wtorek, 21 czerwca 2011

Poezja w mieście


A jednak Wrocław! Konferencję prasową, podczas której ogłoszono zwycięzcę rywalizacji o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016 oglądałem na Starym Mieście w Lublinie, w tłumie osób, które chyba do końca miały nadzieję, że Lublin okaże się czarnym koniem tych zawodów. Niestety nie udało się. Nie pomogło to, że co roku w Lublinie odbywa się ok. 50 cyklicznych wydarzeń kulturalnych (w tym ponad 30 festiwali), nie pomogło otwarcie na Wschód, niezwykła dbałość o dokumentację historii miasta, ze szczególnym uwzględnieniem historii lubelskich Żydów, nie pomogły nadzwyczaj liczne oddolne inicjatywy ludzi z pasją. Pocieszeniem jest to, że minister obiecał dofinansowanie projektów, które z tej okazji zostały zainicjowane. Miejmy nadzieję, że przynajmniej część z nich uda się zrealizować. Miasto zyskało jednak chociażby to, że wśród mieszkańców oraz władz nie ma już lęku przed kulturą - także tą wysoką. Została ona dostrzeżona i dosłownie wyszła na ulice. Okazało się przy tym, że nie jest taka straszna. My wszyscy mogliśmy się przekonać jak wiele jest dziedzin we współczesnej sztuce i kulturze, które - choć niszowe - są źródłem inspiracji i energii: teatr tańca, poezja, sztuki wizualne, a nawet cyrk. Dziś, w ramach "nadrabiania zaległości" w opisywaniu ciekawych wydarzeń, w jakich brałem udział ostatnimi czasy, chciałbym napisać o jednym z licznych lubelskich festiwali. Zatem do dzieła. 


Nie od dziś wiemy, że „niektórzy lubią poezję”, jak pisała nasza Noblistka i „Pierwsza Ambasadorka Polskiej Poezji”. Mogliśmy się o tym naocznie przekonać między 23 a 29 maja, kiedy to Lublin zamienił się w Miasto Poezji, za sprawą festiwalu literackiego o tej nazwie. Czwarta już edycja tego wydarzenia przyciągnęła takich poetów, jak Bohdan Zadura, Andrzej Sosnowski, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Marcin Sendecki, Dariusz Sośnicki, Wojciech Wencel, Piotr Matywiecki, Michał Zabłocki, Dariusz Suska i wielu innych.

Program festiwalu był bardzo różnorodny i niezwykle bogaty: od spotkań autorskich z poetami, poprzez wielorakie warsztaty przeznaczone dla różnych grup wiekowych, po seanse filmowe, odczyty, konferencje, debaty oraz inicjatywy poetyckie w przestrzeni miejskiej (np. „Szafa Poezji”). Wiele punktów programu odbywało się równocześnie w różnych miejscach i widz musiał wybierać w tej bogatej ofercie, co nie zawsze było łatwe. Ja postawiłem głównie na spotkania z pisarzami.

 Bohdan Zadura

Już w pierwszym dniu festiwalu miało miejsce jedno z najciekawszych wydarzeń: odczyt Bohdana Zadury pod tytułem „Kłopoty z ulubionym poetą”. Organizatorzy mają nadzieję, że spotkanie to będzie początkiem całego cyklu, w którym najwięksi polscy poeci opowiadać będę o swoich własnych fascynacjach i inspiracjach poetyckich. Spotkanie to było o tyle oryginalne, że miało charakter odczytu właśnie. Poeta zaprezentował przygotowany wcześniej tekst, w którym przedstawił trzech spośród dużego grona najważniejszych dla siebie poetów. Wybrał osobowości bardzo ciekawe i – co ważne – nie zawsze dobrze znane młodym wielbicielom poezji: Konstantinosa Kawafisa, Johna Ashbery’ego i Jarosława Marka Rymkiewicza. Wystąpienie Zadury było długie (ok. dwóch godzin), ale niezwykle interesujące i mistrzowsko zaprezentowane. Miało charakter osobisty, ale było też rzetelną introdukcją w dorobek tych trzech pisarzy. Było to naprawdę mocne rozpoczęcie festiwalu – miejmy nadzieję, że doczeka się kontynuacji.



