środa, 17 czerwca 2009

Kino Latino


Pomimo nawału pracy, wykradłem sobie trochę czasu, by zaglądnąć do kina na Festiwal Filmów Latynoamerykańskich, który krążąc po kraju, zawitał i do Lublina. Jak dobrze, że są u nas takie inicjatywy i tylko ubolewać trzeba nad tym, że w tak niewielu miejscach są one realizowane. Ja mogłem zobaczyć niestety tylko cztery tytuły, wybrałem jednak te najciekawsze - sugerując się opiniami niezawodnego Torne'a. Oto, co widziałem:


Służąca (La Nana),
reż. Sebastián Silva



Obraz śmieszny, smutny i przerażający zarazem - tak, jak i postać tytułowa. Subtelny i wnikliwy portret osoby, która zupełnie pogubiła się w życiu (bardzo dobra rola Cataliny Saavedry). Szkoda tylko, że film momentami traci tempo i odrobinę się dłuży. Na pewno jednak warto zobaczyć - dobre kino.


Pustynia we mnie (Desierto adentro),
reż. Rodrigo Plá



"Pustynia rośnie: biada temu, w kim się kryje" (Nietsche)

Mały pędzelek delikatnie muska powierzchnię drewienka. Obraz, który nam odmaluje jest niezwykle mroczny. Przywodzi na myśl płótna Zurbarana, Caravaggia, Goyi. Równie brutalny, ekstatyczny, niepokojący i... prawdziwy. Dotyka tego, co boli. Boli tym bardziej, że na co dzień jest głęboko ukryte w najmroczniejszych zakamarkach duszy. Pierwsze - wina. Drugie - kara. Trzecie - znak. Ostatnie - przebaczenie... które nie nadchodzi. Wszystko zatopione w lęku. Tak, przerażający i bolesny to obraz. Dlatego może stać się swoistym katharsis.


Machina (A Máquina),
reż. Gustavo Falcão



Na początku było słowo. Gdy Bóg wypowiedział słowa, musiał też wymyślić rzeczy, które by do nich pasowały. Słowo ma moc stwórczą. Czy trzeba mówić, opowiadać? Może jest to potrzebne, aby zabić czas, aby nadać sens wydarzeniom, wyrazić, co się czuje, nadać bieg wypadkom, wreszcie zmienić rzeczywistość wokół siebie...

Niepoprawny marzyciel i szaleńca - trochę inny niż wszyscy - zadziwia świat, aby pozyskać dziewczynę, którą kochał od dzieciństwa. Ile już takich filmów oglądaliśmy? Forrest Gump, Benjamin Button, Slumdog Millionaire... Żaden z tych tytułów nie miał jednak tyle uroku, bezpretensjonalności i szczerości, jak Machina. Żaden nie porywał taką fantazją wyrażoną w prosty, a jakże świeży sposób. Żaden nie dorównuje temu mistrzowskiemu, inteligentnemu i zabawnemu filmowi, jakim jest obraz Falcão. Jak dobrze, że gdzieś na świecie powstają takie filmy. Jaka szkoda, że trzeba mieć tak cholerne szczęście, aby na nie natrafić i je oglądnąć.


Szatan (Satanás),
reż.
Andrés Baiz


ZŁY film. Nie, nie dlatego, że jest nieporadnie nakręcony lub głupi. Wręcz przeciwnie - jest zrealizowany w sposób mistrzowski, a do tego piekielnie inteligentny. Naprawdę jestem pod wrażeniem! Umiejętnie stopniowane napięcie, mistrzowsko zrealizowane sceny, subtelna metaforyka, świetne zdjęcia i muzyka - można by tak jeszcze długo wyliczać. Film ma w sobie jednak zabójczą dawkę pesymizmu - wręcz nihilizmu. A jest to wersja pesymizmu religijno-metafizycznego, a więc jeszcze bardziej przerażającego. W tym sensie jest to film zaiste szatański, właśnie ZŁY. W świecie przedstawionym przez Baiza nie ma nawet najmniejszego okruchu dobra i nadziei. Każda z przedstawionych tu postaci (może poza bibliotekarką) jest mniejszym lub większym ucieleśnieniem Zła. To taka Magnolia à rebours. Mottem filmu mogły by być - zacytowane zresztą w filmie - słowa z Ewangelii, jakie zły duch wypowiada do Jezusa: "Moje imię Legion, bo jest nas wielu".

Odrzucam taką wizję świata, jaka wyłania się z tego obrazu. Nie neguję bynajmniej faktu istnienia zła w świecie. Nie przyjmuję postawy "See no evil, hear no evil". Zła jest wokół nas aż nadto. Czy jednak mówiąc tylko o nim i tylko je pokazując nie przyczyniamy się do pomnażania go? Świat nie jest tylko zły. Tego w tym filmie nie widać.


