piątek, 23 września 2011

Lascaux i Le Thot


W czasie wyjazdu, który relacjonuję w bieżących notkach spełniło się jedno z moich największych marzeń: odwiedziłem słynną jaskinię Lascaux, zawierającą paleolityczne malowidła sprzed ok. 17 tysięcy lat. To znaczy, ściśle rzecz biorąc, odwiedziłem Lascaux II, czyli wierną kopię oryginalnej groty. Lascaux została odkryta przez młodych chłopców (oraz ich psa Robota) 12 września 1940 r. Była dostępna dla zwiedzających od 1948 r. do kwietnia 1963 r. Niestety tłumy odwiedzających, nieodpowiednia wentylacja i różne mikroby sprawiły, że malowidła zaczęły niszczeć (najpierw tzw. "zielona choroba" czyli glony, a potem zaraza "biała", z którą walczy się po dziś dzień). Wówczas to zdecydowano się zamknąć to miejsce dla zwiedzających, ale jakieś 200 metrów dalej postanowiono stworzyć dokładną replikę jaskini.


Jedenaście lat drążono pod ziemią idealną kopię: jedyna zmiana w Lascaux II to płaskie podłoże oraz trochę wyżej podniesiona tzw. galeria osiowa, czyli wąski przesmyk prowadzący od tzw. Sali Byków. Z dokładnością do trzech milimetrów zrekonstruowano fakturę ściany i każde jedno malowidło (używając tych samych materiałów i technik). Zachowana też została identyczna wilgotność powietrza i temperatura (wspomniane wcześniej "choroby" nie są tu groźne, bo jest odpowiednia wentylacja i przewiew z obu stron, nie tak, jak w oryginalnej Lascaux). Skopiowane zostały trzy pierwsze pomieszczenia, w których znajduje się ponad 90% malowideł. Pozostałe, schowane w głębi oryginalnej groty, można obejrzeć w ciekawym muzeum w oddalonym o ok. 7 km Le Thot.


Le Thot to nie tylko te kilka wyjątkowych malowideł, ale i ciekawe filmy ilustrujące sposób ich powstawania (niestety tylko w języku francuskim), manekiny przybliżające wygląd oraz sposób życia i pracy ówczesnych artystów, a wreszcie małe zoo zbierające zwierzęta widoczne na tych prehistorycznych freskach.

 

Same malowidła są po prostu niezwykłe. Pomimo syntetyczności, zachwycają bezbłędnym sposobem ujęcia wyglądu zwierzęcia i jego ruchu (przy rozmiarach dochodzących nawet do kilku metrów długości). A ile można się tu domyślać znaczeń i sensów - które jednak zawsze pozostaną tylko domysłami. Fascynująca, magiczna przygoda. W końcu to jedno z tych miejsc, w których rodziła się sztuka.


O Lascaux napisano całe tomy - i jest to zwykle pasjonująca lektura. Na początek polecam zwłaszcza przepiękny esej Zbigniewa Herberta pt. Lascaux z tomu Barbarzyńca w ogrodzie. Znajdziecie tam nie tylko krótką historię znalezienia jaskini i główne hipotezy na temat znaczenia malowideł, ale i jedne z najpiękniejszych literackich opisów tej groty.

Pozwolę sobie zacytować zakończenie eseju Herberta:

Wracałem z Lascaux tą samą drogą, jaką przybyłem. Mimo że spojrzałem, jak to się mówi, w przepaść historii, nie miałem wcale uczucia, że wracam z innego świata. Nigdy jeszcze nie utwierdziłem się mocniej w kojącej pewności: jestem obywatelem Ziemi, dziedzicem nie tylko Greków i Rzymian, ale prawie nieskończoności.

