czwartek, 29 stycznia 2009

Złośliwe miniaturki


Właśnie ukazało się pierwsze polskie wydanie książki Siedem szkiców mojej ukochanej autorki, Virginii Woolf.

Tytułowe siedem szkiców to zaledwie kilkanaście stroniczek tej książki. Reszta to różnego rodzaju wprowadzenia, komentarze, przypisy. Jednak te młodzieńcze teksty niezamężnej jeszcze Virginii Stephen to lektura przepyszna. Rozkoszne miniaturki opisujące ludzi w charakterystyczny dla Virginii sposób: zaskakujące metafory, celne spostrzeżenia oraz cięty i niejednokrotnie złośliwy język (chyba jeszcze bardziej złośliwy niż zwykle).

Natomiast komentarze do tekstu potrafią być nieco nieznośne. Szczególnie denerwowało mnie to, że redaktor tomu i autor aparatu krytycznego David Bradshaw, raz po raz wraca do króciutkiego tekstu pt. Żydzi i próbuje tłumaczyć Woolf z jej rzekomego antysemityzmu, a przy tym wszystko rozdmuchuje do niebotycznych rozmiarów. Byłem już przygotowany na jakiś mały traktat antyżydowski i z lękiem brałem się do lektury, a tymczasem okazało się, że jest to króciutki opis wizyty u pewnej Żydówki, który złośliwością niczym nie różni się od pozostałych tekstów. Równie dobrze notka ta mogłaby być zatytułowana Anglicy, Polacy, czy po prostu Mieszczanie. Czy naprawdę trzeba wpadać aż w taką panikę, że w tekście (napisanym w 1909 r.) zatytułowanym (o zgrozo!) Żydzi jest parę drobnych złośliwości i uszczypliwości wobec kobiety, która akurat jest Żydówką? Chyba to jednak mała przesada.

Temat ten jest też podjęty przez Noblistkę, Doris Lessing, w jej wstępie do tego tomiku. Jest to tekst bardzo ciekawy, a nawet trochę wzruszający - niestety położony niemal zupełnie przez fatalny przekład. O ile tłumaczka Maja Lavergne z tekstami Virginii jeszcze jako tako dała sobie radę (choć nie bez potknięć), to już ten wstęp nie bardzo jest po polsku. Przez polskie zdania przebija się nieznośnie angielszczyzna i w wielu miejscach są one najzwyczajniej w świecie niezrozumiałe. Jednak zdecydowanie wolę, gdy za tłumaczenie Virginii bierze się genialna Magda Heydel. Czekam więc już z niecierpliwością na jej zapowiadany przekład Pokoju Jakuba (Wydawnictwo Literackie, maj 2009).

piątek, 16 stycznia 2009

Brzydkie cechy


Podejrzliwość to brzydka cecha. Także i ją odkrywam czasem u siebie. Wydobywa ją na wierzch szczególnie jeden typ człowieka. Taki, któremu to – jak ktoś kiedyś powiedział – „nic nie można zarzucić oprócz sznura na szyję”.

Chyba nic bardziej mnie nie mierzi u człowieka, jak szklista nieskazitelność, absolutna poprawność. Wyraża się ona na wielu płaszczyznach: w stroju (te nienagannie wypastowane buty, białe mankiety ze złotą spinką, odprasowany i szczelnie zapięty garnitur), w mowie (starannie dobierane, uprzejme słowa, które więcej ukrywają, niż ujawniają), w ogólnej postawie (ta sztywność i nienaganne niemal maniery), wreszcie w podejściu do drugiego człowieka (dystans zdradzający tę ledwie wyczuwalną, a jednak obecną wyższość i pogardę). Jeśli te cechy spotkają się ze sobą, zapala się we mnie czerwone światło ostrzegawcze i mam ochotę uciec od takiego osobnika jak najdalej.

Obcując z takim człowiekiem, mam wrażenie, jakbym miał przed sobą aktora, który od lat gra tę samą rolę; aktora powtarzającego w kółko te same kwestie, które w wyniku wielokrotnego użytku uległy całkowitemu wygładzeniu i straciły sens. Mam wrażenie, że to nic więcej, jak tylko jakaś wyćwiczona poza, coś na wskroś teatralnego, sztucznego, co ukryć ma strach, kompleksy, wewnętrzne nieuporządkowanie. Czysty fałsz. Obłuda po prostu. Tym bardziej niebezpieczna, jeśli zrośnie się z jeszcze jedną paskudną cechą, jaką jest nieomylność – a odnoszę wrażenie, że taka symbioza zdarza się nadzwyczaj często.

