niedziela, 13 czerwca 2010

Poważny człowiek


Moją pierwszą "blokadę blogową" przerwał seans najnowszego filmu braci Coen, który po długich oczekiwaniach wreszcie wszedł na nasze ekrany. Okazał się na tyle inspirujący, że naskrobałem kilka słów opinii - jak zwykle bez streszczania fabuły (nie cierpię tego, a zresztą o czym jest sam film sprawdzić można byle gdzie za jednym kliknięciem).



Sam fakt tego, iż bracia Coen mogli pozwolić sobie na nakręcenie takiego filmu, jak Poważny człowiek dowodzi ich wyjątkowej pozycji w kinematografii amerykańskiej. To nie jest film dla mas - podejrzewam, że dla wielu widzów może to być obraz nie do przełknięcia, gdyż zupełnie ignoruje nasze przyzwyczajenia i oczekiwania. Ten film to zagadka, przypowieść, haggada, a jednocześnie finezyjna zabawa kinem i popkulturą. Kto by pomyślał, że o poszukiwaniu woli Bożej można opowiadać w taki sposób?

Dzieło braci Coen przykuwa do ekranu już od brawurowego prologu nakręconego w języku jidysz. Tak jest już do przychodzącego nagle, niespodziewanego końca. Oglądając ten film bawiłem się świetnie, jednak wyszedłem z kina nieco przygnębiony – i to nie tylko za sprawą niemal apokaliptycznego zakończenia. Wizja, jaką przedstawili nam twórcy w swoim kolejnym wyśmienitym filmie, nie jest zbyt optymistyczna – chyba, że za taką uważa ktoś maksymę, że „przecież zawsze może być jeszcze gorzej”. Jednakże taka konstatacja nie jest dla Joela i Ethana czymś nowym. Niemal każdy ich wcześniejszy film mówi o bezsilności człowieka wobec losu i biegu wypadków, a także o ludzkiej małości, a nawet głupocie. W Poważnym człowieku jeszcze mocniej niż we wcześniejszych produkcjach autorów Fargo zaakcentowana została bezradność zarówno ludzkiej racjonalności, jak i duchowości. W ostatecznym rozrachunku nie jesteśmy w stanie rozszyfrować i zrozumieć rzeczywistości wokół nas. Nie umożliwią nam tego prawa fizyki i matematyki, które przecież mają swoje tajemnice i paradoksy. Także w religii coraz trudniej odnaleźć pomoc – bo co, jeśli w żaden sposób nie potrafisz dostrzec w życiu Bożego działania? Co nam w takim razie pozostaje? Może po prostu przyjąć z pokorą to, co ci się przydarza? „Zaakceptować tajemnicę”? I zanucić:

When the truth is found to be lies
and all the joy within you dies

(…)
you better find somebody to love


(Jefferson Airplane)

Tylko tyle? Aż tyle!
.

21 komentarzy:

  1. Mnie też się ten film spodobał, choć naiwność i potulność głównego bohatera nieustannie mnie irytowała. Dziwię się tylko, że w reklamach tego obrazu nawiązuje się do filmu "Burn after reading" - przecież to było coś zupełnie innego...

    OdpowiedzUsuń
  2. W zasadzie wszystkie postaci filmu były jakoś irytujące, ale to wypływało z konwencji filmu - niemal wszystko było tu przesadzone i wyolbrzymione, ale takie są reguły satyry. Nie wzbudzało to jednak we mnie irytacji, która przeszkadza i nie pozwala cieszyć się filmem.

    Nawiązania do "Burn after reading" to pomysł polskiego dystrybutora. Nasz plakat jest koszmarny - dlatego w poście zamieściłem oryginalny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaciekawiłaś mnie strasznie! I nie spocznę, dopóki nie obejrzę tego filmu! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam nadzieję, że się nie rozczarujesz. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie zachwycił ten film, jak chyba jeszcze żaden film Coenów. Ciekawe jest to, co o nim piszesz. Ja widziałam w głównym bohaterze postać współczesnego Hioba, który jednak nie dochowuje swojej prawości i wiary, przez to zostanie ukarany.

    OdpowiedzUsuń
  6. Porównanie głównego bohatera do biblijnego Hioba pojawia się często w tekstach o tym filmie i jest jak najbardziej uzasadnione (inne to Józef K. Z "Procesu" Kafki). Jeśli jednak spojrzymy na bohatera Coenów jako na człowieka, który nie dochowuje wierności Bogu, przez co zostaje ukarany, to owa hiobowa paralela legnie w gruzach. Przecież właśnie cała istota opowieści o Hiobie zasadza się na tym, że nieszczęścia spotykają człowieka, który zawsze wierny jest Bogu. I myślę, że Coenowie też podobnie to rozgrywają. Przecież ten człowiek w niczym tak naprawdę nie zawinił. Może i rzeczywiście jego wiara nie jest jakaś wyjątkowo żywa, ale przecież wciąż zadaje sobie pytanie o Boga, szuka pomocy u Rabinów, posyła dzieci do hebrajskiej szkoły, praktykuje, a przede wszystkim stara się żyć uczciwie i być właśnie "poważnym człowiekiem". Zresztą na tle pozostałych postaci wydaje się niemal kimś szlachetnym. Dlatego nie bardzo przemawia do mnie interpretacja, iż to, co go spotyka to "kara Boża" za niewierność.