To jest właśnie ludzka duma i wyznanie rzucone obszarom nieba, przestrzeni i czasu. „Biedne ciała, które mijacie bez śladu, niech ludzkość będzie dla was nicością; słabe ręce wydobywają z ziemi noszącej ślady oriniackiej półbestii i ślady zagłady królestw — obrazy, które budząc obojętność czy zrozumienie, jednako świadczą o waszej godności. Żadna wielkość nie da się oddzielić od tego, co ją podtrzymuje. Reszta to uległe stwory i bezrozumne owady".

Droga była otwarta ku świątyniom greckim i gotyckim witrażom. Szedłem ku nim czując w dłoni ciepły dotyk malarza z Lascaux.

I jeszcze jedna ciekawostka na koniec: tak się przypadkowo złożyło, że odwiedziłem Lascaux właśnie 12 września, dokładnie w 71 rocznicę jej odkrycia. W ten dzień co roku grotę odwiedzają żyjący jeszcze jej odkrywcy. Gdy mówił o tym przewodnik, zrozumiałem, że chodzi o samego Marcela Ravidat, ale jedna ze stron internetowych podaje, że zmarł on w 1995 r. - co mnie trochę zdziwiło (będę musiał jeszcze trochę poszperać w tym temacie). Tak, czy siak wypatrywałem tych nobliwych gości wśród odwiedzających, ale nie udało mi się ich zlokalizować. Choć, kto wie - może byli tuż obok?

Przy wejściu do groty, kilka dni po jej odkryciu. 
Od lewej: Léon Laval (nauczyciel chłopców), Marcel Ravidat i Jacques Marsal (odkrywcy), ks. Henri Breuil (słynny uczony, zwany "papieżem prehistorii")

P.S. W Lascaux II nie można było fotografować, więc zamieszczone tu zdjęcia to malowidła z muzeum w Le Thot. Pozostałe można bez większego trudu znaleźć w internecie, np. na oficjalnej stronie jaskini. Gorąco polecam!

 Do Lascaux II i Le Thot jedzie się przez urocze miasteczko Montignac

czwartek, 22 września 2011

Jerzy Nowosielski w Lourdes


W czasie naszego wyjazdu do Francji, postanowiliśmy uczcić niedzielę i wybraliśmy się do miejsca świętego, a mianowicie do Lourdes. To znane na całym świecie sanktuarium słynie z objawień Matki Bożej, cudownej wody i całym szeregiem udokumentowanych uzdrowień z najróżniejszych chorób. Ciekawy byłem co zastaniemy na miejscu.


No, cóż. Pierwsze wrażenie: katolicki Disneyland. Świątynia wygląda, jakby była zrobiona z plastiku. Całość jest zresztą modelowym przykładem XIX-wiecznego neostylu - tutaj przede wszystkim jest to neogotyk, ale są i inne wpływy (np. mozaiki w kościele dolnym, na których Maryja wygląda jak Cate Blanchett jako Galadriela we "Władcy Pierścieni" Jacksona). W sumie znaleźć tu można co najwyżej ze dwie ciekawsze realizacje, te bardziej współczesne. Dopiero po powrocie do domu zorientowałem się, że nie zrobiłem tam niemal żadnego zdjęcia - po prostu nie było tam nic na tyle ciekawego, by wyciągnąć aparat. 


Całe założenie sanktuaryjne składa się z czegoś w rodzaju parku, w którym znajduje się mnóstwo "atrakcji": główna świątynia z kryptą, kościół dolny oraz olbrzymia podziemna hala - też wykorzystywana jako miejsce modlitw. Poza tym oczywiście oryginalna grota, w której ukazała się małej Bernadecie Maryja (najładniejsze miejsce w Sanktuarium), droga krzyżowa, jakiś plac kolorowych krzyży, miejsca do zapalania świec (które mają nawet do kilku metrów wysokości!), diorama z historią św. Bernadety, różnego rodzaju domy pielgrzyma, hospicja, punkty informacyjne, księgarnie itp. 


