sobota, 28 listopada 2009

Mnich i ryba (16)


(kliknij, aby powiększyć)
c. d. n.

sobota, 21 listopada 2009

Roczek!


Była ciemna burzliwa noc, gdy Snoopy zdecydował się zrobić coś nieoczekiwanego. Otworzył swój malutki bric-à-brac z przeróżnymi szpargałami. Kto by pomyślał, że minął już rok. Snoopy polubił swój mały składzik. Nie jest może tak piękny, wspaniały i popularny jak inne (z zazdrością zerka np. na magamarę i jej fascynujący Tygiel, starszy zaledwie o parę tygodni), ale jest swój i własny i bardzo przytulny. Ma już paru stałych gości, którzy lubią do niego zaglądać, co sprawia mu mnóstwo radości. I chociaż większa część odwiedzających to raczej milczące typy, Snoopiemu nie przeszkadza to aż tak bardzo - w końcu jego przyjaciel, Woodstock też do gadatliwych nie należy.





Snoopy jest bardzo szczęśliwy, że udało mu się tak długo prowadzić swój śmieciowy sklepik. W końcu pisanie to nie taka prosta sprawa - jak widać na powyższym obrazku. Z tej radości postanowił zrobić coś miłego dla któregoś z uważnych gości. Konkurs! Z nagrodami! To jest to!

Snoopy nie należy do najskromniejszych (w końcu to słynny as lotnictwa z I Wojny Światowej), dlatego zadanie konkursowe jest odrobinkę egocentryczne: proszę wymienić jak najwięcej ulubionych twórców filmowych, muzycznych i literackich Snoopy'ego, które wypisał on na swoim profilu na Bloggerze (nie ma co tam teraz zaglądać - przezornie wszystko na chwilę usunął). Dla ułatwienia - lista pisarzy liczyła 9 pozycji; filmowców - 22, a wykonawców muzycznych było 10. Ta osoba, która wymieni poprawnie największą liczbę twórców, może wybrać sobie jedną z nagród zaprezentowanych poniżej.

A oto nagrody do wyboru:

Książki

Virginia Woolf - Flush

Pierwsze polskie wydanie powieści (1994 r.).

Flush jest spanielem. Wyjątkowym spanielem. I głównym bohaterem książki Virginii Woolf.
To przewrotna biografia psa i jego właścicielki, słynnej dziewiętnastowiecznej brytyjskiej poetki, a także historia wielkiego romansu pewnej ekscentrycznej pary z epoki wiktoriańskiej. Przede wszystkim jednak to parodia typowych biografii.

Flush zrodził się z lektury listów miłosnych Elizabeth Barret i Roberta Browninga, choć zapewne niemały wpływ na książkę miał również pies samej Virginii Woolf - prezent od ukochanej Vity Sackville-West.


Zbigniew Herbert - Barbarzyńca w ogrodzie

Przeraźliwa cisza południa. Rolety opuszczone, miasto śpi, domy też, pod tynkiem unosi się i opada zwolniony oddech kamieni. [...] Ulice są puste, tylko na murkach śpią koty. Dotknięte ręką otwierają oczy, w których — jak na zatrzymanych zegarach — zapisane jest nieruchomo południe wąską wskazówką źrenicy. [...] Miasta włoskie różnią się między sobą kolorem. Asyż jest różowy, jeśli to banalne słowo może oddać ton lekko czerwonego piaskowca; Rzym utrwala się w pamięci jak terakota na zielonym tle. Orvieto natomiast jest brązowozłote. Czym jest ta książka w moim pojęciu? Zbiorem szkiców. Sprawozdaniem z podróży. Zbigniew Herbert Barbarzyńca w ogrodzie wraz z Labiryntem nad morzem i Martwą naturą z wędzidłem tworzy trylogię — niezwykłą opowieść o „złotych wiekach" sztuki i cywilizacji europejskiej.