Może jednak ta obłuda nie do końca jest świadoma? Może człowiek ten, na skutek ciągłego powtarzania swojej roli, tak już się z nią zrósł, że naprawdę w nią uwierzył? Ja jednak nie wierzę. Ja w takim wypadku zawsze jestem podejrzliwy. I nie chodzi tutaj nawet o to, że nie wierzę w to, iż można być dobrze wychowanym i eleganckim. Ja po prostu nie wierzę w nieskazitelność. Ma ona w sobie coś demonicznego. I to wcale nie jest tak, że w ten sposób chcę usprawiedliwić swoje słabości, potknięcia, niechlujstwo, braki wychowania i charakteru. To nie jest tak, że nie mam ideałów, że się ich boję. Przynajmniej taką mam nadzieję.



sobota, 10 stycznia 2009

Kulturalny handel


Trochę sobie ponarzekam i pokrytykuję, a co!

Nie lubię empiku. Kiedyś był to jeden z moich ulubionych sklepów, w których mogłem znaleźć całą kulturę w jednym miejscu (książki, film, muzykę, prasę). Owszem, wciąż tam chadzam – i to nawet dosyć często (pewnych nawyków trudno się wyzbyć). Zresztą w dalszym ciągu dla empiku nie ma niestety jakiejś szczególnej alternatywy.

Jednakże już dawno temu przekonałem się, że jeśli chodzi o książki, to na empik nie ma co liczyć. Wydaje się, że jest tam tego mnóstwo, ale są to zwykle w kółko te same „bestsellery” i „hity” i nie tak łatwo dostać tam książkę, która nie podpadałaby pod te kategorie. Owszem zdarza się czasami i tam coś ciekawego wyszperać, ale tylko w wybranych salonach i"raz na ruski rok".

Jeśli chodzi o filmy i muzykę, to tu jest nie najgorzej – zważywszy na to, że te produkty trudno dostać gdziekolwiek poza internetem – ale i to zależy od konkretnego salonu. Jeszcze najlepiej wypada asortyment prasy. Rzeczywiście, po magazyn lub gazetę warto wybrać się do empiku – można znaleźć tu niemal wszystko.

Tak, czy siak empik to nic więcej, jak tylko jeden wielki supermarket z rozrywką i małym dodatkiem kultury. A ostatnio chyba coraz bardziej stawia się tam tylko i wyłącznie na komercję. Zresztą symptomatyczne są doroczne nagrody wręczane przez tę sieć handlową, tzw. Asy empiku. Jaka jest ich idea? Nie liczy się to, które książki, filmy, płyty są najlepsze, ale które najlepiej się sprzedały. Co więcej są to po prostu najzwyklejsze „produkty” – tak są nazywane i traktowane przez tę nagrodę. Wystarczy tylko popatrzeć na stronę internetową nagrody i na nominacje. I nie chodzi mi tylko o to jakie produkty się tam znalazły, ale jakie produkty zostały zakwalifikowane do konkretnych nominacji. I tak przykładowo książki w kategorii „nauki humanistyczne” (sic!) to: „Potęga podświadomości” Murphy’ego i „Sekret” Rondy Byrne! Tzw. „kino artystyczne” znalazło się w jednej szufladce z filmem dokumentalnym, a do nich zaliczony został… „Sekret” według w/w książki z "nauk humanistycznych" (pozostałe dwie pozycje w tej kategorii filmowej to programy telewizyjne Wojciecha Cejrowskiego). Wśród nominowanych produktów jest też oddzielna kategoria dla zeszytów, skoroszytów i papeterii.

Empik chwali się tym, że ma bardzo szeroki asortyment - ale jak się okazuje, tylko w internecie, a i tu olbrzymia liczba pozycji jest niedostępnych. Jeśli już mam zamawiać sobie coś z sieci, to naprawdę nie potrzebuję do tego sklepu empik. Marzy mi się, by te duże powierzchnie, jakimi dysponują sklepy tej sieci handlowej, nie były przeznaczone tylko i wyłącznie na całe sterty i oddzielne regały dla zaledwie kilku tytułów w dziesiątkach egzemplarzy, ale by rzeczywiście stały się bogatą kopalnią różnorodności dla ludzi zainteresowanych nie tylko rozrywką, ale i kulturą.