Jest to typowy wykwit pobożności ludowej i ona tutaj niepodzielnie króluje. Powiem szczerze, że byłem lekko skonsternowany patrząc na te wszystkie przejawy pobożności, które zbyt często przypominały niebezpiecznie jakieś praktyki magiczne: pocieranie chusteczek o skałę, całowanie wilgotnych kamieni, napełnianie butelek cudowną wodą i nabożne jej picie... Samo picie wody może i nie jest specjalnie kontrowersyjne, ale te tłumy i ilość butelek (niektóre w kształcie Matki Boskiej) naprawdę robią co najmniej dziwne wrażenie. Woda leci oczywiście z całego mnóstwa nowoczesnych kraników.

Tak naprawdę więcej przeżyć duchowych dało mi inne miejsce w tym miasteczku - raczej nie odwiedzane przez pielgrzymów. Będąc na terenie sanktuarium wystarczy spojrzeć w górę (w kierunku północnym), by spostrzec złote kopuły. To ukraińska cerkiew greckokatolicka, w której polichromię w 1984 r. wykonał jeden z najlepszych polskich malarzy - niedawno zmarły Jerzy Nowosielski. Warto się tam wybrać - to tylko jakieś 10 minut spacerkiem od Sanktuarium Maryjnego.


Sama cerkiew jest bardzo mała - to w zasadzie kaplica, połączona z co najmniej dwukrotnie większym domem parafialnym. Wewnątrz ikony: ciemne twarze na niebieskim tle, które zachęcają do kontemplacji. Emanują z nich powaga i skupienie, nabożne sacrum, które nie tak łatwo znaleźć w pobliskim Sanktuarium.

Jedyny "zgrzyt" w tym harmonijnym wnętrzu to nieco tandetny ikonostas - wielka szkoda, że nie został on wykonany także przez Nowosielskiego, który jak nikt potrafił stworzyć piękne, harmonijne wnętrze sakralne, także pod względem architektonicznym (jak to uczynił np. w cerkwi w Białym Borze).

Co tu wiele pisać. Popatrzcie sami. Jakie wrażenia?


wtorek, 20 września 2011

Barcelona


Podczas pobytu w południowo-wschodniej Francji, razem z towarzyszami podróży wpadliśmy na pomysł, by odwiedzić nie tak bardzo oddaloną Barcelonę. Niestety mogliśmy tam pojechać tylko na jeden dzień, ale ponieważ wizyta w tym mieście była marzeniem nas wszystkich, zdecydowaliśmy, że lepiej zobaczyć choć trochę, niż nic. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że  w czasie jednego dnia nie zwiedzimy wszystkiego, ale i tak w ciągu tych 12 godzin zobaczyliśmy więcej, niż się spodziewaliśmy. Stało się tak dzięki niełatwej, ale szczęśliwej decyzji, by odżałować spore pieniądze na autobus turystyczny. Dzięki temu przynajmniej przejechaliśmy obok większości atrakcji, wysiadając w miejscach, które najbardziej chcieliśmy zobaczyć.

Wieże Sagrada Familia od strony wschodniej
(z fragmentem fasady Narodzenia Pańskiego)

 Pierwszym celem była oczywiście Sagrada Familia, słynna świątynia Gaudiego, w budowie już prawie 130 lat. Przyznam się, że jechałem tam z pewnym lękiem. Chyba żaden z uznanych architektów nie zasługuje na tytuł "króla kiczu" w tym stopniu, co Antonio Gaudi, a dzieło jego życia, monstrualna świątynia barcelońska, widziana na zdjęciach zdaje się potwierdzać ten przydomek. W rzeczywistości ta budowla oszałamia i konsternuje - zdania na jej temat w naszej grupce były podzielone. Ja jednak staję w obronie Gaudiego. 