*

Ogólnie rzecz biorąc, trzeba powiedzieć, że każdy z tych filmów to kawałek naprawdę dobrego kina. Są to obrazy odważne, przemyślane i świetnie zrealizowane. Poruszają tematy najcięższego kalibru, ale potrafią je ubrać w szatę już to dramatu psychologicznego, już to romantycznej farsy, wreszcie thrillera. Co ciekawe - w każdym z nich w mniejszym lub większym stopniu obecny jest pierwiastek religijny. Do tego są to filmy szanujące widza i jego inteligencję, potrafiące zaskakiwać nieposkromioną fantazją i żywiołowością albo subtelną i wyciszoną narracją. Splot tych cech jest tym, co szczególnie cenię sobie w kinie latynoamerykańskim (żeby wymienić tylko takie tytuły, jak Madeinusa, Los Muertos, XXY, Whisky, Dworzec nadziei, Macunaima). Oby jak najwięcej takich filmów gościło na naszych ekranach.

9 komentarzy:

  1. Wlasnie, co ciekawsze filmy sa zwykle w limitowanym obiegu. Sprobuje poszukac w internetowej wypozyczalni DVD. Dziekuje za polecanke.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ma za co. Jak najbardziej polecam te filmy - choć nie są one dla każdego. Jeszcze najbardziej "tradycyjny" (tzn. najmniej "dziwny") jest "Służąca". "Machina" - dla tych, którym nieobca jest groteska oraz klimaty rodem ze "Stu lat samotności". "Pustynia we mnie" i "Szatan" - tylko dla ludzi o mocnych nerwach, którzy nie boją skonfrontować się z bolesnymi pytaniami związanymi z wiarą, religijnością i życiem duchowym. Żaden z nich nie powinien być jednak zaskoczeniem dla kogoś, kto zetknął się już z kinem z tej części świata (vide chociażby tytuły wymienione przeze mnie na końcu tego posta).

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapomnialam dodac, ze jezeli chodzi o sztuke tchnaca nihilizmem, to mam podbobne odczucia. Praca moze byc artystycznie ciekawa, warsztatowo dobrze zrobiona, ale jak zionie pustka, to po obejrzeniu wlasciwie niewiele ma sie do powiedzenia.

    Kina poludniowoamerykanskiego wlasciwie nie znam, wiec chetnie obejrze polecane przez Ciebie filmy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja mam problem z oceną takich filmów, jak "Szatan". Z jednej strony jest on właśnie bardzo ciekawy artystycznie i nic mu nie można zarzucić pod względem realizatorskim, a z drugiej strony zupełnie odrzuca swoją wymową. No, ale takie dzieła też warto oglądać - można przecież w jakiś sposób docenić i to, co nie jest zgodne z naszą wizją rzeczywistości. Jest to bezsprzecznie ważne przeżycie artystyczne, które może też w jakiś sposób wzbogacić nasze doświadczenie. Ten film - w odróżnieniu od tytułów chociażby takiego Larsa von Triera - mimo wszystko mogę polecić jako ciekawą i przemyślaną wizję - mimo, że się z nią nie zgadzam; mimo, że ten film jest ZŁY (w znaczeniu angielskiego "evil").

    OdpowiedzUsuń
  5. Kończę właśnie czytać wspomnienia Bunuela. Zawsze patrzyłem na niego poprzez jego filmy, dlatego też wiele w tej książce mnie zaskoczyło. Zwłaszcza kontrast pomiędzy mrocznością, perwersyjnością i okrucieństwem, które często widoczne były w jego filmach a osobowością samego reżysera: dziecinną, spontaniczną, bezpretensjonalną, wyzbytą gwałtu, przemocy i złośliwości...
    Na tym przykładzie można wykazać, jak mocna i wyraźna może być linia dzieląca świat filmowy "na niby", od świata realnego "na serio".
    Dlaczego o tym piszę?
    Otóż w nawiązaniu do Twojej recenzji z filmu "Satanas" (O, jakże chciałbym go zobaczyć :))
    Aby nie dać się przesiąknąć temu ZŁU, którym emanuje film, wystarczy tylko dokonać jego eksterioryzacji - zepchnąć go w rejony fikcji i fanatazji (nawet jeśli opiera się on na naszej tzw. "rzeczywistości").

