Nigdy nie ukrywałem tego, że Ewangelia oraz wiara katolicka są dla mnie bardzo ważne - są wręcz fundamentalne dla mojej tożsamości. Daleko mi jednak od fanatycznego zacietrzewienia w wierze. Staram się zachować mój umysł otwartym i krytycznym, co w żaden sposób nie kłóci się z moją wiarą. Niemniej jednak, sprawiać może czasami różne “kłopoty”. Kilka punktów oficjalnej nauki Kościoła niełatwo jest mi przyjąć. Nad niektórymi sporo się zastanawiam i próbuję też znaleźć dla nich racje rozumowe. Kiedyś już dzieliłem się na tym blogu swoimi przemyśleniami na temat zasadności użycia prezerwatyw jako ochrony przeciw AIDS w Afryce (zobacz
tutaj). Dziś chciałbym poruszyć kwestię, która też nie daje mi spokoju, a mianowicie homoseksualizm.
Michał Anioł, Sąd Ostateczny, fragment fresków w Kaplicy Sykstyńskiej Jak wiadomo Kościół katolicki nie akceptuje związków jednopłciowych i uważa “akty homoseksualne” za grzech i czyn niezgodny z prawem naturalnym. Katechizm Kościoła Katolickiego, w punkcie 2357 podaje:
Tradycja, opierając się na Piśmie świętym, przedstawiającym homoseksualizm jako poważne zepsucie (por. Rdz 19,1-29; Rz 1, 24-27; 1 Kor 6, 9; 1 Tm 1, 10), zawsze głosiła, że "akty homoseksualizmu z samej swojej wewnętrznej natury są nieuporządkowane". Są one sprzeczne z prawem naturalnym; wykluczają z aktu płciowego dar życia. Nie wynikają z prawdziwej komplementarności uczuciowej i płciowej. W żadnym wypadku nie będą mogły zostać zaaprobowane.
Jednocześnie Kościół wyraźnie sprzeciwia się jakiejkolwiek dyskryminacji osób homoseksualnych:
Powinno się traktować je z szacunkiem, współczuciem i delikatnością. Powinno się unikać wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji. (KKK 2358)
Raz po raz temat ten, jako bardzo palący i aktualny, pojawia się na łamach wielu katolickich czasopism. I nie chodzi mi tutaj o jakieś napastliwe, nieraz pełne inwektyw i demagogii publikacje
Naszego Dziennika czy
Frondy, ale o rzetelne teksty, podejmujące spokojny namysł nad tą sprawą, jakie znaleźć można było nie raz na łamach chociażby
Więzi lub
Znaku (np. Więź nr
7 (525)/2002 i
10 (587)/2007, ; Znak nr
11 (630) 2007).
Caspar David Friedrich, Dwóch mężczyzn nad morzem Najbardziej interesuje mnie to, czy stanowisko Kościoła da się poprzeć jakimiś racjonalnymi argumentami. Wydaje się, że takie argumenty muszą istnieć, bo chyba oficjalne stanowisko Kościoła nie może opierać się tylko na uprzedzeniach, czy archaicznych poglądach obyczajowych wziętych żywcem z czasów starotestamentalnych. Rzeczywiście, raz po raz różni przeciwnicy związków homoseksualnych wysuwają swoje “zdroworozsądkowe” argumenty. Okazuje się jednak, że każdemu z nich można postawić jakąś kontrę, która całkiem sensownie ten argument podważa. Oto mała próbka, którą oparłem w dużej mierze na jednym z artykułów, jaki ukazał się w cyklicznym dodatku Miesięcznika Znak, zwanym 1984 (Michał Godzic, Leczenie punktu widzenia, "Znak", nr 4/2006, ss. 182-186).
Argument 1:
Homoseksualizm jest niezgodny z naturą.
Kontra:
Jeśli tak, to dlaczego natura jednak do niego dopuszcza – i to nawet wśród zwierząt? Zresztą, nawet jeśli to patologia, to jest jednak faktem. Co w takim razie z tym faktem począć? Nawet jeśli jest to zaledwie kilka procent populacji, to przecież w liczbach rzeczywistych są to miliony osób. Co z nimi? Mają żyć w dyskryminacji, strachu, odrzuceniu – mimo, że ich skłonność nie jest przez nich wybrana i zawiniona i nie wyrządza nikomu krzywdy?