Jarosław Iwaszkiewicz - Matka Joanna od Aniołów

Nowe wydanie znakomitego dzieła Jarosława Iwaszkiewicza.
W klasztorze Urszulanek w Ludyniu dzieją się niepokojące rzeczy. Matkę przełożoną opętał szatan, a wraz z nią niemal wszystkie zakonnice. Uniesienie mistyczne, tak bliskie napięciu erotycznemu, jest jednak zbyt bliskie psychologicznej manipulacji. Tak przynajmniej początkowo wydaje się Surynowi, zakonnikowi wysłanemu do klasztoru w celu zbadania sprawy. Dochodzenie zaczyna jednak stopniowo przybierać niepokojący obrót.
Matka Joanna od Aniołów traktowana dotąd jako jedno z opowiadań trafiała zazwyczaj do zbiorów, schowana między inne teksty Iwaszkiewicza. To rozbudowane opowiadanie zasługuje właściwie bardziej na miano minipowieści, a tym bardziej na osobną edycję. To zarówno doskonały warsztat literacki, siła obrazu, jak i misterna sieć zastawiona na czytelnika, który musi dokonać wyboru i opowiedzieć się po jednej ze stron - prawa do przeżycia duchowego albo szaleństwa. Sfera sacrum i profanum u Iwaszkiewicza staje się historią o opętaniu.

Człowiek wobec wartości (praca zbiorowa)

W maju 2005 odbyły się w Krakowie piąte Dni Tischnerowskie. Program tradycyjnie obejmował konferencję naukową „Człowiek wobec wartości”, w której wzięli udział Elżbieta Wolicka-Wolszleger, Aleksander Bobko, Jacek Filek, Włodzimierz Galewicz, ks. Jarosław Jagiełło, Jan Andrzej Kłoczowski OP, Antoni Szwed, Karol Tarnowski, Adam Węgrzecki i ks. Władysław Zuziak. Ksiądz arcybiskup Józef Życiński wygłosił w cyklu Colloquia Tischneriana wykład pt. „Aksjologiczna perspektywa dialogu Kościoła ze światem w myśli ks. Józefa Tischnera”. Książka Człowiek wobec wartości zawiera teksty tych wszystkich wystąpień wraz z zapisem towarzyszących im dyskusji oraz panelu „Cierpienie i miłosierdzie w myśli Jana Pawła II i Józefa Tischnera” zorganizowanego przez Instytut Myśli Józefa Tischnera z udziałem Tadeusza Gadacza, Karola Tarnowskiego, ks. Tomasza Węcławskiego i Anny Karoń-Ostrowskiej.


Zadie Smith - Martha and Hanwell (w j. angielskim)
Niewielka książeczka zawierająca dwa nigdy niepublikowane w Polsce opowiadania (Martha, Martha oraz Hanwell in hell) jednej z najciekawszych pisarek brytyjskich młodego pokolenia, autorki wysoko ocenianych, bestsellerowych powieści Białe zęby, Łowca autografów, O pięknie.







Jan Gondowicz - Bruno Schulz (seria Ludzie, Czasy, Dzieła)
Mała monografia Brunona Schulza-rysownika: fachowo napisana, z bogatym materiałem ilustracyjnym oraz kalendarium życia i twórczości. Trzeci tom cenionej i popularnej serii o największych polskich artystach.








Chiara Lubich - Tylko jedno
Jedna z pierwszych wydanych w Polsce pozycji wyjątkowej autorki chrześcijańskich pism duchowych. Chiara Lubich jest założycielką międzynarodowego, ekumenicznego ruchu Focolare, jedną z największych mistyczek i charyzmatyczek w dziejach Kościoła katolickiego, odkrywczyni i propagatorka duchowości jedności, wielki świadek XX wieku. Znana na całym świecie laureatka wielu prestiżowych wyróżnień (m.in. Nagrody Templetona). Warto sięgnąć do tego zbioru głębokich, pięknych i inspirujących rozważań duchowych.


Filmy DVD

Wierny ogrodnik - reż. Fernando Meirelles (wydanie w tekturowym opakowaniu z miesięcznika Film)

Piękny film ze świetnymi rolami Ralpha Fiennesa i Rachel Weisz (Oscar 2006). Ekranizacja powieści Johna Le Carré. W zapomnianym przez Boga i ludzi północnym rejonie Kenii znaleziono zwłoki brutalnie zamordowanej Tessy Quayle (Rachel Weisz), błyskotliwej i przebojowej aktywistki. Głównym podejrzanym staje się jej towarzysz podróży, lokalny doktor, który przepadł bez wieści, a znalezione dowody wskazują, że była to zbrodnia w afekcie. Sandy Woodrow (Danny Huston) i Sir Bernard Pellegrin (Bill Nighy) oraz inni członkowie Brytyjskiej Wysokiej Komisji są pewni, że ich kolega, pozbawiony ambicji i flegmatycznie usposobiony Justin Quayle (Ralph Fiennes), ich uznaniu pozostawi rozwiązanie nieprzyjemnej sprawy śmierci jego żony. Nie mogli się jednak bardziej pomylić....