Jednym z bardziej udanych spotkań był także wieczór z Piotrem Macierzyńskim, który odbył się w czwarty dzień festiwalu w jednym z lubelskich pubów. W kameralnej atmosferze poeta przeczytał kilka swoich wierszy i opowiedział mnóstwo ciekawych i nieraz wesołych anegdotek. W bardziej poważnym tonie próbował też scharakteryzować obecny rynek wydawniczy w Polsce oraz specyfikę publikowania wierszy w Internecie. Poruszył też takie kwestie, jak odpowiedzialność za słowo. Spotkanie było świetnie przygotowane i prowadzone przez jednego z organizatorów festiwalu. (Jeśli ktoś ma ochotę zobaczyć jak wygląda spotkanie z tym autorem odsyłam na tę stronę).

Piotr Macierzyński

Niestety nie można tego powiedzieć o wszystkich spotkaniach, które odbyły się w ramach projektu „Mieszkanie Poezji”. Idea jest oryginalna, ale też nieco kontrowersyjna. Chodzi o to, że ochotnicy zapraszają do swojego prywatnego mieszkania poetę oraz wszystkich chętnych do spotkania z nim. Jest to okazja do bardziej prywatnego i mniej zobowiązującego zapoznania się z poetą, w kameralnym gronie. W praktyce wiąże się to jednak z różnymi niedogodnościami. Nie zawsze łatwo jest trafić na miejsce spotkania, poza tym mała przestrzeń sprawia, że niejednokrotnie ludzie siedzą stłoczeni na ziemi w niewygodnych pozach. Jednakże chyba najsłabszym elementem tych spotkań jest to, że zwykle nie mają one prowadzącego. Inicjatywa zależy w zasadzie od samego autora. Czasami sam postanawia on porozmawiać z publicznością, opowiedzieć jakąś ciekawą historię lub zastanowić się głośno nad różnego rodzaju ważkimi kwestiami (jak chociażby Andrzej Sosnowski). Innym razem kończy się tylko na czytaniu wierszy, bez choćby słowa jakiegokolwiek komentarza lub w ogóle zauważenia publiczności. Tak wyglądało spotkanie z Eugeniuszem Tkaczyszynem-Dyckim, który czytał swoje wiersze przez ok. godzinę (fakt, że w bardzo charakterystyczny sposób – sylabizując niemal szeptem, pochylony w pół i kiwający się w przód i w tył). Na odczytaniu wierszy skończyło się w zasadzie także spotkanie z Marcinem Sendeckim – z tym, że jemu zajęło to zaledwie kilkanaście minut (jego spóźnienie było dłuższe). Może wielu miłośnikom poezji to wystarczy, ja – jako ten „mityczny zwykły czytelnik”, o którym wspominał Andrzej Sosnowski – oczekiwałbym jednak od spotkania z poetą czegoś więcej. Szkoda, że organizatorzy festiwalu o to nie zadbali.

Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki

A jeśli już jesteśmy przy wytykaniu potknięć, warto byłoby zadbać o lepszą komunikację w czasie festiwalu. Wiadomo, że w tak bogatym programie czasami zdarzają się jakieś zmiany i przesunięcia: a to zmienia się dzień spotkania (Marcin Sendecki), a to miejsce (Wojciech Wencel), a może dojść i do odwołania niektórych punktów programu. Myślę, że informacje o tym powinny pojawiać się na stronie internetowej festiwalu, a w miarę możliwości winny być też ogłaszane w czasie innych wydarzeń. Bez tego widzowie są zdezorientowani, rozczarowani i tracą niepotrzebnie czas, który mogliby wykorzystać udając się na inny punkt programu odbywający się w tym samym czasie.

 Andrzej Sosnowski

Pomimo tych drobnych potknięć, trzeba powiedzieć, że Miasto Poezji jest bardzo cenną inicjatywą, zorganizowaną z pewnym rozmachem, a jednocześnie bez sztuczności i nadęcia. Może ona zadowolić nie tylko wielbicieli tego gatunku literackiego, ale i zainteresować tych, którzy na co dzień z poezją nie mają wiele do czynienia. Bardzo cenne są zwłaszcza inicjatywy edukacyjne organizowane w szkołach. Bo chociaż w szkołach „się musi” – jak pisała Szymborska w przywołanym na początku wierszu – to jednak dla większości czytelników to właśnie jest pierwsze miejsce, w którym spotykają się z wierszem. Festiwal pokazuje, że to spotkanie nie musi być niezrozumiałym nudziarstwem, ale fascynującą przygodą, zmieniającą życie. Może dzięki niemu osób będących „zwykłymi czytelnikami poezji” – „nie licząc (…) samych poetów” będzie trochę więcej niż „dwie na tysiąc”.

