysty jest to, że nie przestrzega się tu tak ściśle świętej sjesty. Większość obiektów jest otwarta przez cały dzień. Pomagają też stosunkowo niewielkie odległości między zabytkami - o czym już wspominałem.

Po raz pierwszy doświadczyłem też w Italii tak przenikliwego zimna, o którym włoskie gazety pisały "freddo Siberiano". Za to tym większa radość była z rozgrzewających wizyt kulinarnych we włoskich trattoriach, barach i restauracjach. Cóż za cudowne jedzenie. I jedno odkrycie kulinarne. Nie sądziłem, że spotkam deser, który dorówna słynnemu Tiramisu. A jednak! Profiteroles, czyli kuliste "ciasteczka" (?) czekoladowo-kakaowo-śmietankowe to niebo w gębie. Załączam zdjęcie z internetu, bo niestety nie pstryknąłem fotki tych, które jadłem. 


Och, słodka i oszałamiająca Florencja! Jak mocne czerwone wino o bardzo długim finiszu.


czwartek, 2 lutego 2012

Nagrobek Szymborskiej


Był rok 1997. W ręce wpadł mi polsko-angielski, obszerny wybór wierszy Wisławy Szymborskiej Nic dwa razy/Nothing Twice wydany przez krakowskie Wydawnictwo Literackie. Tyle co poetka otrzymała Nagrodę Nobla, dzięki czemu o niej usłyszałem i przeczytałem pierwsze utwory. Dopiero jednak ten tom pozwolił mi się w niej zakochać, a dzięki niej - pokochać poezję. Bo to właśnie w czasach licealnych uczyłem się czytać wiersze. Obok Szymborskiej, pierwszymi poetami, z którymi się zaprzyjaźniłem byli Zbigniew Herbert i ks. Jan Twardowski. 

Była to poezja komunikatywna, która nie odstraszyła początkującego czytelnika, jakim byłem. Pomimo swojej prostoty, niezwykle mądra, przenikliwa, pełna humoru, zabarwionego często pewną dozą gorzkiej refleksji. Szymborska uczyła mnie m.in. że niepewność nie musi być straszna, a jest wręcz istotnym składnikiem mądrości. Oswoiła mnie też z subiektywnością i relatywnością (choć nie z pochodnymi -izmami) oraz dystansem, który w pewnych sytuacjach bywa potrzebny. Jej poezja jest par excellence filozoficzna, a jednak skrojona na miarę "zwykłego" człowieka. 

Wiele by jeszcze można pisać o tej "staroświeckiej jak przecinek" poetce. Wystarczy jednak słów - były one specjalnością pani Wisławy i nigdy nie używała ich w nadmiarze, a na te Największe, które narzucają się w tym momencie najbardziej, miała uczulenie i rozbrajała je natychmiast ironią, dystansem, humorem... W tej chwili przepełnia mnie przede wszystkim wdzięczność za to, co nam po sobie zostawiła. A póki co wystarczy jakże charakterystyczny Nagrobek, który sama sobie wystawiła:

Tu leży staroświecka jak przecinek 
autorka paru wierszy. Wieczny odpoczynek
raczyła dać jej ziemia, pomimo że trup
nie należał do żadnej z literackich grup.
Ale też nic lepszego nie ma na mogile 
oprócz tej rymowanki, łopianu i sowy.
Przechodniu, wyjmij z teczki mózg elektronowy
i nad losem Szymborskiej podumaj przez chwilę.

(Z tomu Sól, 1962)
Fot. A. Banaś, źródło zdjęcia


***
P.S. W najbliższą niedzielę wyjeżdżam na tydzień do Florencji. Myślę, że jakieś wrażenia z tej podróży wkrótce się tu pojawią.