Jabłka Adama - reż. Anders Thomas Jensen (wydanie "Festiwale, festiwale" z Przekroju)

Poruszająca czarna komedia o wymowie niemal biblijnej opowieści (sic!). Oryginalny, niezapomniany obraz święcący tryumfy na festiwalach filmowych i wśród publiczności. Do wiejskiego kościółka przybywa w ramach resocjalizacji neofaszysta Adam. Ivan, miejscowy pastor, który opiekuje się skazańcami ma specyficzne podejście do bliźnich. Proponuje Adamowi, by zrobił coś dobrego dla innych. Pierwszym zadaniem przybysza ma być upieczenie szarlotki. Jabłka musi zerwać sam z jabłoni rosnącej przed kościołem. Kiedy ptaki, robactwo a nawet pioruny niszczą drzewo, pastor wierzy, że to Szatan wystawia ich na próbę. Adam uważa jednak, że zło nie istnieje, wobec czego sprawcą nieszczęścia może być tylko Pan Bóg. Kiedy pastor popada w kryzys wiary, na plebanię przybywają nieproszeni goście, a chaos sięga zenitu, kiedy okazuje się, kto naprawdę sprowadził plagę na jabłonkę.

Ludzkie dzieci - reż. Alfonso Cuaron (wydanie z Gazety Wyborczej)

Film zrealizowany na podstawie powieści P. D. Jamesa. Nominowany przez Akademię reżyser tym razem tworzy zadziwiającą wizję niedalekiej przyszłości, (rewelacyjne zdjęcia Emmanuela Lubezkiego) wysyłając jednocześnie sygnał ostrzegawczy dla współczesnego świata.
Akcja dzieje się na Ziemi w 2027 roku: nadzieja na przedłużenie istnienia gatunku ludzkiego wydaje się być niejasną mrzonką. Już od prawie 19 lat nie przyszło na świat na naszej planecie żadne dziecko, a z każdym upływającym "bezdzietnym" rokiem rasa ludzka w niewytłumaczalny sposób zbliża się do całkowitego wymarcia. O ile większość ludzi przyjmuje ten nieunikniony wyrok z oporem, popadając w bezprawie i nihilizm, są również tacy, którzy nie składają broni i postanawiają godnie walczyć o zjednoczoną planetę i prawa topniejącej w oczach populacji. Występują: Clive Owen, Julianne Moore, Michael Caine.

Odpowiedzi wraz z wybraną nagrodą proszę przesyłać do końca listopada na adres dobrego znajomego Snoopy'ego: muminek79 @ gmail.com. Zapraszamy do zabawy!



PS. Wybaczcie, jeśli przez najbliższe dni będę milczał, ale wypadł mi niespodziewany wyjazd do Frascati, k. Rzymu i pewnie nie będę miał możliwości, by tu zaglądać.

środa, 18 listopada 2009

Po dwakroć Tori


Hmmm... Chyba staję się trochę monotematyczny. Jak nie Virginia Woolf, to Tori Amos, ewentualnie Coetzee. Wybaczcie. Postaram się poprawić. Ale póki co...

Gdy grupa U2 wydała No Line on the Horizon, zespół przebąkiwał, że jeszcze przed końcem roku wypuści być może drugi album, który byłby swoistym dopełnieniem tego krążka. Niestety, jak na razie cisza na ten temat. Tymczasem inny z moich ulubionych wykonawców zrobił fanom niespodziankę i wydał aż dwa tytuły. Chodzi oczywiście o Tori Amos, która w maju wypuściła dwunasty premierowy album studyjny Abnormally Attracted To Sin, a zaledwie parę dni temu zaskakujący Midwinter Graces.

Abnormally Attracted to Sin

Miłym zaskoczeniem jest to, że płyta jest bardzo różnorodna. Szczerze przyznam, iż po wysłuchaniu pewnych zwiastunów obawiałem się, że będzie ona monotonna. Chociaż Tori nigdy nam jeszcze tego nie zrobiła, to jednak przecież każdy może mieć "słabszy moment". Na szczęście myliłem się. Płyta na pewno nie jest jednostajna. Każdy utwór ma w sobie coś ciekawego, co wyróżnia go spośród pozostałych. Za nieco słabsze uznaję takie utwory, jak Strong Black Vine (choć wersja koncertowa wciskała w fotel), Not dying today, Curtain Call. Podobają mi się za to Give, Flavor, Maybe California, Ophelia, Starling, Welcome to England, Fast Horse. Zaciekawia i wpada w ucho Police me. Jak już napisałem płyta nie jest nudna, zaskakuje wręcz rozbuchanym instrumentarium (trochę jednak brakuje mi tych kameralnych utworów fortepianowych, takich jak Ophelia). To taka "płyta barokowa": w treści i w formie, w całym swoim koncepcie, dynamizmie i grze z odbiorcą.