Argument 2:
Homoseksualizm to jest choroba, a więc należy ją leczyć. Co więcej – jest to możliwe, jak pokazuje doświadczenie (por. np. przypadek i terapia Richarda Cohena, która ma sukcesy w granicach 65 %).
Kontra:
Najpoważniejszym błędem w argumentacji zwolenników "leczenia" jest orzekanie o całej populacji homoseksualistów na podstawie pacjentów, którzy zgłosili się na terapię. Mimo swej oczywistości jest to pomyłka często popełniano przez klinicystów, którzy przypadki kliniczne traktują jak reprezentatywne dla całej populacji. Nietrudno przecież domyślić się, że na psychoterapię zgłaszają się ludzie cierpiący, nieszczęśliwi, wymagający leczenia - mający problemy ze swoją orientacją seksualną. Takim ludziom oczywiście trzeba pomóc, nie wolno jednak wniosków wyciągniętych z tych przypadków odnosić do ludzi nie skarżących się na stan psychiczny - czyli większości homoseksualistów. To u przypadków klinicznych wykrywa się syndrom ofiary, skrzywdzenie, patologiczne relacje z rodzicami i inne symptomy wspomniane przez zwolenników tego argumentu. Sugerowanie, że występują one także u homoseksualistów zadowolonych ze swojej orientacji, jest niczym nieuprawnione.
Opisując tę tendencję u niektórych psychologów, Krzysztof Boczkowski (autor książki Homoseksualizm
) przywołuje anegdotę o warszawskim wenerologu, który no podstawie kontaktów z pacjentami stwierdził, że wszyscy mieszkańcy Warszawy cierpią no AIDS, kiłę lub rzeżączkę. Inaczej mówiąc: to tok jakby wyrokować o cechach wszystkich heteroseksualistów, no podstawie tych, którzy leczą się u seksuologa. [Tak na marginesie: taką argumentację stosują też katoliccy przeciwnicy teorii Freuda]
Co zatem z homoseksualistami nie skarżącymi się no swoje zdrowie psychiczne? Czy przekonywać ich, że jednak są zaburzeni i powinni się leczyć? Czy udowodniać im ich własną nienormalność?
Homoseksualizm od 1973 nie jest uznawany za zaburzenie, co zdaniem niektórych jest wynikiem nacisków lobby gejowskiego. Być może. Warto jednak zauważyć, że niezależnie od rzekomych nacisków homoseksualizm nie mieści się w ramach współczesnej psychopatologii. Elementami przyjętej w psychologii definicji nienormalności są bowiem m.in.: cierpienie, nieprzewidywalność i brak kontroli. Zachowanie nienormalne musi w uporczywy sposób zagrażać dobru jednostki i społeczeństwa. Zaburzenie seksualne diagnozowane jest również, gdy zaburzona zostaje relacja płciowa między dwojgiem ludzi. Żadna z tych definicji nie pasuje do homoseksualizmu (choć oczywiście wśród ludzi o tej orientacji też występują chorzy psychicznie).
Można bezgranicznie uwierzyć w moc współczesnej psychologii i przyjąć zapewnienia, że istnieją udokumentowane przypadki zmiany orientacji seksualnej. Rzeczywiście, przy użyciu odpowiedniej metody (od terapii behawioralnej po oddziaływanie hormonalne) można dziś zmienić wiele ludzkich zachowań. Przy takich założeniach należałoby jednak zgodzić się z tym, że działa to w obie strony - "hetero" można też przerobić na gejów. Czy dowodziłoby to nienormalności heteroseksualizmu? To, że coś da się zrobić, nie znaczy, że robić to należy. [por. uwagi Jana Pawła II w encyklice Evangelium Vitae, że jeśli coś jest możliwe technicznie nie znaczy jeszcze, że jest to etyczne].
Argument 3:
Akty homoseksualne „wykluczają z aktu płciowego dar życia” (KKK 2357)
Kontra:
W takim razie zabrońmy aktów płciowych z osobą bezpłodną (lub między osobami bezpłodnymi – np. w podeszłym wieku).
Argument 4:
Akceptacja homoseksualizmu to jest agresywne promowanie, które przyczynia się do deprawacji dzieci i młodzieży.