    OdpowiedzUsuń
  7. Chyba się nie wyraziłam zbyt jasno. Kara, o której pisałam, jest raczej hipotetyczna, bohaetr sprzeniewierza się swoim wartościom na końcu filmu, kiedy wyjmuje czek... O ile dobrze pamiętam (oglądałam ten film jakiś czas temu), wtedy na niebie pojawia się huragan...
    Hiob również był doświadczany przez Boga, mimo swojej głębokiej wiary i prawości, tak jak Hiob bohater Coenów "nic nie zawinił". Na tym paralela się kończy, koniec u Coenów nie przypomina historii Hioba.

    OdpowiedzUsuń
  8. Rzeczywiście jest coś na rzeczy z tym sprzeniewierzeniem się ideałom, o którym piszesz czaro. [SPOILER] Na końcu filmu zmienia ocenę studenta i właśnie w tym momencie otrzymuje telefon od lekarza. Zastanawiające, nieprawdaż?

    OdpowiedzUsuń
  9. A właśnie! Zapomniałam o tym telefonie, ale o to mi chodziło. A huragan na niebie jak boży palec.

    OdpowiedzUsuń
  10. O tym filmie pisalam juz dawno temu, w polaczeniu z autobografia Shaloma Auslandera. Odniose sie wiec do Twojego stwierdzenia:
    "Także w religii coraz trudniej odnaleźć pomoc – bo co, jeśli w żaden sposób nie potrafisz dostrzec w życiu Bożego działania."
    Dlaczego coraz trudniej? Zawsze tak bylo, zawsze ludzie mieli problem z dostrzezeniem w zyciu Bozego dzialania, ale wczesniej chrzescijanstwo bylo poniekad na ludziach wymuszane, chocby przez presje spoleczna, dzis zas w Europie tej presji nie ma, stad ludzie odchodza i od Kosciola i od Boga. Skoro nie sposob w niego wierzyc, to sie nie wierzy i tyle.
    Wedlug mnie akceptacja tego, co nam sie przydarza, to bardzo pozytywny aspekt zycia. Drzalabym, gdybym wierzyla w boska wole i dyrygenture. Ale wierze w zupelnie inny porzadek i on daje mi ukojenie. Dobrze by bylo, gdyby wiara w Boga dawala spokoj duszy i harmonie ze swiatem, niestety najczesciej ludzie bardzo ortodoksyjnie wierzacy sa najbardziej sfrustrowani i neurotyczni w glebi. Widac, ze nie tedy droga...

    OdpowiedzUsuń
  11. Powiem szczerze Chichiro, że nie bardzo mam ochotę wchodzić na ten grząski teren dyskusji o wierze, bo to zwykle do niczego nie prowadzi. Nie mam też wcale zamiaru przekonywać Cię do swoich racji - każdy ma prawo wierzyć w to, co uważa za słuszne.

    Moje odczucie jest takie, że dzisiejsza cywilizacja i styl życia sprawiają, że coraz więcej osób ma trudność ze spojrzeniem na rzeczywistość i swoje życie w sposób głębszy, wyczulony na transcendencję. Brakuje nam często skupienia, spokoju, dystansu, czasu itd. Stąd trudniej dostrzec Boże działanie, które - jak wierzę - istnieje, tyle, że jest bardzo subtelne i nieraz widoczne dopiero nawet po wielu latach. Ale to jest mój światopogląd i rozumiem, że możesz się z nim nie zgadzać.

    Mnie natomiast szczególnie trudno jest zgodzić się z Twoją tezą, że chrześcijaństwo rozwinęło się dzięki narzucaniu go siłą. Na pewno takie sytuacje się zdarzały (a i dziś w niektórych środowiskach pewna presja istnieje), ale czy naprawdę nie sądzisz, że nie było w historii Kościoła też mnóstwo szczerej wiary - a nie tylko frustracje i neuroza? Myślę, że to błąd popadać w skrajność - zarówno w jedną, jak i w drugą stronę.

    A wracając do filmu. Moje stwierdzenie, że "coraz trudniej dziś w religii znaleźć pomoc" było pewną konstatacją faktów, bez zagłębiania się w przyczyny, motywacje, różnorakie okoliczności - bo nie to było tematem mojej notki. Można to rozumieć również w ten sposób, jak Ty to opisujesz, że np. "dziś ludzie nie są już na szczęście pod presją i tyranią kleru, ani dyrygenturą boga, dzięki czemu nie popadają we frustracje i neurozy, a laicki porządek daje im ukojenie". Czyż nie pięknie?