Co do treści - widać, że Tori chce nam dużo przekazać. Znów ma wiele do powiedzenia. Są tematy, które gdzieś tam przewijają się przez całą jej twórczość, ale chyba nigdy nie były tak głośno i wyraźnie wyrażone. To płyta wybitnie feministyczna. Facet bywa groźny, próbuje zawładnąć kobietą i zapanować nad nią, pokierować nią (Welcome to England, Police me, Starling), ale de facto jest tylko tłem dla silnych kobiet, które nawet w chwili kryzysu i słabości się wspierają (Maybe California, Ophelia), są odważne i to one wybierają, odchodzą, grają z mężczyzną, udowadniają, że jeszcze na wiele je stać (Lady in blue, Curtain Call, That Guy, Fire to your plain). Ważny jest też wątek religijny i duchowy, bo mężczyzna próbuje wykorzystać patriarchalny model religii, aby poskromić kobietę. Ale ona też ma tu coś do powiedzenia. Nie boi się pytać, wątpić, dociekać, kwestionować przyjęte schematy i rozwiązania... (Flavor, Strong Black Vine, Give, Abnormally Attrated to Sin).

Wymowę albumu podkreśla jego szata graficzna. Na zdjęciach widzimy kobietę w eleganckim pokoju hotelowym. Sceneria, stroje, pozy i akcesoria są tak dwuznaczne, że aż... jednoznaczne. Maska, kajdanki, więzy, bicz, sztylet, lornetka, papieros... Kurtyzana gotowa na każde zawołanie mężczyzny, aby spełnić jego zachcianki? A może niekoniecznie? Może silna i dominująca kobieta, świadoma swego erotyzmu i pragnień, seksualnie spełniona, podglądająca i dająca się podglądać przez dziurkę od klucza, prowadząca wyrafinowaną grę z mężczyzną?

"I can play too"...



Midwinter Graces

Tori Amos od początku swojej kariery podejmuje w wielu swoich utworach tematykę religijną i duchową, odnosząc się zwykle dosyć krytycznie do tradycji judeochrześcijańskiej, zadając jej trudne i niewygodne pytania (przykładem chociażby wyżej wymieniona płyta). Może więc zaskakiwać nieco fakt, że zdecydowała się nagrać album z tekstami chrześcijańskimi, w których pojawiają się Chrystus, Maryja, Mędrcy ze Wschodu. Skądinąd wiadomo, że Tori wychowała się w bardzo religijnej rodzinie (ojciec jest pastorem metodystów) i w dodatku od wczesnych lat, jako niezwykle uzdolnione dziecko, grała w kościele świąteczne piosenki w okresie Bożego Narodzenia. Myślę, że Midwinter Graces można potraktować jako swoistą "podróż sentymentalną do korzeni".

Jest to pierwszy w karierze artystki album świąteczny. Tori nie byłaby jednak sobą, gdyby podeszła do tego projektu w sposób sztampowy, nagrywając kolejne wersje Jingle Bells, Deck the halls, czy All I want for Christmas. Na płycie zamieściła zaledwie jeden "szlagier kolędowy", a mianowicie Cichą noc - i to tylko jako jeden z dwóch utworów bonusowych w wydaniu Deluxe. A swoją drogą żałuję, że nie nagrała mojej ulubionej angielskiej kolędy Little Drummer Boy - piękną jego wersję już kiedyś wykonywała (bootlegowe nagranie zamieszczam poniżej). Wszystkie tradycyjne piosenki zamieszczone na płycie są mało znane, a do tego Tori posklejała je nieco ze sobą, czasem dopisała trochę tekstu i dodała trochę muzyki od siebie. Poza tym część materiału to autorskie utwory, napisane specjalnie na tę okazję.

Płyta została dosyć krytycznie przyjęta przez dziennikarzy muzycznych i część słuchaczy. Posypały się oskarżenia, że nie ma na niej żadnego "trzęsienia ziemi", jakie serwowała nam Amos od debiutanckiej (nomen omen) Little Earthquakes. Któryś z fanów napisał na jednym forum: Gdybym miał 60 lat i bujał się w fotelu na biegunach i miał przytępiony słuch to może bym to polubił. (Nota bene podobne zdania pojawiały się już przy okazji The Beekeper, a nawet przy jednej z najlepszych płyt w jej dorobku, Scarlet's Walk). Słysząc te opinie, podchodziłem ze sporą dozą nieufności do pierwszego przesłuchania Midwinter Graces. I co? Jedyne, co może być tu nudne to fakt, że znowu mi się spodobało!