Przy żółwiu z fasady Narodzenia

Ten kościół mógł powstać tylko w katolickiej Hiszpanii (no, ewentualnie gdzieś w Ameryce Łacińskiej) i tutaj, zwłaszcza w barwnej Barcelonie, sprawdza się on w stu procentach. Cóż za szaleństwo form i barw! Istny horror vacui, karmiony nieposkromioną wyobraźnią. Jednak w tym szaleństwie jest metoda. Widać tu spójny zamysł, pewną ideę, która ma ręce i nogi. Wymowa fasad i poszczególnych rzeźb, twórcze przekształcenie ikonografii chrześcijańskiej, dialog z historycznymi formami architektonicznymi: kościół wygląda trochę jak gotyk przefiltrowany przez najbardziej rozbuchane formy hiszpańskiego baroku i sprzęgnięty z ideami modernizmu.  

Fragment zachodniej fasady Męki Pańskiej

 Fragment wschodniej fasady Narodzenia Pańskiego

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, gdy zbliżyłem się do tej budowli, to różnego rodzaju oślizłe stworzenia, które oblazły ją z wierzchu: jaszczurki, węże, ślimaki, ropuchy... Nie wiem jaki był zamysł architekta, ale moja natychmiastowa myśl: to symbole zła, które nie może dostać się do wnętrza tej przestrzeni sakralnej i pozostaje bezsilne na zewnątrz. Skojarzenie ze średniowiecznymi gargulcami też chyba nie jest przypadkowe.

Jeden z gadów na fasadzie

Kolejnym miejscem przykuwającym uwagę zwiedzających jest fasada zachodnia (czyli boczna - kościół nie jest orientowany), tzw. Fasada Męki Pańskiej. Jej autorem jest Josep Maria Subirachs i powstała ona już po śmierci Gaudiego, w latach 80-tych XX w. Jej kubizujące, pełne ekspresji rzeźby - choć przez wielu uważane za kontrowersyjne - znakomicie oddają dramat pasji Chrystusa.  

Fragment fasady Męki Pańskiej

Wchodząc do wnętrza (które jest już prawie ukończone), wkraczamy w inny świat: baśniowy, bajecznie kolorowy, a jednak ogarnięty pewną aurą sakralną. Organiczne formy, tak obficie czerpiące z księgi form natury, mają swój niepowtarzalny urok. Wysokie, smukłe kolumny, różniące się przekrojem i rodzajem kamienia, tworzą las, jak z barwnego snu, rozpościerający nad głowami niesamowity baldachim sklepienia.

Różnorodne kolumny wnętrza
Sklepienie

 Fragment wnętrza

Spacer po tej świątyni daje mnóstwo radości w odnajdywaniu kolejnych cieszących oko szczegółów. Pobudza do tego, by mieć oczy szeroko otwarte i chłonąć oryginalne rozwiązania architektoniczne i dekoracyjne, doszukując się w nich głębszych znaczeń i sensów. A jest gdzie szukać: fasada Narodzenia, ołtarz z krucyfiksem, rzeźby, drzwi itd. Do tego obowiązkowy spacer na wieże i po wystawach muzealnych przybliżających idee Gaudiego i historię budowli. Niezapomniane przeżycie.

Krucyfiks i baldachim nad ołtarzem głównym

 Scena Narodzenia Chrystusa na fasadzie wschodniej

 Na wieży

 Schody w wieży

Naturalną kontynuacją wizyty w Sagrada Familia jest oczywiście słynny Park Güell, zaprojektowany przez tego samego artystę. Znów bajecznie kolorowy, fantastyczny, oszałamiający... Widząc tylko te dwa miejsca w Barcelonie, doszedłem do wniosku, że Gaudi był dla tego miasta tym, kim Bernini dla Rzymu. Poniekąd je stworzył.