P.S. Na oficjalnym kanale YouTube można obejrzeć fragmenty różnych wydarzeń z festiwalu.

9 komentarzy:

  1. Tak, dokładnie... "niektórzy lubią poezję". Z przyjemnością przeczytałam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No cóż, mnie w ogóle nie dziwi, że to nie Lublin otrzymał miano Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Od początku wiedziałam/przeczuwałam, że tytułu nie otrzymamy. Uwielbiam Lublin, tu się urodziłam, wychowałam, żyję i nie zamierzam się stąd nigdzie wyprowadzać, znam i cenię inicjatywy, o których wspominasz w swoim wpisie, dodałabym nawet jeszcze kilka do tej listy, ale... wszystko to nie ma rozmachu, dzieje się w cieniu jakiejś takiej sennej prowincjonalności (dla mnie to akurat zaleta, a na pewno nie jest nią w staraniach o prestiżowe, światowe konotacje), ma wydźwięk raczej lokalny niźli krajowy czy europejski nawet. Zauważ, jak Lublin jest miastem prawie zupełnie nieznanym w Polsce, jak ludzie, którzy tutaj przyjeżdżają są zaskoczeni konfrontacją swoich o nim wyobrażeń z rzeczywistością (na plus), a o naszych kulturalnych wydarzeniach nie wie się nic poza jego granicami. Jestem pewna, że nawet cały ten szum wokół namaszczania na ESK nic w tej kwestii nie zmieni: kto był wcześniej zorientowany w meandrach lubelskiej kultury, Ameryki nie odkrył i tym razem. Może tylko przybyło paru akolitów więcej i to wszystko. Zapewne to, co teraz napiszę zabrzmi jak bluźnierstwo, ale... mnie tytuł ESK dla Lublina nie jest do niczego potrzebny. Wspomniałam już, że "zaściankowość" i "prowincjonalność" mojego miasta bardzo mi odpowiada: ma swój klimat i nie jest niczyją podróbką, a wszelkie zabiegi wokół zmiany jego statusu wydają mi się sztuczne i poprawne politycznie. Lublin zawsze był gdzieś na uboczu wielkiego świata, miał swoją optykę patrzenia na przelewające się przez świat ten rewolty, dążenia, aspiracje i ta jego odrębność stanowi o sile i specyfice tego regionu. Zwycięskiemu miastu gratuluję, ale po naszej "przegranej" płakać nie będę.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Virginia: Dziękuję. A ty należysz do tych "niektórych"? Jakich autorów lubisz szczególnie, jeśli można zapytać?

    @Jabłuszko: Dziękuję za Twoją cenną wypowiedź. Ja należę właśnie do tych "przyjezdnych". Mieszkam w Lublinie dopiero czwarty rok. Przyjechałem tu bez większych oczekiwań i uprzedzeń. Początkowo Lublin mnie rozczarował - widziałem w nim wiele wad (niektóre do dziś kolą mnie w oczy). Z czasem zacząłem jednak dostrzegać coraz więcej jasnych punktów. Dziś cenię Lublin przede wszystkim za jego historię i tradycję, a nade wszystko za tę rzeszę ludzi, dla których kultura jest ważna, a może nawet najważniejsza. Liczne instytucje, mniej lub bardziej formalne grupy ludzi zajmujących się kulturą, wolontariusze, czy po prostu odbiorcy kultury. Jest ich tutaj mnóstwo - a to bardzo cieszy.

    Co do ESK - oczywiście, że Lublin "da radę" i bez tego. Nie ma co łez wylewać. Ja cieszyłbym się z wygranej przede wszystkim dlatego, że wiązałoby się to z dużym zastrzykiem gotówki przeznaczonej wyłącznie na kulturę oraz z realizacją wielu nowych i ambitnych inicjatyw kulturalnych. Ewentualny rozgłos, czy tzw. "prestiż" to sprawa drugorzędna. Poza tym myślę, że pomogłoby to władzom samorządowym w konsekwentnym prowadzeniu dalej tej linii kulturalnej miasta. Boję się, że teraz, po tej "porażce", mogą sobie trochę tę kulturę odpuścić. Bo przecież "i tak się nie udało, nic to nam wiele nie dało, a poza tym były to tłuste lata dla kultury, więc teraz czas na lata chude, a pieniądze należą się innym sektorom". Boję się, że takie rozumowanie może się pojawić, a nawet zwyciężyć.

    Ale może trzeba być dobrej myśli i wierzyć, że mimo wszystko wiele z planowanych inicjatyw i tak zostanie zrealizowanych - bez względu na wynik konkursu ESK.