Nie jest to oczywiście dzieło, które będzie stawiane na szczycie dokonań Tori, ale jest to przecież tylko płyta świąteczna, na miłość Boską. A jak na płytę okolicznościową jest naprawdę dobra. Album jest bardzo nastrojowy i świetnie wprowadza w świąteczny klimat (pomimo tego, że zawiera nawet tak nietypowy, jak na pastorałkę utwór, jak Pink and glitter). Fakt, piosenki utrzymane są w nieco podobnym tonie, ale i tak są dość różnorodne. Mnie w każdym bądź razie nie znudziły. Cieszy, że znów w wielu utworach dominuje fortepian (jakże pięknie odzywa się chociażby w takim Snow Angel, który zresztą jest cudownym utworem). Bardzo mocno zaznaczają się instrumenty smyczkowe, co daje niekiedy naprawdę ciekawy efekt (np. świetny Star of Wonder). Do jasnych punktów tego albumu należą też takie tytuły, jak uroczy Holly, Ivy and Rose, zaśpiewany w duecie z córką Tash, a także Jeanette, Isabella i narastający, porywający Winter's Carol. Podobały mi się także nieco "archaiczne" Candle: Coventry Carol i Emmanuel.

Album ma wyraźnie świąteczny charakter, co zaznacza się w tekstach i raz po raz odzywających się cymbałkach, dzwonkach i gongach (które na szczęście są dosyć dyskretne). Jest świetną alternatywą dla tej okropnej świątecznej sieczki, jaką katują nas co roku stacje radiowe i telewizyjne. A dzięki oryginalnemu materiałowi, myślę, że można go z powodzeniem słuchać przez cały rok.
***

Oba albumy wydane są bardzo elegancko (mam na myśli wersje Deluxe, oczywiście): dodatkowe płyty DVD, tekturowe pudełka, grube książeczki z ciekawymi i różnorodnymi sesjami zdjęciowymi. Razi jednak trochę sztuczność i pewnego rodzaju napuszenie tych zdjęć i zbyt obfite użycie Photoshopa - ale do tego Tori zdążyła nas już niestety przyzwyczaić. Nie podoba mi się DVD z AATS: tych "wizualizacji" piosenek nie da się w ogóle oglądać. Tori sztywna jak manekin, w coraz dziwniejszych sukienkach pręży się i chwieje na olbrzymich szpilkach. Okropność! Dodatkowa płyta Midwinter Graces natomiast satysfakcjonuje (ponad 30-minutowy wywiad z artystką). Słabym elementem tego tytułu jest natomiast okładka - zbyt jednak kiczowata, jak na mój gust (mam nadzieję, że to tylko jednorazowy "wypadek przy pracy"). To taka mała łyżeczka dziegciu na koniec. Nie psuje ona jednak zbytnio tej miseczki miodu. A raczej dwóch.


I jeszcze mój mały bonus do płyty - obiecany Little Drummer Boy.

sobota, 7 listopada 2009

Debiuty


Tak się złożyło, że w ostatnim czasie miały w Polsce premierę debiutanckie powieści dwójki uznanych pisarzy, bardzo dla mnie ważnych.

