O tylu sprawach chciałbym napisać, ale niestety brak czasu sprawia, że muszę je na razie odłożyć. Dlatego teraz tylko krótki przegląd prasy. Otóż pragnę polecić Wam gorąco ostatni numer "Tygodnika Powszechnego" (w kioskach jeszcze tylko do wtorku), który uważam za wyjątkowo ciekawy i mądry. Sporą część tego wydania zajmują różnorodne teksty na temat polskości oraz aktualnego stanu życia społecznego w naszym kraju. Mieszkająca na stałe w USA Magdalena Rittenhouse w tekście "Ci okropni Polacy" analizuje stereotypy na temat naszej narodowości funkcjonujące za oceanem. Rozmawia też z autorką pracy naukowej na ten temat. Jednym z najlepszych artykułów w numerze jest tekst Michała Olszewskiego "Ocenzurujcie się sami" o niedawnych incydentach "cenzorskich" w państwie, a w gruncie rzeczy o tym czego są one symptomem. Autor pisze m.in.:
Bądźmy uczciwi: nie tylko władza przekracza granice. Jeśli już, to doszlusowuje ona do standardów retorycznych wyznaczanych gdzie indziej. Zatruty chleb jedzą wszyscy. Również wyważony do niedawna Piotr Zaremba, który reagując na tekst Jana Filipa Libickiego w „Gazecie Wyborczej”, stwierdził: „Niech poseł Libicki się nie gniewa, ale jego satysfakcja z powodu współpracy z Czerską przypomina radość żydowskich policjantów, którym niemiecki okupant stworzył chwilowy komfort. Zwykle nie nadużywam słów – chodzi naturalnie o metaforę”. O tak, w tym tkwi sedno naszych językowych szaleństw: piszemy po prostu „metafora”, zyskując tym samym prawo do każdego gestu językowego. Zespół Raz, Dwa, Trzy celnie śpiewał: „Żyjemy w kraju cudownych metafor”. (...)
Liczy się efekt retoryczny. (...) Redaktor naczelny uzasadnia potrzebę publikacji wywiadu wolnością słowa, choćby najgłupszego, z kolei przedstawiciele skarbu państwa w zarządzie wydającej pismo spółki biją się w piersi – mimo że formalnie powinni trzymać się z dala od treści redakcyjnych. To już nie szaleństwo, to wielopiętrowy gmach, w którym nie wiadomo dawno, kto zachował zdrowe zmysły, a kto je stracił.
Tworzą te zdarzenia spójny, ciemny i logiczny obraz, pokazując, jak przyobleka się w ciało niebezpieczeństwo triumfu retoryki nad warstwą merytoryczną. Proporcje rozchwiały się na dobre: rozmowę o desygnatach słów wypiera zażarta dyskusja o samych słowach. Związki słów z rzeczywistością rozluźniają się i tracą na znaczeniu. Dyskutujemy o Zarembie i gestapo, o Ziemkiewiczu i Urbanie. Liczy się pomysł, możliwie mocny i kontrowersyjny.
(...) Uwagę przyciąga nie ten, kto mówi merytorycznie, tylko ten, kto mówi ciekawie. Mówić ciekawie zaś oznacza w praktyce mowę jednoznaczną i możliwie bolesną dla przeciwników politycznych. To z kolei oznacza, że ważniejsze od rzeczywistych problemów kraju stają się stylistyczne fajerwerki. Dobrze wytresowane przez polityków i dziennikarzy społeczeństwo zmienia się w psa Pawłowa, który reaguje jedynie na grepsy, a po każdym prezencie staje na tylnych łapach i prosi o więcej.
(...) Podobno taka jest cena wolności: rozszerzenie granic tego, co dopuszczalne, do maksimum. W granicach zmieszczą się więc m.in. porównanie premiera do prezerwatywy (dodatek satyryczny „Gazety Polskiej”), nazwanie zmarłego arcybiskupa łajdakiem, idiotyczne analogie między dawnymi a młodszymi laty. Jest wolność, co oznacza, że można bezkarnie pisać bzdury i obrażać, nawet jeśli w ten sposób zaciera się granica między wolnością słowa a głupotą. Co więcej: w oplecionej siecią medialną Polsce każde głupstwo urasta natychmiast do rangi wydarzenia centralnego.