    Jednak z drugiej strony, mimo że wiem, gdzie jest pies pogrzebany, to jednak z takiej filmowej szafy może wyskoczyć na nas jakiś inny niespodziewany trup: a to dlatego, że jednak mieszają się w naszych głowach różne światy: zarówno te fikcyjne, przez nas wymyślone, jak i te prawdziwe, twardo nas ustawiające.
    Czasem uczestniczymy w tym świadomie, czasem zaś bezwiednie.
    I myślę, że bez tej naszej właściwości, nie robilibysmy żadnych filmów, nie malowalibyśmy żadnych obrazów, nie pisalibyśmy książek...
    Jest to chyba nawet warunek... zdolności tworzenia przez nas całej kultury.

    OdpowiedzUsuń
  6. To ciekawe o czym piszesz, Logos Amicus, gdyż w filmie "Szatan" mamy właśnie takie pomieszanie fikcji z rzeczywistością. Specjalnie o tym nie pisałem powyżej, by nie psuć wrażeń z seansu, ale w tym kontekście trzeba chyba o tym nadmienić: otóż film, a przynajmniej jeden (ale za to kluczowy) wątek oparty został na faktach. Informują o tym napisy końcowe, co tylko potęguje ten przygniatający efekt ostateczny, gdyż daje wrażenie, iż to, co zobaczyliśmy na ekranie zdarzyło się naprawdę. Nie jest tak do końca, gdyż historia jest jednak mocno fabularyzowana, niemniej jednak tym mocniej zdajemy sobie sprawę, że wszystkie przedstawione tu wydarzenia naprawdę w świecie się dzieją - one są jak najbardziej prawdopodobne i realne. Zresztą co rusz o takich wydarzeniach słyszymy tu i ówdzie. Dlatego trudno jest tak po prostu "zepchnąć to w rejony fikcji i fantazji". Umiem odróżnić rzeczywistość fikcyjną od faktycznej, ale taki film, jak ten jest pewną interpretacją rzeczywistości i w ten sposób go oceniam: jako pewną całościową wizję, którą przedstawia mi autor. Stąd moje obiekcje i próba obrony przed takim obrazem rzeczywistości. Zresztą filmów podejmujących podobne wątki powstało w ostatnim czasie sporo, ale żaden nie wywarł na mnie tak przygnębiającego wrażenia, jak ten. Wybaczcie, że nie piszę szczegółowo o jakie wydarzenia chodzi, ale nie chcę "spoilerować" - najlepiej oglądnąć nie wiedząc zbyt wiele: wtedy zaskoczenie i wrażenia są tym mocniejsze.

    OdpowiedzUsuń
  7. Moim zdaniem nikt nie jest zdolny do przedstawienia "całościowej wizji" rzeczywistości. Nie tylko poszczególne dzieła sztuki (w tym i film), ale i cała nasza kultura jest tylko INTERPRETACJĄ rzeczywistości.
    Na nasze szczęście i nieszczęście, na dobre i na złe :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeśli pisałem o "całościowej wizji" to właśnie w znaczeniu interpretacji - co napisałem w tym samym zdaniu. :) Chodzi o to, że jest to wizja uniwersalna, dotycząca fundamentów rzeczywistości.

    Poza tym myślę, że takie całościowe wizje rzeczywistości są jednak możliwe - przedstawiają je różne filozofie i religie od wieków. Próbują w jakiś sposób uchwycić sens całej rzeczywistości. Są to teorie spójne i koherentne - tego nie można im odmówić. A czy sami uznajemy to za zasadne, czy je przyjmujemy - to już inna bajka. Wydaje mi się jednak, że każdy z nas - jeśli żyje w miarę świadomie - jakąś całościową wizję rzeczywistości na swój użytek posiada (to się nazywa "światopogląd"). Nawet jeśli opiera się ona na tym, że "wszystko jest względne, każdy ma swoją rację i każda interpretacja jest słuszna".

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie uważam, że wszystko jest względne, każdy ma rację i każda interpretacja jest słuszna :)

    Czyjaś racja niekoniecznie może być moją racją, więc nie mogę jej uznać za rację obiektywną (a tylko taka racja jest moim zdaniem racją par excellence).

    Oczywiście, że istnieją całościowe wizje rzeczywistości, ale wszystkie denuncjuje właśnie to słowo, którego sam użyłeś: "próbują" (bowiem one tylko "PRÓBUJĄ uchwycić sens całej rzeczywistości", a nie SĄ ujawnieniem tego sensu.)

    Jeszcze raz mogę z pełną świadomością to powtórzyć: człowiek nie jest w stanie (ze względu na swoje ograniczenia) całościowo ogarnąć rzeczywistości (chociaż będzie usiłował przedstawić wizję tej rzeczywistości w spójny i koherentny sposób).

    Aby uniknąć tego problemu, ludzie uciekają się do "wiary".

    OdpowiedzUsuń