Ciemny kraj - John Maxwell Coetzee

Okrutna książka. Okrutna na pewno ze względu na opisane wydarzenia - i to opisane dosadnym i wyrazistym językiem. Okrutna także dlatego, że debiutowi autora Hańby brakuje trochę umiaru i powściągliwości, które to cechy znaleźć można w jego późniejszych dokonaniach. Jakby pisarz chciał dotknąć czytelników rzeczywiście mocno, abyśmy go dostrzegli i zapamiętali. W prozie tej już można znaleźć zalążki tematów i prawd ważnych dla Noblisty (np. zło, wina, kolonizacja, szaleństwo, kwestie rasowe, okrucieństwo względem zwierząt). W dwóch obszernych opowiadaniach - bo tym w zasadzie jest ta książka - autor mówi o spotkaniu człowieka z historią, które doprowadza do tego, że człowiek odkrywa w sobie ciemną krainę, jeszcze niezbadaną, głęboko ukrytą i nawet nieuświadomioną.
Bohaterami opowiadań są: specjalista wojskowy zajmujący się m.in. propagandą i mitami (sic!) podczas wojny w Wietnamie oraz XVIII-wieczny pionier i odkrywca podróżujący po Afryce Południowej. Obaj osobiście doświadczają destrukcyjnej siły okrucieństwa, przemocy, terroru, które budzą się w nich i stają się integralną częścią ich osobowości. Obserwowanie tego przez nas, czytelników, jest tym bardziej przerażające, że opowiedziane zostaje przez nich samych. Mamy wgląd w całym bagaż ich przemyśleń z różnego rodzaju zafałszowaniami oraz bardziej lub mniej świadomymi motywacjami. Co więcej, zadania, jakie pełnią i o których opowiadają, mają mieć w zasadzie charakter pokojowy (przygotowanie raportu, który ma na celu ograniczenie nadużyć żołnierzy wobec ludności cywilnej; pokojowa wyprawa w głąb kontynentu w poszukiwaniu nowych terenów łowieckich). Tym większe więc nasze zaskoczenie, gdy patrzymy na to, co powoli dzieje się z nimi na skutek wejścia w ciemną krainę, do samego jądra ciemności. I nie ma w zasadzie różnicy, czy wejdzie tam "XX-wieczny urzędnik, wierzący w moc propagandy, czy XVIII-wieczny kolonizator, przekonany, że jego oświeceniowe posłanie przyniesie dobro podbijanym plemionom" albo handlarz, który popłynął rzeką Kongo w głąb afrykańskiej dżungli, znajdując coś więcej niż schronienie w tubylczej wiosce (Zgroza! Zgroza!). Taka wyprawa w głąb ciemnego kraju w nas, zawsze skutkuje tym, że kolejny obszar naszego świata pogrąża się w mroku.



Podróż w świat - Virginia Woolf

Bardzo smakowita lektura! Debiut literacki Virginii Woolf satysfakcjonuje w stu procentach! Jest to nie tylko najbardziej obszerna, ale też najbardziej chyba zajmująca pod względem fabularnym powieść w dorobku tej autorki. Jest to przede wszystkim zasługa żywego i trafnego języka autorki Fal, który sprawia, że chociaż książkę wypełniają w większości zwyczajne, niemal banalne czynności dnia codziennego, czyta się ją znakomicie i trudno się od niej oderwać. Woolf jak mało kto potrafi pokazać, że pod banalnymi z pozoru wydarzeniami i sprawami, kryją się i rozgrywają sprawy o wiele istotniejsze. Sama zresztą wprost o tym wspomina:

Brak celu, banał, brak sensu - o, nie; po tym, co widziała na dzisiejszym podwieczorku, nie mogła w to uwierzyć. Żarciki, paplanina, wygadywane głupstwa - to wszystko nikło w jej oczach. Pod płaszczykiem sympatii i złośliwości, spotkań i rozstań kryły się rzeczy wielkie i przez tę właśnie wielkość straszne.
Już w tym debiutanckim dziele widać jak na dłoni wielki kunszt autorki, która jednym celnym zdaniem, czy określeniem (niejednokrotnie zaskakującym) potrafi mistrzowsko scharakteryzować daną sytuację lub postać. Prezentuje też całą galerię świetnych postaci i typów ludzkich, które są osobami z krwi i kości, odmalowanymi w niezwykle sugestywny sposób. W Podróży w świat znać już cechy charakterystyczne dla stylu Virginii. Pojawia się np. przechodzenie od jednej postaci do drugiej w migawkowych ujęciach (jak chociażby w scenie, gdy zaglądamy na chwilę do kolejnych pokoi hotelu); pojawiają się dosyć mocno wyeksponowane wątki feministyczne; dyskretny, acz niepozbawiony złośliwości humor; prawda o niemożności poznania drugiej osoby, a nawet słynne "chwile istnienia", te unikatowe, momentalne epifanie sensu pojawiające się niewiadomo skąd, np. na widok zwykłego drzewa. Wreszcie ta wielka wrażliwość i wyczulona uwaga na szczegóły, które tak wiele powiedzieć nam mogą o poszczególnych osobach i relacjach między nimi. I jeszcze to znamienne i bardzo wymowne zakończenie (genialne ostatnie zdanie!). W tych elementach widać całą Virginię i ucieszyło mnie bardzo, że odnalazłem je także w jej pierwszej powieści. A Podróż w świat jest powieścią zaskakująco dobrą i nie waham się wliczyć jej do moich ulubionych dzieł tej autorki.