Potem jeszcze podróż autobusem po mieście: aż serce się krajało, gdy mijałem np. muzeum Picassa, Miesa van der Rohe, czy Jeana Miró. Z platformy otwartego autobusu zobaczyłem więc górę Tibidabo, Pałac Narodowy i inne sztandarowe miejsca tego miasta. Jeszcze tylko krótki postój przy jakimś stadionie (jak zapewne się domyślacie nie był to mój pomysł) oraz przy jednej ze słynnych kamienic Gaudiego (Casa Milà), mały spacer po porcie i po plaży (by zamoczyć stopy w Morzu Śródziemnym), a także po słynnej La Rambli, czyli najsłynniejszej alei miasta, a w zasadzie szerokiej handlowej promenadzie obsadzonej platanami, które tworzą nad głowami przechodniów piękny, zielony dach. W międzyczasie jakieś przerwy na kawę, obiad i przekąski (ach, te hiszpańskie tapas!).

Rzeźba Franka Gehry'ego na barcelońskim nabrzeżu

La Rambla po zmroku

Casa Milà Gaudiego (detal)

Zakątkiem szczególnie urokliwym i klimatycznym (zwłaszcza po zmroku) jest tzw. Barri Gòtic, czyli Dzielnica Gotycka. To najstarsza część miasta (Barcelona rozrosła się w zasadzie dopiero w XX w.), pełna wąskich uliczek, wzdłuż których ciągną się średniowieczne kamienice i kościoły. Cudowne, magiczne miejsce, które zaraz przywołało mi z pamięci książkę Cień wiatru Zafona i zamieszczone w niej zdjęcia.


Wiele by można jeszcze pisać o tym wrzącym, barwnym mieście, ale lepiej zobaczyć je na własne oczy - czego każdemu z Was życzę. Także i sobie - bo mam nadzieję, że kiedyś tam jeszcze wrócę.

niedziela, 18 września 2011

Tuluza i Albi


W tym roku moje wakacyjne wojaże były krótsze niż zwykle, ale nie mniej intensywne. Wiatry zagnały mnie tym razem na południe Francji, z jednym wypadem do Hiszpanii. Ale po kolei. Bazą noclegową była w tym roku Tuluza, niemal 400-tysięczne miasto, słynne między innymi z tego, że jej najstarsza część zbudowana jest niemal wyłącznie z nieotynkowanych cegieł, co nadaje jej niepowtarzalny koloryt. Mnie uderzyła przede wszystkim ilość olbrzymich kościołów starego miasta. Niemal jeden przy drugim wznoszą się w centrum monumentalne, masywne świątynie, których ogrom zapiera dech w piersiach. Dwa najlepsze przykłady to słynny kościół Jakobinów oraz bazylika St. Sernin.

Jedna z malowniczych uliczek Tuluzy

Ten pierwszy z zewnątrz wygląda niemal jak warowny zamek z wysoką wieżą i okienkami strzelniczymi. Surowe wnętrze jest niemal puste i zachwyca przede wszystkim gotyckim sklepieniem i masywnymi kolumnami dzielącymi halowe wnętrze na dwie nawy (zjawisko nie spotykane zbyt często). W samym centrum mała niespodzianka - złota trumna z relikwiami samego Tomasza z Akwinu.

Kościół Jakobinów (XIII-XIV w.)

Fragment wnętrza kościoła Jakobinów z 22-metrowymi kolumnami

W St. Sernin jest więcej do oglądania: a to piękna gotycka figura, a to wielki romański krucyfiks i freski z tego czasu, to znów cudny obraz Corregia. I znów zachwycająca, monumentalna architektura.

Krucyfiks z XII wieku w bazylice St. Sernin

Będąc w Tuluzie, prędzej czy później znaleźć się trzeba na Kapitolu: olbrzymim placu, będącym sercem miasta, przy którym wznosi się nie mniejszy pałac tutejszych władz (warto zajrzeć do wewnątrz, by zobaczyć nieco kuriozalne, ale na swój sposób fascynujące XIX-wieczne freski). Jak wszystko tutaj, jest on olbrzymi i nieco przytłaczający, ale chwila spędzona przy jednym z kawiarnianych stolików przy kawie i czymś słodkim pozwoli wczuć się nieco w chaotyczny rytm tego miejsca.