    OdpowiedzUsuń
  4. Snoopy: obawiam się, że muszę Cię rozczarować. Lublin nigdy nie był miastem rozpieszczanym, jeśli chodzi o dofinansowywanie inicjatyw jego życia kulturalnego. Nawet gdyby został ESK, niewiele by to zmieniło: minąłby pierwszy szał i Warszawa znów znalazłaby tysiąc powodów, które kwestionowałyby zasadność przyznawania nam większych grantów na naszą kulturę.
    Piszesz, że władze samorządowe mają coś wspólnego z prowadzeniem kulturalnej linii miasta i zdobycie tytułu ESK utwierdziłoby je tylko w słuszności obranej polityki. Nic z tych rzeczy. Gros lubelskich inicjatyw kulturalnych realizowanych jest siłami i pasją garstki zapaleńców, którzy własnemu zdecydowaniu zawdzięczają wysoki poziom i status swoich projektów (vide - działalność p.Pietrasiewicza i Teatru NN). Od samorządu słyszy się słowa zachęty, podziwu i... na tym koniec. Róbcie, my popieramy, ale środki i pomysły to już wasz kłopot. Jak się coś udaje - świetnie. Jak nie - trudno.
    Ja wierzę w Lublin i jego potencjał. To miasto samo się o siebie zatroszczy, a gdyby wszedł tu tzw. wielki świat, moim zdaniem, tylko by je skaził :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale ekipa! Świetna! Ja dałabym wiele, by sobie posłuchać przez godzinę Dyckiego. Uwielbiam go, uwielbiam jego stonowany,jednostajny, chrapliwy nieco szept, to kołysanie, to zupełne zatracenie się w poezji. Zawsze jak jestem na spotkaniu z nim,mam wrażenie,że jak czyta to zupełnie zapomina o o taczającym go świecie. A Zadurę też uwielbiam- za poczucie humoru. I Sosnowskiego za styl jego poezji, za to,że nic z niej nie rozumiem, ale delektuję się jej muzycznością i obrazowością...Ech...a do Portu Wrocław jeszcze 10 m-cy:(

    OdpowiedzUsuń
  6. @Jabłuszko: Nie orientuję się w tych wszystkich mechanizmach władzy oraz finansów, ale z tego co mi się obiło o uszy, to jednak miasto też finansowało te różne projekty. Szkoda by się to skończyło. Inna sprawa, że bez ludzi z pasją, którzy to ciągną i szukają dofinansowania, nic by z tego wszystkiego nie było. Nie sądzę jednak, by tytuł ESK miał skazić Lublin i wprowadzić tu jakiś "wielki świat". Co najwyżej troszkę większe pieniądze. Ale masz rację, że ta "prowincjonalność" może być atutem.

    @Mag: Tych autorów było tutaj więcej (nie wszystkich wymieniłem). Jednak "Miasto poezji" to zupełnie inna impreza niż "Port Wrocław". Nie ma takiego rozmachu, ale jest za to bardzo kameralna, intymna i osobista. Można posiedzieć np. z takim Sosnowskim w jednym małym pokoju z kilkoma zaledwie osobami. Wielu osobom to pasuje.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Aż się wstyd przyznać, że nigdy nie byłam w Lublinie. Ale tu na Podkarpaciu, Wasza troska o kulturę w mieście jest wręcz mityczna. Bardzo Wam jej zazdroszczę, gdyż w Rzeszowie w dalszym ciągu literatura i sztuka są traktowane po macoszemu. No bo tego się nie je, nie jeździ po tym itd. Wedle władz nie są one mieszkańcom potrzebne.
    Poza tym bardzo podobał mi się plakat promujący Lublin jako ewentualną Stolicę Kultury: stary plan miejski w kształcie dłoni gotowej do uścisku. Bardzo fajny koncept.

    OdpowiedzUsuń
  9. @JM: Rzeszów znam dobrze - mieszkałem tam (lub w okolicy) jakieś 9 lat. I jest to dokładne przeciwieństwo Lublina. W Rzeszowie dba się o infrastrukturę i wygodę życia, ale kultura i sztuka leżą odłogiem i kwiczą, natomiast w Lublinie infrastruktura pozostawia bardzo wiele do życzenia, ale za to coś się w mieście dzieje. Z dwojga złego wolę chyba to drugie. Szkoda tylko, że w Polsce tak trudno o miasto, które dbałoby o jedno, a drugiego nie zaniedbywało.

    OdpowiedzUsuń