***

Zetknięcie się z tymi debiutami, gdy zna się już znakomicie późniejsze dokonania autorów, było bardzo ciekawym doświadczeniem. Są to książki zaskakująco dojrzałe, których nie powstydziłby się niejeden bardziej doświadczony autor.

środa, 4 listopada 2009

Rachunek czytelniczego sumienia


Raz po raz, tu i ówdzie tworzone są różnego rodzaju kanony lektur lub plebiscyty na najlepsze książki (XX wieku, wszech czasów etc.). Jedną z bardziej znanych jest lista BBC The Big Read
z 2003 roku (plebiscyt ten zwyciężył J. R. R. Tolkien, ku zaskoczeniu i zgrozie wielu). Można mieć o nich różne zdanie, niemniej jednak dają one pewne pojęcie na temat tego, jakie tytuły należą do naszego wspólnego dziedzictwa kulturowego. Są też niezłym drogowskazem dla wszystkich, którzy szukają ważnych i ciekawych lektur.

Wydaje się, że jakiś szeroko pojęty, mglisty kanon jednak istnieje, a wielu ludzi aspiruje do przeczytania go, skoro wśród bestsellerów książkowych znaleźć dziś można chociażby takie pozycje, jak wydana także po polsku pozycja Pierre'a Bayarda Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało? To, że ludzie aspirują do znajomości pewnego kanonu lektur świadczy też fakt, że 2 na 3 osoby często nie przyznaje się, że nie czytało jakiegoś tytułu, albo wręcz kłamie, że go dobrze zna. Taki wynik wykazała sonda, jaką przeprowadziła niezawodna BBC, która pomyślała i o tym, by zapytać Brytyjczyków (1 342 osoby) o to, w przypadku jakich książek udają oni tylko, że je czytali.

Oto lista GUILTY SECRETS sporządzona na początku tego roku:

1. 1984 - George Orwell (42%)
2. Wojna i pokój - Lew Tołstoj (31%)
3. Ulisses - James Joyce (25%)
4. Biblia (24%)
5. Pani Bovary - Gustave Flaubert (16%)
6. Krótka historia czasu - Stephen Hawking (15%)
7. Dzieci północy - Salman Rushdie (14%)
8. W poszukiwaniu straconego czasu - Marcel Proust (9%)
9. Odziedziczone marzenia: Spadek po moim ojcu - Barack Obama (6%)
10. Samolubny gen - Richard Dawkins (6%)

Nie powiem, kilka pozycji zaskakuje (Barack Obama?).

Ja oczywiście też mam takie książki, z powodu których dręczą mnie wyrzuty sumienia. Uważam, że są to takie pozycje, które powinienem znać. A tak poza tym chcę je przeczytać i myślę, że jeszcze kiedyś po nie sięgnę, zwłaszcza, że większość z nich leży u mnie na półce i cierpliwie czeka na swoją kolej. Oto kilka tytułów:

- Boska komedia - Dante Alighieri
- Raj utracony - John Milton
- Metamorfozy - Owidiusz (czytałem tylko fragmenty)
- Cała proza Witkacego
- Zamek - Franz Kafka
- Ulisses - James Joyce (z tym zmagałem się parę lat temu, ale nie wyszło)
- Biesy - Fiodor Dostojewski
- Pani Bovary - Gustave Flaubert
- Dolina Issy - Czesław Miłosz
- Jesień średniowiecza - Johan Huizinga
- Życie, instrukcja obsługi - Georges Perec



Co do cyklu Prousta, to jak na razie mam za sobą tylko pierwszy tom (który przeczytałem dopiero niedawno), ale bardzo chcę przeczytać całość i na pewno to zrobię. W stronę Swanna bardzo mi się podobało i już widzę, że jest to taka literatura, jaką lubię (pomimo tego, że następne tomy ponoć znacznie się różnią). Myślę, że tego nie rzucę, tak, jak stało się to w przypadku Ulissesa (ale do niego na pewno jeszcze wrócę!), czy Czarodziejskiej góry Tomasza Manna (ją sobie chyba jednak podaruję).

Od razu przy tej okazji zaznaczę, iż nie jestem zwolennikiem czytania na siłę. Jeśli książka mnie autentycznie męczy, nie podoba mi się wcale, a nie jest np. obowiązkową dla mnie lekturą (np. z racji studiów, czy pracy), to po jakimś czasie rzucam ją bez wahania. Oczywiście, zawsze jest to ryzyko, że stracę coś cennego, bo przecież mogłaby mnie ona zachwycić, gdybym ją już dokończył. Takie przypadki są jednak bardzo rzadkie. Inna sprawa, że do pewnych dzieł trzeba po prostu dojrzeć. Ale to też chyba się czuje. Dlatego uważam, że parę lat temu Ulisses był dla mnie zdecydowanie za trudny, ale myślę, że nadejdzie taki czas, gdy zdołam go z przyjemnością przeczytać.