Prawdziwą małą perłą było dla mnie Muzeum Augustianów, nieopodal mało ciekawej katedry. W muzeum można znaleźć bogaty zbiór rzeźb gotyckich, trochę romanizmu i zbieraninę wielorakich różności artystycznych, pośród których są prawdziwe rarytasy (jak np. obrazy Perugina i Rubensa).

Madonna z Dzieciątkiem (1 poł. XVI w.)

Św. Jan Ewangelista i św. Augustyn 
na obrazie Perugina (ok. 1505 r.)
w Muzeum Augustianów w Tuluzie

 Specyficzny sposób ekspozycji romańskich rzygaczy
(wyglądają, jakby wyły do księżyca, prawda?)

Jeden z licznych kapiteli romańskich

Tuluza nie jest może miejscem, do którego trzeba koniecznie pojechać, ale jeśli ktoś znajdzie się przypadkiem w pobliżu, można tu znaleźć kilka ciekawych miejsc. Oprócz średniowiecznych zabytków, jest tu też wiele innych atrakcji: muzeum sztuki współczesnej (akurat było zamknięte), miasteczko kosmiczne, jakieś muzeum lotnictwa i miejsce produkcji airbusów. Dla każdego coś miłego.

Parę interesujących atrakcji zapewniają także pobliskie miasteczka. Mnie udało się odwiedzić tylko Albi z jego oszałamiającą, warowną świątynią (te tereny są znane jako miejsce narodzin różnych ruchów religijnych i heretyckich, np. albigensów - stąd te warowne twierdze jako kościoły). 

 Katedra św. Cecylii w Albi (XIII-XIV w.)

Ta katedra jest chyba jeszcze ciekawsza niż kościoły Tuluzy, a to ze względu na niesamowitą dekorację wewnątrz. Misterne lektorium, imponujący chór, freski w stylu włoskiego Quatrocenta i nade wszystko absolutnie zachwycający olbrzymi zbiór rzeźb. Wewnątrz chóru są to Madonna z Dzieciątkiem, Jan Chrzciciel, Apostołowie i Aniołowie, a w ambicie (na zewnętrznych ścianach chóru) patriarchowie i prorocy. Każda rzeźba jest inna, wykonana z niezwykłą dbałością o detale. Silne zindywidualizowanie postaci, ich misterne stroje i wyrafinowane pozy sprawiają, że każdą figurę z osobna ogląda się z niesłabnącym zainteresowaniem. Mnie zachwyciła zwłaszcza Judyta. Popatrzcie sami.

Judyta na zewnętrznej ścianie chóru

 Fragment wnętrza katedry w Albi, 
z lektorium i freskami na sklepieniu

 Wnętrze chóru

Tuż obok kościoła, w dawnym pałacu arcybiskupim, znajduje się jeszcze jedno miejsce, do którego trzeba zajrzeć. Muzeum Henri Toulouse-Lautreca z największą w świecie kolekcją jego obrazów, grafik, rysunków i szkiców. Lubię tego rodzaju monograficzne placówki, które pozwalają zapoznać się dobrze z twórczością jednego artysty i prześledzić ewolucję jego stylu. Na tej wystawie odkryłem na nowo Toulouse-Lautreca jako mistrza portretu, który w kilku niedbałych pociągnięciach potrafi uchwycić coś istotnego w osobie modela (a częściej modelki).
Jeden z moich ulubionych szkiców w kolekcji

 Ogród na tyłach muzeum

 Panorama Albi widziana z dawnych ogrodów arcybiskupich

Wokół Tuluzy jest jeszcze kilka innych ciekawych miejsc. Miłościcy romanizmu i średniowiecza w ogóle obowiązkowo powinni udać się do Moissac oraz Carcassonne. Adoratorzy Ingresa do Montauban, a fani Goyi oraz sztuki hiszpańskiej do Castres. Mnie tym razem brakło czasu na odwiedzenie tych miejsc, ale za to udało mi się zobaczyć inne, nie mniej ciekawe. Ale o tym w kolejnych wpisach.