    OdpowiedzUsuń
  12. Przepraszam Chihiro za literówkę w Twoim nicku.

    OdpowiedzUsuń
  13. Rozumiem, ze nie chcesz rozmawiac o wierze - nie do konca to miejsca, ta pora i ten poziom kameralnosci :)

    Mysle, ze zawsze istnial w ludziach spory ladunek najszczerszej wiary, a ta czesc, ktora w czasach obecnych odeszla od Kosciola, to wlasnie ci ludzie, ktorzy dawniej deklarowali wiare, bo tak wypadalo.
    Pisalam o chrzescjanstwie w kontekscie neuroz i frustracji - o ortodoksyjnym, dewocyjnym chrzescjanstwie. Ale ten niepokoj wewnetrzny zwiazany z fanatyczna religijnoscia dotyczy takze innych wyznan, z islamem i judaizmem na czele, na pewno zas rzadziej dotyka buddystow (ale za malo wiem o wszystkich religiach, by wnikac w przyczyny).

    Generalnie nie uwazam, ze brakuje nam skupienia, dystansu i spokoju. To kwestia szalenie indywidualna. Ludzie wprawdzie obecnie sa zewszad bombardowani roznymi bodzcami, ale szybko sie do tego przyzwyczajaja. Jesli spojrzysz na czas pracy, to dawniej ludzie pracujacy (tzn. nie ci najbardziej uprzywilejowani, arystokracja i moznowladcy) pracowali zdecydowanie wiecej i dluzej. Czytalam kiedys pewna ksiazke z akcja dziejaca sie w Sztokholmie na poczatku XXw. Tam bohater pracujacy w porcie mial 6 dni wolnego w roku! Pracowal przez 7 dni w tygodniu od switu do nocy, zadnych wolnych niedziel, jedynie te 6 dni w roku. Mozna na to spojrzec i tak, ze wlasnie dawniej, gdy czas wolny, czas dla siebie byl luksusem, na ktory stac bylo nielicznych, spokoju i skupienia bylo w ludziach mniej. Zwyczajnie nie mieli na to czasu, a jak nie mieli czasu, to i nie kwestionowali woli boskiej, nie zastanawiali sie nad metafizyka, tak jak dzis czyni to wiekszosc obywateli na jakims etapie zycia. Kiedys tez ludzie zyli krocej, nie bylo tylu osob, ktore dozywaly wieku emerytalnego i nie musialy pracowac albo nie byly tak schorowane, ze mogly zastanawiac sie spokojnie nad sensem zycia. Dzis nawet jak czlowiek w "kwiecie wieku" nie znajdzie czasu na wyciszenie, to przyjsc ono moze pozniej, u schylku zycia. Zreszta obecnie ludzie w kulturach zachodnich maja podstawowe potrzeby zaspokojone w takim stopniu, ze moga sie zwrocic ku tym duchowym, intelektualnym czy emocjonalnym z wieksza uwaga. Co tez czynia.

    Tak, Twoje ostatnie (gwoli scislosci: przedostatnie) zdanie mozna tak rozumiec :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Snoopy, gratuluję obrony pracy! Zdradzisz, o czym pisałeś? ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Dzięki! :)

    Mój temat pracy licencjackiej: "Sceny Zwiastowania w przestrzeni sakralnej w malarstwie niderlandzkim XV wieku".

    Oto przykłady:
    http://en.wikipedia.org/wiki/File:Annunciation_-_Jan_van_Eyck_-_1434_-_NG_Wash_DC.jpg

    http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Jan_van_Eyck_095.jpg

    Naprawdę ciekawe zagadnienie ikonograficzne.

    OdpowiedzUsuń
  16. Brrrr... "Dostojnie!" Naprawdę nie cierpię tego słowa!

    OdpowiedzUsuń
  17. Przyjmij i ode mnie gratulacje obrony pracy! Musisz czuc teraz wielka ulge, ze juz "po wszystkim" i satysfakcje, ze tak swietnie poszlo :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Bardzo dziękuję, Chihiro! Najbardziej cieszę się z tego, że jestem dyplomowanym historykiem sztuki. ;) Wprawdzie to dopiero licencjat, ale zamierzam dalej kontynuować te studia. I po raz pierwszy jestem naprawdę zadowolony ze swojej pracy i czuję pełną satysfakcję. Mam już na koncie jedne studia i magisterium, ale wtedy zadowolony nie byłem. Teraz to co innego. :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Och, czepiasz się :P Ale rozumiem, są takie słowa, których się nie trawi. U mnie to np. słowo "stosik" rozumiane jako duża ilość książek. Wydaje mi się strasznie infantylne.

    To niech będzie, że brzmi dumnie.

    OdpowiedzUsuń