A co Wy na to? Macie takie tytuły, które są Waszym wyrzutem sumienia i stoją Wam ością w gardle?



Edycja z dn. 19 XI 2009:

A po co nam w ogóle kanon?
Posiadamy kanon, ponieważ jesteśmy śmiertelni i przyszliśmy na świat. Czasu jest niewiele, kiedyś się skończy, natomiast do przeczytania jest więcej niż kiedykolwiek.
(Harold Bloom)

niedziela, 1 listopada 2009

Odeszli wszyscy do jasnego świata

W języku swahili zmarli, którzy pozostają w pamięci innych, nazwani są "żywymi zmarłymi", na dobre stają się martwymi tylko wtedy, gdy wszyscy, którzy ich znali, już nie żyją.
(David Lowenthal)


Henry Vaughan

***

Odeszli wszyscy do jasnego świata!
A ja samotny wciąż tu stoję;
Sama ich pamięć pasma światła wplata
W posępne dumanie moje.

W mej piersi chmurnej jarzy się, żarliwa,
Jak gwiazda ponad mrocznym borem,
Lub jak poświata, co wzgórze okrywa,
Gdy słońce gaśnie wieczorem.

Widzę ich: kroczą, przyodziani w blaski,
Depczą swój żywot tęczą chwały;
Żywot tak zawsze przyćmiony i płaski,
Od dawna zgniły, spróchniały.

Nadziejo święta! Pokoro wspaniała,
Wysoka jak niebiańskie włości!
Takieś mi górne ścieżki ukazała,
By rozgrzać chłód mej miłości,

Ty, piękna Śmierci! skarbie sprawiedliwych,
Klejnocie, lśniący tylko w mroku!
Ileż tajemnic twój proch kryje żywych,
Choć niedostępnych dla wzroku!

Kto znalazł gniazdko, widzi gołym okiem.
Że puste; lecz na jakim drzewie
Ptak teraz śpiewa, nad jakim potokiem -
Tego już człowiek ów nie wie.

A jednak, tak jak duszę w sen spowitą

Anielska czasem wzywa sfera,
Tak myśl materię nieraz pospolitą
Porzuca i w blask spoziera.

Gwiazda, gdy więzić ją w grobowcu ciasnym,
Musi się zgodzić na zamknięcie;
Lecz wróć jej przestrzeń - wnet się punktem jasnym
Wyróżni na firmamencie.

Ojcze wiecznego żywota, wszystkiego,
Co chwałą władza Twa okrywa!
Z świata niewoli prowadź ducha Swego
Tam, gdzie jest wolność prawdziwa.

Albo mgłę rozprosz, co lotną powłoką
Przed mą lunetą wciąż się przędzie,
Albo mnie wynieś na górę wysoką,
Gdzie szkieł nie trzeba mi będzie.

(tłum. S. Barańczak)




***

They are all gone into the world of light!
And I alone sit ling'ring here;
Their very memory is fair and bright,
And my sad thoughts doth clear.

It glows and glitters in my cloudy breast,
Like stars upon some gloomy grove,
Or those faint beams in which this hill is drest
After the sun's remove.

I see them walking in an air of glory,
Whose light doth trample on my days:
My days, which are at best but dull and hoary,
Mere glimmering and decays.

O holy Hope! and high Humility,
High as the heavens above!
These are your walks, and you have show'd them me,
To kindle my cold love.

Dear, beauteous Death! the jewel of the Just,
Shining nowhere, but in the dark;
What mysteries do lie beyond thy dust,
Could man outlook that mark!

He that hath found some fledg'd bird's nest may know,
At first sight, if the bird be flown;
But what fair well or grove he sings in now,
That is to him unknown.

And yet as Angels in some brighter dreams
Call to the soul, when man doth sleep:
So some strange thoughts transcend our wonted themes,
And into glory peep.

If a star were confin'd into a tomb,
Her captive flames must needs burn there;
But when the hand that lock'd her up gives room,
She'll shine through all the sphere.

O Father of eternal life, and all
Created glories under Thee!
Resume Thy spirit from this world of thrall
Into true liberty.

Either disperse these mists, which blot and fill
My perspective still as they pass:
Or else remove me hence unto that hill,
Where I shall need no glass.