Kontra:
Zmiana orientacji seksualnej - o ile w ogóle możliwa - wymaga skomplikowanych procedur terapeutycznych i silnej motywacji pacjenta. Nagle okazuje się jednak, że wystarczy, aby dzieci zobaczyły dwóch panów trzymających się za ręce, a natychmiast stają się homoseksualistami. Nie jest potrzebna terapia behawioralna, poznawcza, środki farmakologiczne - żeby zmienić orientację, wystarczy popatrzeć na ludzi spacerujących ulicą albo na ulotkę informacyjną dla gejów... Zastanawia tylko w takim razie, jak homoseksualiści przetrwali w naszym społeczeństwie. Przecież heteroseksualizm "promowany" jest nieustannie na ulicach, w mediach, w szkołach...
Argument 5:
Dziś legalizujemy homoseksualizm, a jutro pedofilię, zoofilię i inne zboczenia.
Kontra:
Granica między homoseksualizmem a pedofilią czy zoofilią jest niespotykanie wyraźna i nieprzekraczalna. Nie wyznaczają jej biologia, psychologia ani tradycja, tylko moralność. Bowiem stosunek seksualny z istotą, która nie wyraża na niego zgody - lub wyrazić jej nie może - to gwałt, czyn naganny moralnie. Predyspozycje psychiczne do niego prowadzące należy zmieniać i w żadnym przypadku nie należy ich społecznie akceptować. Związek homoseksualny natomiast opiera się na świadomej zgodzie dwóch dorosłych osób. Różnica jest fundamentalna.
Argument 6: Przecież to jest obrzydliwe! Już sama myśl o tym budzi mój niesmak i obrzydzenie.
Kontra:
Nie mylmy etyki z estetyką! Zapewne budzi też twój niesmak np. myśl o stosunku osób bardzo otyłych, starszych, niepełnosprawnych, czy zwyczajnie nieatrakcyjnych. Te jednak – choć też są pewnym tabu – nie są uważane za coś nagannego i nieetycznego.
Argument 7:
No, dobrze. Ale dlaczego, wychodzą oni z tą swoją seksualnością na ulice i tak ją manifestują?
Kontra:
Warto jednak zastanowić się, co rzeczywiście na tej ulicy prezentują. Trzymają się za ręce, wykrzykują swoje hasła, może czasem się pocałują, coś zaśpiewają. W sferze publicznej nie domagają się prawa do niczego więcej. Jeżeli to jest więc "manifestowanie seksualności", każdy heteroseksualista manifestuje ją codziennie. Nie przyjmujmy więc podwójnych standardów. Gdyby geje zapragnęli uprawiać seks na ulicach, powinniśmy zakazać im tego, tak samo jak chłopakowi z dziewczyną. Skoro tego nie robią, nie oskarżajmy ich o sianie zgorszenia.
Konkluzja cytowanego artykułu:
Powtórzmy więc: homoseksualiści powinni się leczyć! Ale tylko ci, którzy cierpią w związku ze swoją seksualnością. Tak samo jak cierpiący heteroseksualiści. leczenie wcale nie powinno jednak oznaczać podejmowania ryzykownych prób zmiany orientacji - w pierwszej kolejności psychoterapeuta powinien pomóc pacjentowi w akceptacji własnej seksualności. Natomiast gejom i lesbijkom, którzy czują się dobrze ze swoją orientacją, pozwólmy czuć się dobrze także jako pełnoprawnym obywatelom naszego kraju. Wyzbądźmy się też litości i protekcjonalizmu. Nawet tego przesyconego "miłością Bożą".
I jak? Które argumenty przemawiają do Was bardziej? A może warto byłoby coś dopowiedzieć? Bo wychodzi na to, że katolikom pozostaje jedynie argument posłuszeństwa wiary i Pismu świętemu. Choć akurat i do tego ktoś mógłby się przyczepić, twierdząc, że przecież nie wszystko, co głosi Pismo (zwłaszcza w sferze obyczajów) przyjmujemy dziś bezkrytycznie – wystarczy wymienić tylko takie rzeczy jak chociażby starotestamentalna kara śmierci za cudzołóstwo i wiele innych przewinień, albo z listów pawłowych sprawa milczenia kobiet w Kościele, ich zakryta głowa na zgromadzeniach liturgicznych, biskup jako mąż jednej żony etc.
Pobożny katolik przyjmie tradycję i nauczanie Kościoła “bez szemrań i powątpiewań” – zwłaszcza, gdy zgadza się z jego osobistymi przekonaniami. Ale co z niewierzącymi? Jak ma to potraktować świeckie ze swej natury państwo? Czy naprawdę tylko argument wiary katolikom zostaje?