Polecam całość (już jest w sieci).
Podobną tematykę porusza też Józefa Hennelowa w swoim felietonie "O czym innym, niż chciałam". Oto fragment:
Dziś odniosę się tylko do jednej sprawy: do wskrzeszania alarmu o powracającej jakoby "cenzurze". Coraz częściej pada ona jako zagrożenie, choć jestem przekonana, że żaden dziennikarz wygrażając tym terminem, sam w to nie wierzy.
Czy mam przypomnieć, co było konfiskowane w czasach funkcjonowania cenzury? Nie inwektywy, nie obelgi pod adresem przeciwnika. Skreślano nazwiska skazanych na milczenie twórców i próby przekazywania ich dorobku. Skreślano nazwy miejsc i dziejów budujących świat prawdy i bohaterstwa. Skreślano naukę Kościoła broniącego człowieka. Skazywano na milczenie dokonania tych ludzi, o których, bo niesłuszni, nie należało nawet wiedzieć.
Dziś podnosi się larum z powodu zakwestionowania prawa do obrażania człowieka, a także do naruszania bezkarnie konkretnych zapisów kodeksów (najczęściej zza bezpiecznej zasłony dowolnych pseudonimów). A pełną swobodę posługiwania się każdą retoryką, włącznie z taką, której do niedawna po prostu między przyzwoitymi ludźmi nie godziło się używać, zaczyna się ogłaszać miernikiem naszej wolności w jej wymiarze powszechnym.
Sprawę cenzury i odpowiedzialności za słowo dotyka też w swojej rubryce Jan Klata, pisząc w tekście "Sympathy for the Devil" o kontrowersyjnej wypowiedzi (żarcie?) Larsa von Triera na festiwalu w Cannes (możesz ją zobaczyć tutaj).
W kręgu spraw polskich pozostają też arcyciekawe rozmowy: z teatrologiem Dariuszem Kosińskim "Dziady Smoleńskie" o polskim romantyzmie oraz z posłem PJN Janem Filipem Libickim "Krótka rozprawa o zaciskaniu zębów", w którym poruszone zostają takie tematy, jak aktualne zwyczaje polityczne, patriotyzm i jego związki z Kościołem.
W numerze znajdziecie również m.in. piękny tekst Andrzeja Stasiuka o matce ("Radio wszystkich świętych"), artykuł o Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie oraz analizę sytuacji polskiego kina dokumentalnego. Ponadto dwa dodatki (z cyklu śląskiego oraz o Europie środkowej), spora grupa tekstów o aktualnościach ze świata (Szkocja, Libia, Pakistan, Krym) i oczywiście recenzje książek i innych wydarzeń kulturalnych. Jest co czytać.
I jeszcze krótko o nowej odsłonie miesięcznika "Znak". Obchodzi on właśnie 65. rocznicę istnienia i z tej okazji znów zmienia swoją formułę - tym razem dosyć radykalnie, ale chyba na lepsze. Nowa, bardziej "dynamiczna" szata graficzna, inny papier i większa różnorodność materiałów. Dotychczas każde wydanie zdominowane było przez jeden temat, któremu towarzyszyły co najwyżej mniejsze materiały (np. historyczne lub kulturalne). Przeglądając najnowszy numer odnosi się wrażenie, że teraz tych "tematów numeru" jest więcej (Kreatywna Polska oraz Kościół otwarty + teologia Obirka + książka Graczyka o "Tygodniku Powszechnym"). To wszystko sprawia, że pismo sprawia wrażenie bardziej atrakcyjnego, nowoczesnego i różnorodnego - bez rezygnacji z dotychczasowych ambicji. Jak dla mnie bomba. :)
To pewnie tyle. Nie pozostaje mi nic innego, jak jeszcze raz zachęcić do lektury i życzyć owocnego czytania. A ja postaram się wkrótce powrócić z nowymi notkami, bo wiele się ostatnio dzieje i jest o czym pisać.